Hejooooo! Ktoś tęsknił? Bo ja sama tęskniłam za pisaniem. Uwierzcie mi, że starałam się coś z siebie wyciągnąć, każdej nocy, ale gdy siadałam do tego, to nagle wszystko mnie opuściło. Zrobiłam sobie krótką przerwę, ale wciąż ciężko z jakim kolwiek pomysłem :/ Ale wróciłam, jestem, żyję i wracam do aktywności - mam taką nadzieję. No dobra... a jeszcze jedno! Pobiłam rekord najkrótszego rozdziału. Przyczyny długości tego czegoś podane są wyżej ^
Zapraszam do czytania:
_________________________________________
Jak często można się zawodzić na własnym zachowaniu? Postawiasz sobie granicę, której nie chcesz przekroczyć, ale robisz to. Przez zrezygnowanie, złość, smutnek lub poprostu wszystkie nagle pojawiające się emocje. Po chwili uświadamiasz sobie co zrobiłeś i? I masz ochotę się na sobie zemścić. Jesteś zły na samego siebie, bo znów nie dotrzymałeś swojej własnej obietnicy. To brzmi jak okłamywanie samego siebie i jest właśnie tym, tyle, że pod trochę innym kątem.
Po niebie usłanym różową poświatą, padającą od zachodzącego słońca snuły się duże, ciemno-grafitowe chmury, niczym czołgi na polu bitwy. Wzięłam ostatni wdech i wsunęłam spowrotem głowę do środka, gdyż na nos skapnęła mi kropelka deszczu. Miasto było uśpione, a czarny puch przykrył już niebo w całości. To sprawiło, że Los Angeles wyglądało ponuro, co nie pasowało do tego miejsca. Wszystko miało biało- czarne kolory, ale nawet nie chciałam widzieć zieleni traw, błękitu nieba czy chociaż tych żółtych światełek samochodów. Wszystko co działo się po drugiej stronie szkła odwzorywało mój ostatni nastrój i to co działo się w mojej głowie. To wręcz pustka, szarość, nicość. Za to uruchomił się nieco inny narząd, mianowicie - serce. Jak widać, nieszczęścia chodzą parami. Ja również jestem chora. Chora na serce, które uderza z podwójną szybkością na jedno słowo, jeden widok i jeden dźwięk. Czy to już zakochanie? A jeśli tak, to jak z nim żyć? Jak żyć z faktem, że nie istniejesz dla twojego ukochanego? Traktuje cię sympatycznie i kulturalnie, lecz tak naprawdę jesteś intruzem w jego życiu, powietrzem, które poprostu jest i "na coś się przydaje".
Poderwałam się do pionu, gdy zadzwonił telefon. Ocknęłam się po chwili i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
-Cześć, jak się czujesz?- zapytałam tak, aby ukryć zły humor, który pomimo prób, można było wyczytać na tysiące kilometrów
-W porządku. Wczoraj wieczorem wróciłem do domu.- powiedział obojętnie- A ty? Jak się żyje w mieście gwiazd?
-Szaro, zimno, ponuro. A poza tym... raczej wszystko dobrze.
-Raczej?
-O nie...- pokiwałam głową z dezaprobatą- Odszczekuje to, na pewno dobrze.
-Już tak nie udawaj.- chociaż dzieliło nas sporo kilometrów, to przez słuchawkę czułam to przeżerające na wylot spojrzenie- Co znów nie tak?
-W sumie sama nie wiem, czy jest coś nie tak. Nie będę Cię zmartwiać na zapas. Muszę to sobie przemyśleć.
Między nami pojawiła się ta niezręczna cisza. Miałam wrażenie, jakby sekundy uciekały coraz wolniej, a czas zmierzał do tego, aby się zatrzymać. Obydwoje nie mieliśmy nastroju na cokolwiek.
-Chyba nie ma co ciągnąć tej rozmowy. Chciałem tylko zapytać jak leci.
-Rozumiem...T-to... Pa?- równy dźwięk zakończonego połączenia zagłuszył moje ostatnie słowa
Usiadłam przygarbiona na łóżku, które zatrzeszczało pod moim ciężarem. Czułam, że ten dzień nie zapowiada się zbyt ciekawie. Niestłumione jeszcze uczucie miłości, strach, zmartwienie... Wszystko spadło na mnie, jak kropelki deszczu, które właśnie obijają się o szybę. Gdybym tylko umiała panować na swoimi emocjami... Wstałam i wzięłam się za posprzątanie tego bałaganu. Nie miałam dzisiaj nic do zrobienia, więc mogłam się zająć porządkami. Wysprzątałam cały dom. Każdy kąt lśnił czystością, ale to wciąż nie zabrało mi zbyt wiele czasu. Dopiero południe. Przede mną jeszcze trochę ciągnącego się czasu.
Życie to nie historia,która można porównać do opowiadania czy książki. Porównałbym to do filmu. Fimu, w którym reżyser narzucił już jego rodzaj, wybrał bohaterów i napisał scenariusz. Pozostaje tylko aktorom przeanalizować swoje role, nauczyć się ich i ewentualnie poprosić o zmiany, które końcowo i tak nie zostaną wprowadzone. Każdy wychodzi w swoim momencie i oto przyszedł czas na nią. Osobę, która miała wywrócić wszystko do góry nogami, ale tego nie zrobi, bo ostatnimi czasy ten scenariusz podarłem na małe kawałeczki. Każdy mną manipulował, oszukiwał i okłamywał, a ja wcale nie muszę się na to godzić. To nie taką historie chciałem i wciąż chcę tworzyć. Chciałbym zacząć od nowa i nie dopuścić do tego wszystkiego.
-Hej...- rozszedł się głos pukania do drzwi- Zjesz coś?
-Nie mam ochoty.
Siedziałem podparty przy parapecie, w swoim pokoju.
-Co jest dzisiaj z tobą?- powiedział wyraźnie zmęczony moim dzisiejszym zachowaniem- Znowu się coś dzieje?
Frank położył rękę na moim ramieniu.
-Myślę, a wiem, że to zły znak.
-Ty nie myśl, tylko rób. Bierz się w garść. Nie możesz się załamywać. Tłum ludzi zaraz założy wioski pod sądem, aby cię wesprzeć.- zszedł z tonu- Michael, ja wiem, że to trudne, ale musisz to przetrwać. Pokaż, że jesteś n i e z w y c i ę ż o n y.
-Zabawne, bardzo.- odwróciłem się w drugą stronę
-Kiedy ja nie żartuję. Im więcej o tym myślisz, tym gorzej dla ciebie.
Wyszedł z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. Wróciłem wzrokiem na świat za szkłem. Po oknie spływała taka ilość deszczu, że ledwo widziałem jaki krajobraz się kryje dalej. Patrzyłem więc w pustkę. Dopadły mnie w końcu myśli o ostatnim wieczorze, chociaż tak bardzo chciałem zapomnieć. Teraz, jak bardzo niezręczna i napięta będzie sytuacja między nami. Wiedziałem, że trzeba było to w miarę wcześnie zakończyć, zanim to zajdzie za daleko, ale stalo się. Muszę powiedzieć ,,Stop! Nie za daleko, to moje życie."
***
Czy właśnie tak wygląda zakochanie? Siedzę pod kocem i popijam kakao, podczas gdy na dworze leje, jakby ktoś co chwilę wyciskał świeżo nasiąkniętą gąbkę. To chyba nie jest mi pisane. Pierwszy raz kogoś pokochać i to musiał być właśnie o n... Zdystansowany do innych, zamknięty. Nawet jeśli chciałabym cokolwiek dla niego zrobić, on powie ,,nie'' a ja wtedy staje się bezradna. Nie mam co o tym myśleć, wystarczy zapomnieć. Wiem, że to jest rzecz silniejsza ode mnie, bo nawet nie pamiętam, kiedy to wszystko się stało. Kiedy w nim zobaczyłam kogoś więcej niż Michaela Jacksona. Kiedy spojrzałam w jeho oczy głębiej niż ktokolwiek inny. Co mną kierowało przez ten cały czas. Czy to właśnie to? Wszystkie te pytania rozchodziły się po pokoju, oczywiście bez odpowiedzi, którą tak bardzo chciałam poznać. Wtem uderzywła we mnie pewna tęsknota, za pełnym ciepła głosem. Nie mogłam jednak iść do niego, nie teraz. Pozostało mi tylko o tym jakoś zapomnieć. Zebrałam w sobie resztki sił i podniosłam się z sofy. Zrzuciłam koc na podłogę, a z kubka wylała się zawartość, gdy wstawałam na nową poduszkę. Nie interesowało mnie to za bardzo. Nic nie miało dla mnie znaczenia. Depresyjny i melancholijny nastrój towarzyszył mi od wczorajszego wieczoru. Miałam ochotę zamknąć się w pokoju i płakać. Podeszłam do okna, wyglądając na wyciszone miasto. Krople deszczu wciąż obijały się o szybę z głośnym dźwiękiem. To była najpiękniejsza piosenka. Najpiękniejsza, która dotychczas mi towarzyszyła.
Zwróciłam się do komody i włączyłam telewizor. Nie był to jednak dobry pomysł. Na wszystkich kanałach był on. Gdzie tylko bym nie spojrzała, ciężko będzie się pozbyć jego obrazu, chociaż... czy tak właściwie musi być? A może to plan. Plan, który przydzielił mi Bóg. A jeśli jestem ostatnią osobą, która pomoże mu wyjść z tego wszystkiego?...
-Och, Michael...- westchnęłam ciężko- Tak bardzo chciałabym do ciebie dotrzeć. Tylko jak?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rankiem na niebie nie było ani jednej chmury. Niebieskie niebo, nadawało jasności światu, a słońce je ogrzewało. To sprawiło, że dzień był piękny i ciepły. Podniosłam się i przeciągnęłam. Dziś miałam zdecydowanie więcej energii. Jakby to, co mnie wczoraj zasmucało, nigdy nie istniało. Mam wrażenie, że dostałam czystą kartę. Ciekawe czy toesię zmieni, kiedy go zobaczę. W końcu dzisiaj muszę do niego iść... Nie wiem czy to dobrze, czg źle, ale mam zbyt piękny dzień, by się tym przejmować. Szybko ruszyłam do mojej szafy. Przebrałam się w coś luźnego. Potem pobiegłam do kuchni. Wypiłam dwa kubki kawy i byłam w pełni gotowa, by przeżyć ten dzień zgodnie z moim planem. Przynajmniej do południa... Zaraz wybiła godzina wyjścia. Wybiegłam z mieszkania i ruszyłam w stronę przystanku. Po piętnastu minutach byłam na miejscu. Gdy się zameldowałam i poszłam w stronę mojego biura usłyszałam wołanie za sobą. Odwróciłam się na pięcie i zobaczyłam Zacka.
-Rachael!- pobiegł do mnie zdyszany i złapał mnie za ramię- Posłuchaj...
-Co się stało?- weszłam mu w słowo
-Muszę cię przeprosić, za te moje ostatnie wygłupy i chcę cię jeszcze raz gdzieś zaprosić. A konkretnie na kawę do kawiarnii za rogiem. Co ty na to?
W jednej chwili chciałam powiedzieć ,,Pewnie'', ale wtedy nie spotkałabym się już z Michaelem. W głębi serca, jednak bardzo chce go zobaczyć.
-Z chęcią, tylko dzisiaj miałam iść do...-ugryzłam się w język- Do znajomego.
-Znów mnie wystawisz?
-Wiesz dobrze, że tego nie chce.
-To daj się zaprosić...
Przez moment nie wiedziałam co powiedzieć.
-Obiecuję ci, że jutro z tobą wyjdę.
-Na pewno?- spojrzał na mnie przenikliwym spojrzeniem
-Na pewno.
-Zgoda. To do zobaczenia.
Odmachałam mu i skierowałam się do biura moich przyjaciół. Wparowałam do środka, prawie wyłamując drzwi. Powitałam wszystkich z wielkim entuzjazmem.
-Nadmiar endorfin, czy co?- uśmiechnęła się Vannessa na mój widok
-Może...- wzruszyłam ramionami- Ale to przez słońce.
-Dobrze, że masz tyle energii, bo mamy sporo na dzisiaj. Nawet nie wiesz ile ludzi czyta, te twoje artykuły o Michaelu... - dodał Matt
Na samo to imię ogarnęło mnie przyjemne ciepło, a zadowolonie przejęło nad emocjami.
-Jak widać, prawda też się sprzedaje. Trzeba ją tylko dobrze ująć.
Wykonałam moją pracę, w rekordowym czasie. Jak najszybciej chciałam do niego pojechać, chociaż bałam się tego, jak zareaguje na mój widok. Mam nadzieję, że ten incydent niczego nie zmieni. Gdy tylko wybiła godzina zakończenia prac, wybiegłam na zewnątrz, żegnając się w pośpiechu. Złapałam najszybszy autobus pod tamtą okolicę i resztę przeszłam na pieszo. Po drodze, serce waliło mi tak, jakby chciało wyskoczyć. Może to stres, nerwy... ale chyba nigdy nie czułam przyjemniejszego, ogarniającego w całości uczucia. Gdy tylko doszłam do bramy, zadzowniłam do domofonu.
-Rachael Morgan.- nawet nie dałam dojść do głosu osobie po drugiej stronie
_________________________________________
Miejmy nadzieję, że kolejny rozdział nie pojawi się za ponad miesiąc xD
~Dreamer
czwartek, 27 kwietnia 2017
piątek, 17 marca 2017
Rozdział 15 ,,Do czego to wszystko dąży...?''
No witam! :D Już na wejść mówię, że dziś się zadzieje, oj zadzieje. W końcu będę mogła się wykazać. Ogolnie to zbyt wiele do powiedzenia nie mam. Wyszło tak sobie, myślałam, że będzie dłuższe ale, mniejsza. Za błędy przepraszam, ale nie mam siły tego sprawdzać.
Zapraszam do czytania:
_________________________________________
Nowy dzień, nowa misja do wykonania. Od kiedy Michael zgodził się na to wszystko, żołądek nie przyjął nic do jedzenia. Stres zżerał mnie od środka. Miała iść za mną tylko jedna kamera, a w ostateczności nikt nie wie, czy wejdę na salę. Nie wyobrażam sobie patrzeć jak cierpi. Poprostu nie wytrzymałabym tego i wyszła w połowie rozprawy. Wiadomo, że teraz najmniejszy ruch może wywołać podejrzenia, więc wolałabym, aby tajemnicza kobieta nie wychodziła w środku całej sprawy.
Ubrałam czarne spodnie, marynarkę w tym samym kolorze i koszulę pod nią. Tak jak mnie prosił, wygrzebałam z dna szafy ciemne okulary i uczesałam włosy w kitkę. Nie powiem, że przeszłam wielką metamorfozę, ale i tak wyglądałam zupełnie inaczej. Może dla tego, że nigdy tak nie chodzę i nie jestem przyzwyczajona... Wzięłam kartki z biurka i spakowałam je do torebki. Dam mu do wglądu ułożone przeze mnie- wcześniejszego nocy- pytania. O tej porze, jego kierowca powinien czekać na mnie pod mieszkaniem. Zeszłam więc na dół i dyskretnie przeszłam do czarnej limuzyny. Ta zawiozła mnie pod same drzwi Neverlandu.
-Michael!- krzyknęłam na wejściu- Gotowy?
Przeszłam do salonu. Stał przy oknie, oknie, oglądając swój ogród. Wyglądał dość... smutnie? Ale wciąż spokojnie.
-Coś się stało?
-Nie, nic. Zawsze tak mam, przed każdym wyjściem.- odwrócił się w moją stronę- Gdziekolwiek.
Zrobiło mi się go żal. Tak naprawdę i w głębi serca. Nie mogłam patrzeć na jego zbity wzrok, nie mogłam znieść jego zmęczenia...
-Chodź już może...
Przytaknął mi i poszedł w stronę wyjścia. Szczerze sama nie wiedziałam do końca, co z sobą zrobić. Miałam z nim rozpatrzeć wszystkie zapiski, jednak nie będę go męczyć. Musi mi zaufać. Szłam dwa kroki za nim. Gdy dotarliśmy do limuzyny, jednak zatrzymał się i poczekał, by otworzyć mi drzwi. Wsiadłam i zapięłam się pasami. Michael zajął miejsce obok mnie. Droga minęła nam w zupełnej ciszy. W zupełności oddałam się w ręce własnych myśli. Nim się obejrzałam, już byliśmy na miejscu.
-Zaczekaj...- szepnął i ściągnął mi okulary na nos- Tak lepiej.
Uniósł niepewnie kąciki ust, na co i ja się uśmiechnęłam.
-I jeszcze jedno... Chcesz wejść na salę? Tylko bez kamery, bardziej prywatnie.- zaczął niepewnie
Bałam się, że nie wytrzymam na sali, że wyjdę, że będzie miał jeszcze jakiś problem na głowie, przeze mnie. Musiałam mu powiedzieć nie...
-Tak.- wydusiłam
Tak... Tak?!
-Dobrze...
Wskazał mi drzwi, które automatycznie otworzyłam. Ledwo na mojej twarzy pojawiło się światło dzienne, już zostało zastąpione blaskami flashy. Pierwsze co pokazałam ludziom to mikrofon i podkładka na kartki. Chciałam, aby wiedzieli, że to nic prywatnego. Za mną zaraz pojawił się kamerzysta. Stanęliśmy przy barierce. Zaraz, za nami wyszedł i Michael. Szliśmy wolnym krokiem w stronę urzędu, tak, abym mogła w spokoju zadać wszystkie pytania. Odpowiadał z takim spokojem, taką szczerością, jak na żadnym innym wywiadzie. Chyba mi ufał... Chyba wiedział, że nie mam zamiaru go skrzywdzić. Przyszła pora na przejście przez ochronę. Za ludźmi w czarnych mundurach stały jasno-brązowe drzwi. Może się zachowuje jak małe, niezdecydowane dziecko, ale boję się tam znaleźć. Sprawdzili mnie, kamerzystę i przyszła pora na głównego bohatera. Kątem oka dojrzałam i go. Cieszyłam się, że nie widzę jego wzroku. Przez spuszczoną głowę, włosy zasłaniały mu pół twarzy.
-Poczekaj, aż wyjdziemy...- szepnęłam do mojego towarzysza i dołączyłam do Michaela.
Na twarzy miał wymalowane pytanie ,,Gotowa?''. Jeśli by je zadał na głos, musiałabym odpowiedzieć: nie...
Otworzył mi drzwi. Rozejrzałam się po sali. Przepchnęło się przede mnie parę osób, które zajęły już miejsca. Zdezorientowana zajęłam pierwsze lepsze miejce. Poczekałam z dziesięć minut, zanim na salę wkroczył Michael z swoim adwokatem. Przechodząc, spojrzał na mnie kątem oka. Wodziłam za nim wzrokiem, aż do samej ławy. Wszyscy usiedli, na sali zapanowała grobowa cisza. Pośród czterech ścian rozbrzmiewał tylko głos sędziego. Wszyscy zachowywali się jak zaklęci. Nie wiem jak on mógł to znosić.
Przyglądałam się wszystkiemu z kamienną twarzą, bo wiedziałam, że Michael od czasu do czasu zerka w moją stronę. Szczerze, to nie wiem, gdzie w tym momencie był mój umysł, a gdzie dusza. Głowa pewnie przyswajała to co dochodziło z zewnątrz, ale dusza mi się kruszyła. Tak zraniona nie czułam się od czasu śmierci rodziców. Tylko dlaczego? Jak mogłam się wewnętrznie tak bardzo z nim związać... Do uszu docierały coraz to obrzydliwsze zarzuty, przez które łzy cisnęły mi się do oczu. Spuściłam głowę i ukradkiem wytarłam dwie łzy, które chciały wyjść zza okularów i pokazać się światu. W tym momencie w mojej głowie zabrzmiał głos pociągania nosem. Uniosłam się znów to pozycji prostej i zobaczyłam jak to on również przykłada sobie chusteczkę do policzka. Zrobiło mi się miękko, w środku. Tego się nie da określić. Poczułam, że coś zaczyna krzyczeć we mnie. Uniosłam się i tak jak przypuszczałam, nie wytrzymałam. Zerwałam się z siedzenia i aybiegłam z sali, kierując swoje kroki do łazienki. Gdy stanęłam przed lustrem, zajęłam okulary, by przyjrzeć się swojej twarzy. Lekko podpuchnięte, czerwone oczy, które myślałam, że wyglądają gorzej. Podparłam się o zlew. Nie widziałam czy jeszcze tam wracać, czy już poczekać tutaj. Umyłam sobie twarz zimną wodą i wyszłam na korytarz. Cisza jaka tam panowała, dzwoniła mi w uszach. Postanowiłam, że... poprostu ucieknę. Chciałam już opuścić to miejsce, lecz czy mogę go zostawić? Serce a rozum... Presja we mnie rosła. Rozejrzałam się po tym miejscu, jakbym była tu pierwszy raz i pobiegłam do głównego wyjścia. Wiedziałam, że może być zły ale ja...
Na nos skapnęła mi kropelka deszczu. Zaraz za nią druga i trzecia. Zapowiadało się na sporą ulewę. Czarne chmury zasłaniały połowę nieba od wschodu, a wiatr tylko je popędzał. Otuliłam się marynarką i szłam przed siebie. Trafiłam na postój taksówek i od razu kazałam się zawieźć pod mieszkanie. Gdy stanęłam w progu, poczułam znów ścisk w żołądku. Tak, wiem, zostawiłam go w najgorszym i najtrudniejszym momencie... Odruchowo sięgnęłam po pilota. Włączyłam obojętnie jaki program informacyjny, bo wiedziałam, że wszędzie leci do samo. Wyszedł już... Kierował się do swojej limuzyny. Powinnam być teraz z nim... Achh, jak mogłam tak stchórzyć?
***
Zawód? Niee... Ale nie rozumiem, czemu chciała wejść. Żeby uciec po kilkunastu minutach? Przecież nikogo nie zmuszam, do wsłuchiwania się w to wszystko. Przez jej nagłe wybiegnięcie z sali, wszyscy tam zgromadzeni spojrzeli krzywo na mnie, a ja nawet nie wiedziałem co jej się stało. To była bardzo niezręcznia sytuacja dla mnie...
Od domu dzieliło mnie zaledwie kilkaset metrów. Dość tego piekła, od teraz tylko muzyka się liczy. Wyjdę z tego bagna i w końcu zajmę się sobą, a nie problemami fałszywie zakompleksionych ludzi... Po powrocie miałem ochotę odpocząć. Nawet nie chciało mi się dążyć tematu ucieczki Rachael czy kłócić się z Frankiem o byle co. Dzięki byłem zmęczony, fizycznie i psychicznie. Udałem się do studia, gdzie oddałem się swojej pasji.
To niesamowite jak wiele czasu można poświęcić jednej czynności. Może inni uważają to za bezsensowne i mówią w tej sytuacji o ,,straconym czasie'', jednak to, że poświęcamy tak wiele uwagi jednej rzeczy, świadczy o miłości do tego. To budzi nas każdego ranka, daje sił i tworzy nowy dzień. Dostajemy w prezencie wizję i dążymy do jej zmaterializowania. Potem następuje wieczór, podsumowanie wszystkiego i odpoczynek. Muzyką żyje przez cały czas, tylko teraz nie mogę się skupić. Cały czas coś mnie wyrywa z tego transu. Dziś jednak stało się coś magicznego. Gdy tylko minęło piętnaście minut spokoju, nie liczyłem już ile czasu tam przesiedziałem. Mógłbym tam mieszkać i nie wychodzić już nigdy. Tam czułem się najlepiej.
Gdy odłożyłem słuchawki na bok, rozległ się po domu dzwonek do drzwi.
Wstałem i zbiegłem schodami na dół, aby otworzyć. W drzwiach stała Rachael. Nie ukrywam, że trochę mnie zdziwiła jej wizyta. Zaprosiłam ją szybko do środka, aby nie zmoknęła na deszczu.
-Wybacz, że tak zwiałam, ale... nie mogłam zostać...
-Spokojnie...- zawiesiłem jej kurtkę na wieszaku- Nie mam ci nic za złe. Nic się nie stało.
Ukoiłem jej zdenerwowanie lekkim uśmiechem. Odprowadziłem ją do salonu.
- I wzięłam odpowiedzi. Spisałam i skorygowałam wszystko...
Podała mi kartkę do ręki. Spojrzałem na nią i zacząłem się zastanawiać, czy ta kobieta w ogóle śpi.
-Czy ty kiedykolwiek nie pracujesz?
-Szczerze i nie mam nic do robienia...- wzruszyła ramionami
Przeczytałem co napisała. Tylko i wyłącznie to co sam powiedziałem.
-Poczekaj... Tylko coś poprawie jeszcze...- wyrwała mi papier z ręki
-No weź, tu nie ma co poprawiać.
Zacząłem się mimowolnie śmiać. Zabawne, jak bardzo jej zależało na tym, aby wszystko było idealnie.
-A ciebie co tak bawi?- uniosła jedną brew
-Twoje wielkie skupienie.
Szturchnęła mnie w bok, po czym sama się uśmiechnęła.
Żarówka nad nami zaczęła mrugać, aż w końcu w całym domu zgasło światło. Odłączyli prąd. Świetnie...
-Rozpale w kominku... Zaczekaj chwilę.
Ruszyłem się z miejsca i poszedłem po drewno. Nie ciężko było się poruszać, nic nie widząc. Znam ten dom lepiej niż samego siebie... Wziąłem na ręce tyle ile mogłem i wróciłem do salonu. Wrzuciłam wszystko do kominka i podpaliłam. W pomieszczeniu od razu zrobiło się cieplej, jaśniej, milej...
-To na czym stanęło?- wróciłem na na woje miejsce
-Na moim wielkim skupieniu...- zaśmiała się
Wróciła znów myślami do swojego tekstu. Ja natomiast wodziłem wzrokiem po ledwo oświetlonych ścianach. Po szklanych drzwiach spływały krople deszczu, a szare chmury zakryły niebo całkowicie. Po salonie roznosił się zapach drewna. Delikatne, żółte światło oświetlało moją twarz. Dawno nie siedziałem w takich warunkach, a przyznaję, że tak jest pięknie. A gdyby czytać książki w takiej atmosferze?
-Skończyłam...- rzuciłem okiem na jej zapiski
Wydawało się, że nic nie zmieniła, jednak dla niej te zdania mają zupełnie inny sens. Teraz wiem, jak czuli się ludzi, którzy ze mną pracowali...
-Może być?
Pochwyliłem się nad kartką, aby móc się wczytać bardziej.
-Pasuje...- skierowałem głowę w jej stronę
Byłem niewiarygodnie blisko niej. Może nawet zbyt blisko? Zatrzymała spojrzenie na moich oczach. Przyglądałam się im, jakby chciała z nich wyczytać cały świat. Czułem jej ciepły oddech na twarzy. Dzieliły nas zaledwie centymetry...
-Powinnaś już iść...- spuściłem głowę, starając się uniknąć jej wzroku
Potrząsnęła głową i zamrugała kila razy, jakby chciała się otrząsnąć.
-Tak. Masz rację.
Wstała, a ja odprowadziłem nią do wyjścia. Stałem na dystans, unikając jakiekolwiek konfrontacji. Rzuciła na mniej spojrzeniem i wyszła, zakładając kaptur na głowę. Gdy wyszła, w końcu mogłem wziąć głęboki oddech. Oparłem się o drzwi i powoli zacząłem myśleć, do czego to wszystko dąży...?
***
Stałam za drzwiami, wciąż nie mogąc zrozumieć- jak?
Jedno spojrzenie, sprawiło, że odebrało mi mowę. Jedno słowo, sprawiło, że nie chciałam słuchać innego głosu. Jeden dotyk, sprawiał, że chodź znany, wciąż powodował przyjemny dreszcz, ale czy to już się nazywa miłością? Na tym ona polega? Czy ja naprawdę chciałam go pocałować? Nie mogłam się zakochać... Nigdy nikogo nie pokochałam w ten sposób. Dlaczego on? Dlaczego ktoś, kto się stara odizolować, już w szczególności ode mnie. To nie prawda. Nie powiem, że go... kocham.
_________________________________________
komentarz= motywacja :D
~Dreamer
czwartek, 2 marca 2017
Rozdział 14 ,,Wiesz dobrze, że mam serce. Jeszcze..."
Witam!
Wiem, wiem... jestem mocno spóźniona. Ten tydzień to była zupełna porażka. Codziennie coś. Kończyło się na tym, że o 23 już mi się nie chciało tego pisać... Zupełnie straciłam ochotę, ale jestem. Powracam. I od teraz nic nie powinno lecieć jak krew z nosa.
_________________________________________
Tragedia spotyka wielu ludzi. Szkoda, że w szczególności tych dobrych. Niby nic nie robisz źle, jednak los i tak zrobi ci na złość. Jakbym nie miał dość problemów. Moja rozprawa i dodatkowo Rachael teraz potrzebuje wsparcia, a z powodu, że zostałem jej teraz jako jedyny, nie mogę jej narazie zostawić.
Nie siedziałem przy niej długo. Gdy tylko byłem pewny, że twardo śpi, wyszedłem z pokoju. Zakładałem już na siebie płaszcz, gdy pomyślałem w końcu o sobie. Nie zdążyłem jej powiedzieć o jednej rzeczy. Rozejrzałem się po pokoju. Chciałem zostawić karteczkę, aby się o nic nie martwiła. Gdy znalazłem pusty papier, napisałem krótką wiadomość i wyszedłem z mieszkania. W drodze powrotnej zastanawiałem się, jak wytłumaczyć to wszystko Frankowi. Miałem wyjść tylko na chwilę, a teraz jest blisko północy. Jestem pewien, że mnie zabije, za to co zrobiłem. Aż się przez chwilę bałem wejść do własnego domu. Równo ze skrzypnięciem drzwi, usłyszałem szybko stawiane kroki w stronę korytarza.
- Michaaaeeel!- przyjaciel zbliżał się coraz szybciej
- Tak, to moje imię...- wyszeptałem cicho i uśmiechnąłem się do siebie
Zajęty zdemnowaniem górnej garderoby, nawet nie zauważyłem kiedy już stał obok mnie.
- Gdzie się szlajałeś?- skrzyżował ręce na klatce piersiowej
- Spokojnie. Nie potrzebuję opieki.- teraz zająłem się ściąganiem butów
- Poleciałeś do tej dziennikarki?- zapytał z wyrzutem- Jak daleko jeszcze się posuniesz...
-Miała problem, tak? Gdy zadzwoniłem do niej, płakała. Wiesz dobrze, że mam serce. Jeszcze...
Wyminąłem go i ruszyłem schodami na górę. Musiałem znów trzymać nerwy na wodzy, bo miałbym kolejne problemy... Nie ukrywam, że po ostatniej awanturze musiałem odkupić parę rzeczy.
Poranek był piękny. Świeża rosa mieniła się w blasku słońca, a niebo nie było zakryte białym puchem nawet w jednym calu. Wypoczęty- pierwszy raz od paru dni- wstałem i przeciągnąłem się. Zszedłem na dół, zrobić sobie kawy na rozbudzenie. Zostałem sam, pośród czterech ścian. Cisza dzwoniła mi w uszach. W pewnym momencie zacząłem zastanawiać się, gdzie wszystkich wywiało. Uświadomiłem sobie, że przecież Frank miał wyjechać od rana, a służba siedzi tylko w tych domkach gościnnych. Gdy wychodziłem z kubkiem, z pomieszczenia, zawahałem się czy do niej nie zadzwonić. Zostawiłem jednak wiadomość i jeżeli coś by się działo, obstawiam, że zadziwoniłaby już dawno. Teraz jest pewnie w pracy.
***
Gdy rano uniosłam powieki, uświadomiłam sobie jak niewiele pamiętam z ostatniego wieczoru. Moje rzęsy były posklejane od łez, a cieńkie ich strumyki, zaschły na moich policzkach. Jedyne co dobrze pamiętam, to jego słodki głos. Reszta, jak przez mgłe, docierała do mojej głowy. Nie pamiętam szczegółów... Nie wiem czy to przez tą tabletkę, a może są rzeczy, o których poprostu nie chcę pamiętać. Siedziałam bez ruchu, opierając się o stertę poduszek za mną... Chwila... Skąd one tu w ogóle? Skąd ja tu w ogóle? Z tego co wiem, siedziałam z nim w salonie. Zaraz, zaraz... Chyba, że zasnęłam i zaniósł mnie tutaj... Miło, że się zatroszczył.
Zrzuciłam z siebie delikatny materiał i poszłam sprawdzić jak wygląda mój salon. Okazało się, że nie najgorzej. Nie raz miałam tu większy bałagan. Moją uwagę przykuła niewielka karteczka zostawiona na stole. Podeszłam bliżej i wzięłam ją do ręki.
Chciałbym, abyś dzisiaj
po południu pojawiła się
na ranczu. Musimy porozmawiać.
Gdyby coś się działo, dzwoń.
Michael
Przygryzłam lekko wargę i posłałam delikatny uśmiech do zapisanej kartki. Zacisnęłam na niej pięść i wróciłam do pokoju. Rzuciłam ją do szafy i ponownie ułożyłam się na łóżku. Starałam się odtworzyć obraz ostatniego wieczoru. Bałam się, że ledwo świadomie, mogłam mu powiedzieć trochę za dużo... Pamiętam tylko jeden moment. Gdy zasypiałam. Siedziałam z głową opartą na jego ramieniu. Śpiewał mi do ucha swoje piosenki, tym spokojnym głosem. Jakby wręcz kołysał mnie do snu. Potem urwał mi się film. Zaczęło powoli docierać do mnie, co było przyczyną, jego wizyty. Mój brat... On... Dlaczego to ja muszę mieć zawsze największego pecha? Wyjechałam i nawet tu nie mogę prowadzić spokojnego życia. Uciekam od problemów, by znaleźć ich jeszcze więcej. Tylko ja tak mogę... Teraz leczenie. Potrzebuję pieniędzy. Muszę opłacić szpital i chemioterapię... Boje się, że nie dam rady ogarnąć tego wszystkiego... Zwróciłam uwagę na zegar, który stał na etyżerce obok. Wskazywał godzinę ósmą. Gdy to zobaczyłam, o mało nie spałam z łóżka. Przebrałam się szybko w coś sensownego i w takim stanie wybiegłam na autobus. Nieuczestane włosy, przykrwione jeszcze oczy, wory pod nimi... Miałam już kwadrans spóźnienia. W połowie drogi zatrzymałam się, bo zobaczyłam jak mój dojzd do pracy właśnie odjeżdża. W tym momencie nie wiedziałam co robić... Czy iść na pieszo? A może już zostać w domu? Stałam chwilę na chodniku, jak słup soli. W końcu odwróciłam się i wróciłam wolnym krokiem do domu. Gdy chwytałam za klamkę, znów poczułam, jak do oczu napływają mi łzy. Nawet nie wiem do końca, z jakiego powodu. Może bezsilności. To właśnie teraz czuję. Bezsilność. Ktoś, kto cię teraz bardzo potrzebuje, mieszka tysiące kilometrów stąd, a ty nie możesz nic zrobić. Ledwo zaczęło mi się układać, poznałam wspaniałych znajomych, w tym naprawdę cudownego człowieka, dostałam prostą pracę, a tu? Wszystko się sypie, a do tego jeszcze dziś nie przyszłam do pracy, bo... nie jestem w stanie.
Usiadłam na kanapie i wtuliłam się w jedną z poduszek. Poczułam jak parę słonych kropelek, spływa mi po policzku. Szybko je wytarłam i postanowiłam zająć się czymś innym. Chwyciłam pilota do ręki i włączyłam telewizor. Miałam w planach od razu zmienić kanał, ale akurat mówili o... Michaelu. Co było dziwne... Mówili dobrze, a nawet lepiej. Bardziej niż w połowie, rzeczy zgodne z prawdą. To był mój sukces i jedyna rzecz, jaka teraz podtrzymywała mnie na duchu. Gdy zobaczyłam filmy z ostatnich wizyt w sądzie, mimowolnie uśmiechnęłam się do ekranu, na jego widok. Zaraz spojrzałam na telefon, na którym zawiesiłam wzrok. Zadzownić... czy nie zadzwonić? Chociaż, żeby usłyszeć jego głos. Żeby usłyszeć coś, poza zegarem. Żeby mieć w głowie coś wiecej niż czarne scenariusze. Wyciągnęła już rękę w kierunku słuchawki, jednak zatrzymałam ją w powietrzu. Nie... Nie będę zawracać mu głowy moimi problemami. To moje życie i ja muszę sobie z tym poradzić, on już ma wystarczająco dużo na głowie. Wróciłam głową w strone telewizora. Gdy zobaczyłam, jak skaczą mi przed oczami kolorowe reklamy, wyłączyłam wszystko i poszłam do pokoju. Usiadłam przy biurku i wpatrywałam się przez okno. Takie bezsensowne gapienie się, zajęło mi dłuższą chwilę. To był czas na marzenia. Czas, aby przez chwilę pomyśleć pozytywnie. Promienie słońca padały na moją twarz, a ja czułam przyjemne ciepło. Otwarłam jedną szufladę i wyjęłam z niej kartkę i długopis. Naszedł mnie pomysł... na wiersz.
Today I'm tryin' to be your friend
Today I'm tryin' to see your pain
Today I'm waitin' to see your face
Today I'm wantin' to see your smile
Today I'm seein' your hard cry
Today I'm listenin' this stupid lie
Nigdy nie marzyłam o zostaniu reporterem, dziennikarzem... Nic z tych rzeczy. Ja chciałam poprostu pisać. Chciałam, aby moje teksty zmieniały świat. Aby ktoś odnalazł w tym kawałek mnie. Od dziecka pisałam wiersze, opowiadania, piosenki.
Nagły przypływ pozytywnej energii, jakby rozpłynął się w powietrzu. Znów poczułam się przybita. Gdy teraz spojrzałam na ten tekst, doszłam do wniosku, czego on w ogóle dotyczy. Skąd to się wzięło w mojej głowie? Odłożyłam kartkę i długopis obok. Podparłam głowę na łokciach i siedziałam tak przez chwilę, zupełnie poddając się bezradności. Wszystko przerwał telefon.
-Słucham...- nacisnęłam zieloną słuchawkę
-Rachael, jak się czujesz?
Słysząc głos mojego brata, myślałam, że znów będę płakać.
-Jakoś żyję.- wzruszyłam ramionami- Planuję, jakby tu zarobić więcej na twoje leczenie.
-O to się nie martw. Damy sobie jakoś radę.
Miałam wrażenie, że ja przeżywam to bardziej niż on. Jakby w ogóle się nie bał.
-Mam nadzieję...- przełknęłam głośno ślinę- Jesteś wciąż w szpitalu?
-Tak, ale zaraz wracam do normalnego życia. Czekam na wypis.
-A bo ja wiem, czy takiego normalnego...- zaczęłam obgryzać skórki przy paznokciach
-Nie bądź pesymistyczna. Rozmawiaj ze mną, jak zawsze... To mi pomoże bardziej.
Wzięłam sobie te słowa, naprawdę do serca. Chroba nie może zmienić niczego miedzy nami. Niczego!
-A jak tam Michael?- zapytał po chwili- Nadal rozmawiacie?
-Tak...- zawahałam się- Czuję jednak, że to nie potrwa jeszcze długo.
-Posmutniałaś...- wstrzymałam na chwilę oddech- Przykro ci z tego powodu?
-Nie, dlaczego miało by być?- zapanowała niezręczna cisza- Lepiej już idź po ten wypis, a nie o głupotach myślisz.
Uśmiechnęłam się. W tle usłyszałam głos doktora, a zaraz po tym Scott rozłączył się.
Zostałam już w pokoju. Byłam bardzo zmęczona. Do tego stopia, że bałam się, iż zasnę na siedząco. Dzielnie walczyłam z opadającymi powiekami, ale... w jakim celu?
***
Siedziałem w zupełnej ciszy, sam, zamknięty w moim pokoju. Jak zwykle. Od niedawna podłoga była moim najwygodniejszym miejscem do siedzenia. Oparłem głowę o ścianę i zamknąłem oczy, czekając na cud. Coraz częściej najlepiej czuję się tylko w swoim towarzystwie. Teraz, gdy samotność jest moim jedynym przyjacielem, wszystko to, co stworzyłem, może być dobrym schoronieniem. Po tym ciągłym dążeniu do bycia kochanym, muszę żyć w samym sercu tej całej nienawiści. Będąc wciąż wśród ludzi, teraz żyję sam. Czy to nie zabawne? Wszystko odwróciło się przeciwko mnie.
Po posiadłości rozległ się trzask drzwi, ale nie zwróciłem na to większej uwagi. Sądziłem, że Frank już wrócił. Przydał by się ktoś, kto zrobi hałas. Od tej ciszy, aż dzwoni mi w uszach. Przez głowę, przeszła mi myśl o krótkim przespaniu się, jednak zmęczenie jakie mnie wtedy uderzyło, było zbyt silne, żeby potraktować to tylko jako dobry pomysł. To był plan na popołudnie. Podniosłem się jednak na kolana i podszedłem do drzwi, by je odkluczyć, wrazie nagłej wizyty przyjaciela. Wróciłem po chwili do pozycji siedzącej. Nie czekałem długo, aż usłyszę jakieś głosy z dołu. Na początku nie mogłem ich poznać. Następnie skrzypienie, aż w końcu ktoś zapukał do moi drzwi. Poczułem jak bym powoli wkraczał w pierwszą fazę snu.
-Michael?- drzwi otwarły się- Nie przeszkadzam?
Gwałtownie podniosłem powieki i zerwałem się na nogi.
-Rachael...- poprawiłem sobie koszulę- Przepraszam za to. Chodźmy na dół.
Poczułem się dziwnie w tej sytuacji, jednak to nie był jedyny problem. Była wciąż smutna. Nie wiem na co liczyłem, jednak chciałbym, aby tak jak ja, umiała kryć... chociaż czasem i niektóre uczucia. Sam się ostatnio nieźle popisałem, ale jej przybity wzrok mnie dobija w zupelnosci.
Złapałem ją za ramię, zatrzymując tuż przed schodami, prowadzącymi na parter.
-Spróbuj się uśmiechnąć...- obróciłem ją w swoją stronę- Twój świat się na zawalił. To nie koniec.
Uniosła lekko kąciki ust, w odpowiedzi. Znów zwróciła się w kierunku schodów. Zeszliśmy nimi na dół, do salonu. Usiadła na kanpie i wpatrywała się w jeden punkt za oknem. Nie wiedziałem jak z nią rozmawiać, co powiedzieć, by jej jeszcze bardziej nie zranić.
-Rachael...- wyrwałem ją z zamyślenia- Jak długo masz zamiar to przeżywać?
-Ja...- zwróciła w końcu uwagę na mnie- Nie wiem, ale też nie chcę o tym rozmawiać.
Pokiwała głową z dezaprobatą, na co ja zmarszczyłem lekko brwi.
-Chciałeś mnie widzieć.
-A, tak.- wróciłem do tematu- Przemyślałem sobie wszystko. Mam nadzieję, że chociaż trochę poprawi ci to humor.
Spojrzała na mnie z zaciekawieniem i błyskiem w oku.
-Możesz to nagrać. Jutro pojawisz się równo ze mną w sądzie.
Dotarło do mnie, że to naprawdę poprawiło jej humor.
-Nie żartujesz?
-A wyglądam?- zapytałem z lekkim rozbawieniem
-Nie zawiedziesz się. Wszystko pójdzie zgodnie z moim planem.
Zaczęła krążyć po pokoju, jakby ekscytacja miała ją zaraz rozsadzić od środka. Również wstałem i zatrzymałem nią w pół- kroku.
-Ale tylko jeśli obecujesz, że nie będziesz się już użalać, tylko zawalczysz.- pogłaskałem ją po głowie
-Będę...- wtuliła się we mnie- Dziękuję, że wreszcie mnie zrozumiałeś...
Na początku nie dotarło do mnie, o co jej chodzi. Zrozumiałem? Ale co?
Wszystkie moje mięśnie były spięte, ale po chwili się rozluźniłem. Objąłem ją i ostrożnie przytuliłem do siebie. Westchnęła głęboko po czym odsunęła się odemnie na krok. Popatrzyła mi przez chwilę w oczy, z pełnym spokojem.
-Bądź jutro o 9 w sądzie. Weź ciemne okulary i ułóż jakoś inaczej włosy Nie chcę, aby cię kiedyś skojarzono.
-Jasne, będę na pewno.- posłała mi szeroki uśmiech- Muszę iść. Do zobaczenia jutro.
Poszła w stronę drzwi i po paru sekundach usłyszałem głośny trzask.
***
Oczy, niby przepełnione miłością, ale pełne żalu. Piękne, ale jednak coś jest nie tak. Wzrok- niby spokojny, ale rozbiegany na wszystkie strony. Na chwilę zapomniałam, że zamyśliłam się ze wzrokiem utkwionym w jego brązowych tęczówkach. Przez chwilę nie wiedziałam jak się mruga. Z tego stanu wyrwał mnie jego głos. To niezrozumiałe dla mnie. Wcale nie chciałam już iść, chciałam tu zostać. Widziałam jak starał się mnie pocieszyć. Udało mu się. Pomimo tego, jak bardzo wszystko przeżywam jestem... szczęśliwa.
Gdy wróciłam do domu, poczułam jak wypełnia mnie dziwna i dotąd nieznana magia. Poszłam do pokoju, gdzie rzuciłam się na łóżko, ugniatając pościel i zarzucając poduszki na ziemię. Byłam przepełniona dziwnym uczuciem, które dawało mi skrzydła. Czułam, że mogę zrobić wiele...i jeszcze więcej.
_________________________________________
Z trudem to napisałam, ale cóż. Jest. Opinie zostawiam wam <:
PS. Taaaak, wiersz made by me xD Dziele się swoją twórczością.
Komentarz= motywacja.
~Dreamer
Wiem, wiem... jestem mocno spóźniona. Ten tydzień to była zupełna porażka. Codziennie coś. Kończyło się na tym, że o 23 już mi się nie chciało tego pisać... Zupełnie straciłam ochotę, ale jestem. Powracam. I od teraz nic nie powinno lecieć jak krew z nosa.
_________________________________________
Tragedia spotyka wielu ludzi. Szkoda, że w szczególności tych dobrych. Niby nic nie robisz źle, jednak los i tak zrobi ci na złość. Jakbym nie miał dość problemów. Moja rozprawa i dodatkowo Rachael teraz potrzebuje wsparcia, a z powodu, że zostałem jej teraz jako jedyny, nie mogę jej narazie zostawić.
Nie siedziałem przy niej długo. Gdy tylko byłem pewny, że twardo śpi, wyszedłem z pokoju. Zakładałem już na siebie płaszcz, gdy pomyślałem w końcu o sobie. Nie zdążyłem jej powiedzieć o jednej rzeczy. Rozejrzałem się po pokoju. Chciałem zostawić karteczkę, aby się o nic nie martwiła. Gdy znalazłem pusty papier, napisałem krótką wiadomość i wyszedłem z mieszkania. W drodze powrotnej zastanawiałem się, jak wytłumaczyć to wszystko Frankowi. Miałem wyjść tylko na chwilę, a teraz jest blisko północy. Jestem pewien, że mnie zabije, za to co zrobiłem. Aż się przez chwilę bałem wejść do własnego domu. Równo ze skrzypnięciem drzwi, usłyszałem szybko stawiane kroki w stronę korytarza.
- Michaaaeeel!- przyjaciel zbliżał się coraz szybciej
- Tak, to moje imię...- wyszeptałem cicho i uśmiechnąłem się do siebie
Zajęty zdemnowaniem górnej garderoby, nawet nie zauważyłem kiedy już stał obok mnie.
- Gdzie się szlajałeś?- skrzyżował ręce na klatce piersiowej
- Spokojnie. Nie potrzebuję opieki.- teraz zająłem się ściąganiem butów
- Poleciałeś do tej dziennikarki?- zapytał z wyrzutem- Jak daleko jeszcze się posuniesz...
-Miała problem, tak? Gdy zadzwoniłem do niej, płakała. Wiesz dobrze, że mam serce. Jeszcze...
Wyminąłem go i ruszyłem schodami na górę. Musiałem znów trzymać nerwy na wodzy, bo miałbym kolejne problemy... Nie ukrywam, że po ostatniej awanturze musiałem odkupić parę rzeczy.
Poranek był piękny. Świeża rosa mieniła się w blasku słońca, a niebo nie było zakryte białym puchem nawet w jednym calu. Wypoczęty- pierwszy raz od paru dni- wstałem i przeciągnąłem się. Zszedłem na dół, zrobić sobie kawy na rozbudzenie. Zostałem sam, pośród czterech ścian. Cisza dzwoniła mi w uszach. W pewnym momencie zacząłem zastanawiać się, gdzie wszystkich wywiało. Uświadomiłem sobie, że przecież Frank miał wyjechać od rana, a służba siedzi tylko w tych domkach gościnnych. Gdy wychodziłem z kubkiem, z pomieszczenia, zawahałem się czy do niej nie zadzwonić. Zostawiłem jednak wiadomość i jeżeli coś by się działo, obstawiam, że zadziwoniłaby już dawno. Teraz jest pewnie w pracy.
***
Gdy rano uniosłam powieki, uświadomiłam sobie jak niewiele pamiętam z ostatniego wieczoru. Moje rzęsy były posklejane od łez, a cieńkie ich strumyki, zaschły na moich policzkach. Jedyne co dobrze pamiętam, to jego słodki głos. Reszta, jak przez mgłe, docierała do mojej głowy. Nie pamiętam szczegółów... Nie wiem czy to przez tą tabletkę, a może są rzeczy, o których poprostu nie chcę pamiętać. Siedziałam bez ruchu, opierając się o stertę poduszek za mną... Chwila... Skąd one tu w ogóle? Skąd ja tu w ogóle? Z tego co wiem, siedziałam z nim w salonie. Zaraz, zaraz... Chyba, że zasnęłam i zaniósł mnie tutaj... Miło, że się zatroszczył.
Zrzuciłam z siebie delikatny materiał i poszłam sprawdzić jak wygląda mój salon. Okazało się, że nie najgorzej. Nie raz miałam tu większy bałagan. Moją uwagę przykuła niewielka karteczka zostawiona na stole. Podeszłam bliżej i wzięłam ją do ręki.
Chciałbym, abyś dzisiaj
po południu pojawiła się
na ranczu. Musimy porozmawiać.
Gdyby coś się działo, dzwoń.
Michael
Przygryzłam lekko wargę i posłałam delikatny uśmiech do zapisanej kartki. Zacisnęłam na niej pięść i wróciłam do pokoju. Rzuciłam ją do szafy i ponownie ułożyłam się na łóżku. Starałam się odtworzyć obraz ostatniego wieczoru. Bałam się, że ledwo świadomie, mogłam mu powiedzieć trochę za dużo... Pamiętam tylko jeden moment. Gdy zasypiałam. Siedziałam z głową opartą na jego ramieniu. Śpiewał mi do ucha swoje piosenki, tym spokojnym głosem. Jakby wręcz kołysał mnie do snu. Potem urwał mi się film. Zaczęło powoli docierać do mnie, co było przyczyną, jego wizyty. Mój brat... On... Dlaczego to ja muszę mieć zawsze największego pecha? Wyjechałam i nawet tu nie mogę prowadzić spokojnego życia. Uciekam od problemów, by znaleźć ich jeszcze więcej. Tylko ja tak mogę... Teraz leczenie. Potrzebuję pieniędzy. Muszę opłacić szpital i chemioterapię... Boje się, że nie dam rady ogarnąć tego wszystkiego... Zwróciłam uwagę na zegar, który stał na etyżerce obok. Wskazywał godzinę ósmą. Gdy to zobaczyłam, o mało nie spałam z łóżka. Przebrałam się szybko w coś sensownego i w takim stanie wybiegłam na autobus. Nieuczestane włosy, przykrwione jeszcze oczy, wory pod nimi... Miałam już kwadrans spóźnienia. W połowie drogi zatrzymałam się, bo zobaczyłam jak mój dojzd do pracy właśnie odjeżdża. W tym momencie nie wiedziałam co robić... Czy iść na pieszo? A może już zostać w domu? Stałam chwilę na chodniku, jak słup soli. W końcu odwróciłam się i wróciłam wolnym krokiem do domu. Gdy chwytałam za klamkę, znów poczułam, jak do oczu napływają mi łzy. Nawet nie wiem do końca, z jakiego powodu. Może bezsilności. To właśnie teraz czuję. Bezsilność. Ktoś, kto cię teraz bardzo potrzebuje, mieszka tysiące kilometrów stąd, a ty nie możesz nic zrobić. Ledwo zaczęło mi się układać, poznałam wspaniałych znajomych, w tym naprawdę cudownego człowieka, dostałam prostą pracę, a tu? Wszystko się sypie, a do tego jeszcze dziś nie przyszłam do pracy, bo... nie jestem w stanie.
Usiadłam na kanapie i wtuliłam się w jedną z poduszek. Poczułam jak parę słonych kropelek, spływa mi po policzku. Szybko je wytarłam i postanowiłam zająć się czymś innym. Chwyciłam pilota do ręki i włączyłam telewizor. Miałam w planach od razu zmienić kanał, ale akurat mówili o... Michaelu. Co było dziwne... Mówili dobrze, a nawet lepiej. Bardziej niż w połowie, rzeczy zgodne z prawdą. To był mój sukces i jedyna rzecz, jaka teraz podtrzymywała mnie na duchu. Gdy zobaczyłam filmy z ostatnich wizyt w sądzie, mimowolnie uśmiechnęłam się do ekranu, na jego widok. Zaraz spojrzałam na telefon, na którym zawiesiłam wzrok. Zadzownić... czy nie zadzwonić? Chociaż, żeby usłyszeć jego głos. Żeby usłyszeć coś, poza zegarem. Żeby mieć w głowie coś wiecej niż czarne scenariusze. Wyciągnęła już rękę w kierunku słuchawki, jednak zatrzymałam ją w powietrzu. Nie... Nie będę zawracać mu głowy moimi problemami. To moje życie i ja muszę sobie z tym poradzić, on już ma wystarczająco dużo na głowie. Wróciłam głową w strone telewizora. Gdy zobaczyłam, jak skaczą mi przed oczami kolorowe reklamy, wyłączyłam wszystko i poszłam do pokoju. Usiadłam przy biurku i wpatrywałam się przez okno. Takie bezsensowne gapienie się, zajęło mi dłuższą chwilę. To był czas na marzenia. Czas, aby przez chwilę pomyśleć pozytywnie. Promienie słońca padały na moją twarz, a ja czułam przyjemne ciepło. Otwarłam jedną szufladę i wyjęłam z niej kartkę i długopis. Naszedł mnie pomysł... na wiersz.
Today I'm tryin' to be your friend
Today I'm tryin' to see your pain
Today I'm waitin' to see your face
Today I'm wantin' to see your smile
Today I'm seein' your hard cry
Today I'm listenin' this stupid lie
Nigdy nie marzyłam o zostaniu reporterem, dziennikarzem... Nic z tych rzeczy. Ja chciałam poprostu pisać. Chciałam, aby moje teksty zmieniały świat. Aby ktoś odnalazł w tym kawałek mnie. Od dziecka pisałam wiersze, opowiadania, piosenki.
Nagły przypływ pozytywnej energii, jakby rozpłynął się w powietrzu. Znów poczułam się przybita. Gdy teraz spojrzałam na ten tekst, doszłam do wniosku, czego on w ogóle dotyczy. Skąd to się wzięło w mojej głowie? Odłożyłam kartkę i długopis obok. Podparłam głowę na łokciach i siedziałam tak przez chwilę, zupełnie poddając się bezradności. Wszystko przerwał telefon.
-Słucham...- nacisnęłam zieloną słuchawkę
-Rachael, jak się czujesz?
Słysząc głos mojego brata, myślałam, że znów będę płakać.
-Jakoś żyję.- wzruszyłam ramionami- Planuję, jakby tu zarobić więcej na twoje leczenie.
-O to się nie martw. Damy sobie jakoś radę.
Miałam wrażenie, że ja przeżywam to bardziej niż on. Jakby w ogóle się nie bał.
-Mam nadzieję...- przełknęłam głośno ślinę- Jesteś wciąż w szpitalu?
-Tak, ale zaraz wracam do normalnego życia. Czekam na wypis.
-A bo ja wiem, czy takiego normalnego...- zaczęłam obgryzać skórki przy paznokciach
-Nie bądź pesymistyczna. Rozmawiaj ze mną, jak zawsze... To mi pomoże bardziej.
Wzięłam sobie te słowa, naprawdę do serca. Chroba nie może zmienić niczego miedzy nami. Niczego!
-A jak tam Michael?- zapytał po chwili- Nadal rozmawiacie?
-Tak...- zawahałam się- Czuję jednak, że to nie potrwa jeszcze długo.
-Posmutniałaś...- wstrzymałam na chwilę oddech- Przykro ci z tego powodu?
-Nie, dlaczego miało by być?- zapanowała niezręczna cisza- Lepiej już idź po ten wypis, a nie o głupotach myślisz.
Uśmiechnęłam się. W tle usłyszałam głos doktora, a zaraz po tym Scott rozłączył się.
Zostałam już w pokoju. Byłam bardzo zmęczona. Do tego stopia, że bałam się, iż zasnę na siedząco. Dzielnie walczyłam z opadającymi powiekami, ale... w jakim celu?
***
Siedziałem w zupełnej ciszy, sam, zamknięty w moim pokoju. Jak zwykle. Od niedawna podłoga była moim najwygodniejszym miejscem do siedzenia. Oparłem głowę o ścianę i zamknąłem oczy, czekając na cud. Coraz częściej najlepiej czuję się tylko w swoim towarzystwie. Teraz, gdy samotność jest moim jedynym przyjacielem, wszystko to, co stworzyłem, może być dobrym schoronieniem. Po tym ciągłym dążeniu do bycia kochanym, muszę żyć w samym sercu tej całej nienawiści. Będąc wciąż wśród ludzi, teraz żyję sam. Czy to nie zabawne? Wszystko odwróciło się przeciwko mnie.
Po posiadłości rozległ się trzask drzwi, ale nie zwróciłem na to większej uwagi. Sądziłem, że Frank już wrócił. Przydał by się ktoś, kto zrobi hałas. Od tej ciszy, aż dzwoni mi w uszach. Przez głowę, przeszła mi myśl o krótkim przespaniu się, jednak zmęczenie jakie mnie wtedy uderzyło, było zbyt silne, żeby potraktować to tylko jako dobry pomysł. To był plan na popołudnie. Podniosłem się jednak na kolana i podszedłem do drzwi, by je odkluczyć, wrazie nagłej wizyty przyjaciela. Wróciłem po chwili do pozycji siedzącej. Nie czekałem długo, aż usłyszę jakieś głosy z dołu. Na początku nie mogłem ich poznać. Następnie skrzypienie, aż w końcu ktoś zapukał do moi drzwi. Poczułem jak bym powoli wkraczał w pierwszą fazę snu.
-Michael?- drzwi otwarły się- Nie przeszkadzam?
Gwałtownie podniosłem powieki i zerwałem się na nogi.
-Rachael...- poprawiłem sobie koszulę- Przepraszam za to. Chodźmy na dół.
Poczułem się dziwnie w tej sytuacji, jednak to nie był jedyny problem. Była wciąż smutna. Nie wiem na co liczyłem, jednak chciałbym, aby tak jak ja, umiała kryć... chociaż czasem i niektóre uczucia. Sam się ostatnio nieźle popisałem, ale jej przybity wzrok mnie dobija w zupelnosci.
Złapałem ją za ramię, zatrzymując tuż przed schodami, prowadzącymi na parter.
-Spróbuj się uśmiechnąć...- obróciłem ją w swoją stronę- Twój świat się na zawalił. To nie koniec.
Uniosła lekko kąciki ust, w odpowiedzi. Znów zwróciła się w kierunku schodów. Zeszliśmy nimi na dół, do salonu. Usiadła na kanpie i wpatrywała się w jeden punkt za oknem. Nie wiedziałem jak z nią rozmawiać, co powiedzieć, by jej jeszcze bardziej nie zranić.
-Rachael...- wyrwałem ją z zamyślenia- Jak długo masz zamiar to przeżywać?
-Ja...- zwróciła w końcu uwagę na mnie- Nie wiem, ale też nie chcę o tym rozmawiać.
Pokiwała głową z dezaprobatą, na co ja zmarszczyłem lekko brwi.
-Chciałeś mnie widzieć.
-A, tak.- wróciłem do tematu- Przemyślałem sobie wszystko. Mam nadzieję, że chociaż trochę poprawi ci to humor.
Spojrzała na mnie z zaciekawieniem i błyskiem w oku.
-Możesz to nagrać. Jutro pojawisz się równo ze mną w sądzie.
Dotarło do mnie, że to naprawdę poprawiło jej humor.
-Nie żartujesz?
-A wyglądam?- zapytałem z lekkim rozbawieniem
-Nie zawiedziesz się. Wszystko pójdzie zgodnie z moim planem.
Zaczęła krążyć po pokoju, jakby ekscytacja miała ją zaraz rozsadzić od środka. Również wstałem i zatrzymałem nią w pół- kroku.
-Ale tylko jeśli obecujesz, że nie będziesz się już użalać, tylko zawalczysz.- pogłaskałem ją po głowie
-Będę...- wtuliła się we mnie- Dziękuję, że wreszcie mnie zrozumiałeś...
Na początku nie dotarło do mnie, o co jej chodzi. Zrozumiałem? Ale co?
Wszystkie moje mięśnie były spięte, ale po chwili się rozluźniłem. Objąłem ją i ostrożnie przytuliłem do siebie. Westchnęła głęboko po czym odsunęła się odemnie na krok. Popatrzyła mi przez chwilę w oczy, z pełnym spokojem.
-Bądź jutro o 9 w sądzie. Weź ciemne okulary i ułóż jakoś inaczej włosy Nie chcę, aby cię kiedyś skojarzono.
-Jasne, będę na pewno.- posłała mi szeroki uśmiech- Muszę iść. Do zobaczenia jutro.
Poszła w stronę drzwi i po paru sekundach usłyszałem głośny trzask.
***
Oczy, niby przepełnione miłością, ale pełne żalu. Piękne, ale jednak coś jest nie tak. Wzrok- niby spokojny, ale rozbiegany na wszystkie strony. Na chwilę zapomniałam, że zamyśliłam się ze wzrokiem utkwionym w jego brązowych tęczówkach. Przez chwilę nie wiedziałam jak się mruga. Z tego stanu wyrwał mnie jego głos. To niezrozumiałe dla mnie. Wcale nie chciałam już iść, chciałam tu zostać. Widziałam jak starał się mnie pocieszyć. Udało mu się. Pomimo tego, jak bardzo wszystko przeżywam jestem... szczęśliwa.
Gdy wróciłam do domu, poczułam jak wypełnia mnie dziwna i dotąd nieznana magia. Poszłam do pokoju, gdzie rzuciłam się na łóżko, ugniatając pościel i zarzucając poduszki na ziemię. Byłam przepełniona dziwnym uczuciem, które dawało mi skrzydła. Czułam, że mogę zrobić wiele...i jeszcze więcej.
_________________________________________
Z trudem to napisałam, ale cóż. Jest. Opinie zostawiam wam <:
PS. Taaaak, wiersz made by me xD Dziele się swoją twórczością.
Komentarz= motywacja.
~Dreamer
piątek, 10 lutego 2017
Rozdział 13 ,,Tylko dlaczego właśnie teraz?''
Joł!
Snu brak, czyli wszystko wrocilo do normy xD Z góry jednak mogę powiedzieć, że to wyszło wręcz okropnie, ze względu, iż nie umiem dokładnie opisać uczuć w tej ,,dramatycznej scenie''. Myślałam, jakby to ująć przez dobre dwa dni, ale nic... Tak więc... Tyle:
_________________________________________
Wróciłam do domu, cała w starchu. Poczułam się obco. Jego wzrok był wyraźnie wściekły i rozżalony, a krew zalała białka jego oczu. To bylo okropne, widzieć go w takim stanie. Nie wyobrażam sobie, co dzisiaj musiał przeżyć. Zapewne, gdy ja dopiero otworzyłam oczy, on już siedział na krześle w sali sądowej. Nigdy nie myślałam w ten sposób...
Gdy odkluczyłam drzwi, poczułam się znów swobodnie, a zapach ulubionych świeczek wypełnił mnie od środka. Jednak jak krótka była ta przyjemność. Zawieszając torebkę na wieszak, przypomniałam sobie jeszcze o pracy. Miałam wrażenie, że każdy się powoli ode mnie odwraca. O bracie też nic nie wiem. Zostałam... zupełnie sama. Rozejrzałam się po pustym pokoju. Pierwsze co postanowiłam zrobić, to do niego zadzwonić. Wystukałam numer i przeczekałam dwa sygnały... trzy... czery. Zero odzewu. Najpierw do głowy przyszły mi same źle myśli. Zazwyczaj odbierał telefony. Nie było dnia, żeby nie wisiał na słuchawce. Dziś jednak i od kilku dni nic o nim nie wiem. Widocznie jest bardzo zajęty i przy tej opcji zostańmy. Poszłam potem do sypialni. Położyłam się wygodnie na łóżku i zamknęłam oczy. Bałam się o niego. Naprawdę. Tak okropnie żałuję, że nie mogę byekbliżej niego, żeby mu pomóc. Postawił gruby mur, którego nie sposób zburzyć. Najbardziej skupiłam się jednak na tym, co jeśli zechce poprostu skończyć to wszystko? Ta śmieszna znajomość nic mu nie przyniesie, a może nawet zaszkodzić. Gdybym chciała, równie dobrze mogłabym pisać z głowy. Wtedy jednak wszystko straciło by swoją magię.
Rano, gdy tylko podniosłam powieki, zerwałam się z łóżka i pobiegłam sprawdzić czy Scott się nie odezwał. Nadzieja rosła z każdym krokiem, lecz gdy zobaczyłam, że nikt nie dzwonił, poczułam zimny dreszcz. Jakby coś złego, miało się zaraz stać. Nie miałam zbyt wiele czasu na przygotowanie się do pracy, więc rzuciłam wszystkie myśli na bok i skupiam się na sobie. Po chwili byłam już gotowa do wyjścia, jednak czułam, że to będzie ciężki dzień. Wyszłam z domu, zapominając pewnie połowy rzeczy. Ruszyłam w stronę przystanku, a z niego prosto pod biuro. Gdy szłam korytarzem minęłam Zacka, którym mam ostatnio pod górkę. Przywitałam się, na co zamruczał coś pod nosem i poszedł dalej.
-Długo będziesz zły?- zatrzymałam go
-Daj mi już spokój...- powiedział zrezygnowany
-Posłuchaj... Nie chcę się kłócić, więc proszę cię, weź zrozum, że mi coś poprostu wypadło!
Staliśmy chwilę w ciszy. Dopiero teraz uświadomiłam sobie jak bardzo podniosłam głos. Uslyszałam za sobą trzaśnięcie drzwiami.
-Czy wy się przypadkiem nie nudzicie?- poczułam jak przyśpieszyło mi serce- Co to za krzyki?
Spojrzałam z Zackiem po sobie. Był równie przerażony jak ja.
-Przepraszam szefie... Już wracam do pracy.- spuściłam głowę i przeszłam szybko obok niego
Prawie biegiem udałam się do mojej sali. Gdy weszłam, usłyszałam tylko ciche ,,Cześć'', na co odpowiedziałam równym tonem. To już mnie zupełnie dobiło. Zawsze, gdy tutaj wpadałam, następował nagły wybuch energii, a teraz? Cisza. Jak w kościele. Michael jest wściekły i w ogóle się nie odzywa, Zack się obraził, Vanessa i Matt nic nie mówią, jestem przerażona, że mój brat się nie odzywa... Wszystko składa się na jakieś jedno, wielkie nieszczęście. Tylko jakie i kiedy nastąpi?
Niebo zaszło ciemnymi chmurami, z których zaraz runął deszcz. Spinałam akurat kartki, gdy podniosłam głowę w stronę okna. Poczułam mocne ukłócie, a potem tylko strużka krwi spływała mi po palcu. No pięknie... Lepiej być nie może...
Zerwałam się z krzesła i pobiegłam do łazienki, aby przemyć ranę. Seria kłótni plus to. Idealnie. Wymarzony dzień. Na dworze jeszcze pada, ciemno, zimno... Zakręciłam kran i poszłam po plaster do apteczki. Nakleiłam go na palec. Momentalnie skojarzyło mi się to z Michaelem, ale szybko wyrzuciłam tę myśl z głowy. Wróciłam do pracy.
-A Tobie co się stało?- Van wydawałiesię być nieco przejęta
-Spinacz...- wzruszyłam ramionami Przepisałam co miałam... Zaniosłam, pozszywałam i skończyłam na dzisiaj. Wyszłam z budynku, zakładając na głowę kaptur. Szłam mokrą ulicą, nawet nie zwracając uwagi na kałuże. Świat był ciemny, mroczny. Na ulicach nie byłonikogo. W uszach słyszałam tylko dźwięk kropli deszczu, spadających na moją kurtkę. Wszystko wydawało mi się szare i smutne... Zupełnie jak ja.
Gdy doszłam do domu, byłam już całkowicie przemoczona. Szybko przebrałam się w coś suchego i poszłam wysuszyć włosy. Gdy uslyszałam dźwięk telefonu rzuciłam wszystko i pobiegłam go odebrać. Scott! Nareszcie.
-Cześć, stało się coś, ze tak długo nie dzwoniłeś?- byłam przeszczęśliwa, że się w końcu odezwał
-Raczej nie mam na dzisiaj dobrych wiadomości...-był bardzo przybity
-Weź nie strasz.... Co się stało?
-Ja...- powiedział łamiącym głosem- Jestem chory. Bardzo ciężko chory.
Poczułam jak uginają się podemną nogi. Oddech przyspieszył, a sercie zaczęło bić nierównym tempem. Dlaczego od razu zakładam najgorsze?
-A mianowicie?
-Rachael...- miałam wrażenie, że stara się powstrzymać od łez- Ja mam raka...
Moje nogi stały się jak z waty. Poczułam jak kolana ugięły się pod ciężarem mojego ciała. Do oczu napłynęły łzy, a mi zrobiło się słabo. W jednym momencie świat zawalił mi się na głowę. Jakby ktoś właśnie mi powiedział, że jedyna bliska mi osoba umiera, ubierając to w ładne słówka. Poczułam jak wszystko przestaje mieć dla mnie znaczenie...
-To nie może być prawda...- mówiłam przez płacz- Nie... to się nie dzieje.
Poczułam zimno, obraz zamazał mi się w oczach. Usiadłam na kanpie, bojąc się upadku. Chciałam się uspokoić, pokazać swoją siłę dla niego, jednak wszelkie emocje, które mi wtedy towarzyszyły były zbyt silne. Coraz więcej łez spływało mi po policzkach...
-Spokojnie... Rak to nie wyrok. To się da wyleczyć.- starał się mnie opanować, jednak z każdym jego słowem płakałam jeszcze bardziej
-Ale Scott... Przecież...- plątał mi się język- A chemia? Stracisz włosy...
-Ważne, żeby z tego wyjść... Tylko się nie łam. Będzie dobrze.- nastała chwilowa cisza- Przepraszam, ale muszę kończyć, jestem teraz w szpitalu...
-Poczekaj!- prawie krzyknęłam do słuchawki- Od jak dawna o tym wiesz?
-Od trzech dni... Wybacz, ale sam nie mogłem się z tym pogodzić, więc co dopiero mówić o tym tobie. Pamiętaj, będzie dobrze.
Rozłączył się, a ja dołożyłam telefon. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje. Ja... Poczułam jak kolejna warstwa słonych łez zbiera mi się w kącikach oczu. Ukryłam twarz w dłoniach, poprostu pozwalając się wypłakać. W mojej głowie pojawiło się tysiąc czarnych scenariuszy, dotyczących przyszłości. A co jeżeli chemia nic nie da? Co jeżeli... on umrze? Starałam się nie dopuścić takiej myśli do głowy, jednak takie były realia. Miałam ochotę wykrzyczeć światu, jak bardzo go nienawidzę za to, co zrobił mojemu bratu. Mojemu wsparciu i jedynemu przyjacielowi. Nie wyobrażam zostać na ty świecie sama.
Moje przemyślenia długo nie trwały. Zgłuszył mnie kolejny telefon. Wzięłam go do ręki, a gdy zobaczyłam kto dzowni, poczułam jak na moją twarz wkrada się delikatny uśmiech, przez łzy. Myślałam, że ma już dość i to będzie koniec. Jednak Michael zadzwonił. Tylko dlaczego właśnie teraz?
-Słucham?- powiedziałam moim łamiąc się głosem
-Rachael, ja...- nasłuchiwał przez chwilę tego co sie dzieje po drugiej stronie słuchawki- Czy ty płaczesz?
-Nie...- wstałam i otarłam łzy- Nie, wszystko w porządku.
-Na pewno?- wiedziałam, że mi nie uwierzył
Po tych słowach rozkleiłam się na dobre. Płacz, to słowo, które wzrusza samo w sobie. Nie mogłam się opanować, gdy uslyszałam jak i on jest przejęty.
-Jesteś w swoim mieszkaniu, tak?- odpowiedziałam ciszą
Zakończył połączenie, a ja byłam już pewna, że tu przyjedzie. Czekałam, liczyłam minuty i sekundy do jego przyjazdu. Nie chciałam zostać sama. Pierwszy raz poczułam, że poważnie go potrzebuję. Nikogo innego.
Gdy usłszałam skrzypnięcie drzwi, poczułam ulgę. Jakby kamień spadł mi z serca, ale to wciąż dopiero połowa wszystkich problemów. Zatrzymał się na chwilę wejściu, lecz zaraz potem stawił pierwsze kroki w moją stronę. Poczułam ciepło jego dłoni, na moim ramieniu. Uniosłam lekko głowę i napotkałam jego zatroskany wzrok. Nie miałam ochoty mu niczego tłumaczyć. Wstałam i poprostu go przytuliłam. Stał przez chwilę bez ruchu, lecz zaraz odwzajemnił uścisk, kołysząc się w lewo i prawo. Oplotłam ręce wokół jego szyji i płakałam w koszulę. Bicie jego serca powoli uspokajało, a świat znów opadał w górę i dół, równo z jego oddechem. Moje wspomnienie ostatniego spotkania zniknęło. Lekki strach zmienił się w chęć przebywania obok.
-Co się stało?- zapytał spokojnym głosem
Odsunęłam się od niego na krok i spojrzałam prosto w oczy.
-Mój brat... On... Ma raka.
Zdziwił się na tę wiadomość i bez zastanowienia znów zgarnął mnie w swoje ramiona.
-Będzie dobrze... Spokojnie.- gładził moje włosy
Staliśmy tak chwilę. Miałam wrażenie, że czeka, aż ja coś zrobię, jednak nie chciałam nawet drgnąć. W jego uścisku nie czułam się sama z tym wszystkim... Wszystko mnie przygniotło, a on to ze mnie podniósł. Chciałam tylko się z nim pogodzić po wczorajszej... kłótni? To raczej był napad złości.
-Mam zostać tu z tobą?- ujął moją twarz w dłonie, patrząc w szkliste oczy na przeciwko siebie
Zastanowiłam się przez chwilę. Nie sądziłam, aby był to dobry pomysł, jednak nie chciałam zostać sama. Bałam się, że zrobię jakieś głupstwo pod presją emocji. Poza tym... mieliśmy trochę do porozmawiania, a ja w tym momencie potrzebowałam kogoś.
-Jeśli chcesz...- wzruszyłam ramionami
-Poczekam, aż się uspokoisz.- wyszeptał, jakby nie chciał abym to słyszała
Zignorowałam te słowa i poszłam do zabudowy kuchennej. Zaproponowałam mu coś do picia, jednak odmówił, kiwając przecąco głową. Nalałam sobie do szklanki wody i wypiłam jednym tchem. Pora zacząć uzupełniać przepłakaną wodę w organizmie.
-Może powinnaś wziąć coś na uspokojenie?- odezwał się zza półścianki
Momentalnie sięgnęłam po moje leki. Przewracałam kolorowe opakowania, szukając odpowiednich tabletek. Gdy je znalazłam, wzięłam jedną do ust i przełknęłam. Po tym wróciłam do Michaela, który spięty siedział na kanapie.
-Musze cię przeprosić... za moje ostatnie zachowanie.- spuścił wzrok na podłogę
-Nic się nie stało. Nie chce ci się narzucać. Miałeś prawo się zdenerwować.- również zawiesiłam wzrok w jakimś bezsensowny miejscu
-Ale nie powinienem wyżywać się na tobie.
Spojrzałam na niego kątem oka i zauważyłam, że właśnie robi dokładnie to samo.
-Mój styl?- wskazał palcem na mój plaster
-Spinacz...- uniosłam lekko kąciki ust
Nie potrafiliśmy zacząć rozmowy. Poprostu nie. Nawet specjalnie nie chciałam rozmawiać. Cisza i jego obecność. To mi wystarczyło, jednak widziałam, że to on nie czuje się zbyt komfortowo.
-Wiesz...- zaczęłam niepewnie- Scott jest jedyną bliską mi osobą. Co ja zrobię jak go stracę?
Nie wiem na co od niego liczyłam. Słowa wsparcia? Poważnej odpowiedzi na moje pytanie? Podniósł lekko głowę, która później spoczęła zwrócona w moją stronę.
-Nie mogę ci na to odpowiedzieć. Każdy reaguje inaczej. Ważne, żebyś miała ludzi wokół siebie. Oni ci pomogą. Sama możesz popaść w problemy i skrajności.- odpowiedział z zupełną powagą
-Ostatnio coś mam małe problemy, jeśli chodzi o znajomych. Czułam, że zbliża się nieszczęście.
-Zły dzień?
-Zły? Gorzej. Pokłóciłam się z jednym chłopakiem na korytarzu, na czym przyłapał nas szef. Krzyknął na nas. Trochę mu podpadliśmy...- uśmiechnęłam się lekko
Siedzieliśmy w zupełnej ciszy. Poczułam, że lek zaczyna działać. Zrobiłam się trochę senna. Moje powieki zaczęły się robić coraz cięższe...
-A inni?
-Nie wiem co się stało. Poprostu się nie odzywają. Może to moja wina...
-Dlaczego?- wydawał się poważnie zainteresowany tą rozmową
-Dużo czasu poświęcam pracy i... tobie.- zawahałam się
-To lepiej odnów te znajomości. Praca może minąć i ja wiecznie tutaj nie będę.
Nie zdziwiły mnie jego słowa, jednak poczułam się nieswojo. W sumie ma rację. Nie zatrzymam go przy sobie. Nawet szczerze tego nie chcę. Krótka znajomość, ale mam nadzieję trochę zmienić w jego życiu.
-Racja...- przytaknęłam mu- Nie ma nic gorszego niż stracić wszystkich w jednym momencie.
Spojrzał na mnie ciekawskim spojrzeniem. Gdy zauważył, że to dostrzegłam od razu spuścił wzrok.
-Wiem, że nigdy tego nie mówiłam. Poprostu nie chciałam...- miałam wrażenie, że do oczu znów napływają mi łzy- Jechaliśmy nocą samochodem. Ja, moja matka i ojciec. Zobaczyłam tylko dwa światła, a potem obudziłam się w szpitalu...
Wyciągnęłam rękę po chusteczkę. Przetarłam nią oczy i wróciłam do opowieści.
-Pamiętam kolor nawet tego samochodu... I jak przez mgłę zarysy twarzy tego człowieka. Uderzył w nas, wciąż mam wrażenie, że celowo...- spojrzałam na niego przenikliwym spojrzeniem- Ja wyszłam z tego cało, ale potem dowiedziałam się, że mój ojciec zmarł na miejscu... Matka leżała miesiąc w szpitalu... i też zmarła. Dlatego mój brat jest tak ważny.
-Przykro mi Rachael. Naprawdę mi przykro...
***
-Ziemia do pana...- Frank wymachiwał mi ręką przed twarzą- Żyjesz w ogóle?
-Tak, tak.- wróciłem do podpisywania papierków
Poczucie winy nie dawało mi żyć. Moją głowę, cały czas zajmowała myśl o wczorajszym wieczorze. Nie chciałem jej wystarczyć. Nie w tym rzecz.
-Frank, muszę szybko zadzwonić.- posłałem mojemu przyjacielowi błagalne spojrzenie
Przytaknął mi z wielką łaską, a ja wybiegłem z pokoju i wystukałem numer do Rachael. Chciałem ją przeprosić za mój wybuch złości. Jednak gdy uslyszałem jej załamany głos, czułem, że stało się coś złego. Wyjechałem z Neverlandu i kazałem zawieść się do jej mieszkania. Gdy stanąłem w progu, usłyszałem jak cicho płacze. Doszło do mnie to, że potrzebuje wsparcia. Postanowiłem zostać przy niej do czasu, gdy się uspokoi. Nie pomyślałem, że będzie końcu zdolna opowiedzieć mi coś o sobie. Swoją historię. To mną wstrząsnęło. Do tego, jej brat jest chory...
Polożyła głowę na moim ramieniu. Automatycznie objąłem ja, nucąc cicho piosenki, jakie przyszły mi do głowy. Siedziała chwilę szytwo, jednak po kilku minutach rozluźniła się. Jej ciało stało się zupełnie bezwładne. Zasnęła... Miała za sobą bardzo ciężki dzień. Dobrze, że w końcu mogła odpocząć. Zastanowiłem się przez chwilę, co zrobić. Postanowiłem zanieść ją do sypialni. Wziąłem dziewczynę na ręce i otworzyłem pierwsze drzwi, za którymi- na moje szczęście- znajdował się jej pokój. Ułożyłem ją delikatnie na łóżku i przykryłem kołdrą. Przez chwilę przyglądałem się jej spokojnemu wyrazowi twarzy.
Wiem, że nie wszyscy ludzie są źli, jednak nikomu nie ufa się zbyt szybko. To normalne i prawidłowe zachowanie. Czułem, że nie mogę jej obdarzyć zaufaniem. Bałem się, że kiedyś wszystko zniszczy. Może, przecież jest dziennikarzem. Co powie, według ludzi będzie prawdą. Dlatego muszę na nią uważać. Chyba na trochę zbyt wiele jej pozwalam... I muszę jej to uświadomić.
_________________________________________
Nie, nie jestem zadowolona z tego co napisałam :/ Ale resztę zostawiam Wam ;)
Komentarz= motywacja
PS. Mam malutką niespodziankę, na przyszłe rozdziały. Nie jest ona zwiazana z fabułą, lecz jest tylko jej dopełnieniem ^^ Nie jestem do końca pewna jak to wyjdzie, bo miałabym w takiej sytuacji dużo pracy, a mało czasu, jednak coś tam spróbuję zrobić. Nic nie obiecuję...
~Dreamer
Snu brak, czyli wszystko wrocilo do normy xD Z góry jednak mogę powiedzieć, że to wyszło wręcz okropnie, ze względu, iż nie umiem dokładnie opisać uczuć w tej ,,dramatycznej scenie''. Myślałam, jakby to ująć przez dobre dwa dni, ale nic... Tak więc... Tyle:
_________________________________________
Wróciłam do domu, cała w starchu. Poczułam się obco. Jego wzrok był wyraźnie wściekły i rozżalony, a krew zalała białka jego oczu. To bylo okropne, widzieć go w takim stanie. Nie wyobrażam sobie, co dzisiaj musiał przeżyć. Zapewne, gdy ja dopiero otworzyłam oczy, on już siedział na krześle w sali sądowej. Nigdy nie myślałam w ten sposób...
Gdy odkluczyłam drzwi, poczułam się znów swobodnie, a zapach ulubionych świeczek wypełnił mnie od środka. Jednak jak krótka była ta przyjemność. Zawieszając torebkę na wieszak, przypomniałam sobie jeszcze o pracy. Miałam wrażenie, że każdy się powoli ode mnie odwraca. O bracie też nic nie wiem. Zostałam... zupełnie sama. Rozejrzałam się po pustym pokoju. Pierwsze co postanowiłam zrobić, to do niego zadzwonić. Wystukałam numer i przeczekałam dwa sygnały... trzy... czery. Zero odzewu. Najpierw do głowy przyszły mi same źle myśli. Zazwyczaj odbierał telefony. Nie było dnia, żeby nie wisiał na słuchawce. Dziś jednak i od kilku dni nic o nim nie wiem. Widocznie jest bardzo zajęty i przy tej opcji zostańmy. Poszłam potem do sypialni. Położyłam się wygodnie na łóżku i zamknęłam oczy. Bałam się o niego. Naprawdę. Tak okropnie żałuję, że nie mogę byekbliżej niego, żeby mu pomóc. Postawił gruby mur, którego nie sposób zburzyć. Najbardziej skupiłam się jednak na tym, co jeśli zechce poprostu skończyć to wszystko? Ta śmieszna znajomość nic mu nie przyniesie, a może nawet zaszkodzić. Gdybym chciała, równie dobrze mogłabym pisać z głowy. Wtedy jednak wszystko straciło by swoją magię.
Rano, gdy tylko podniosłam powieki, zerwałam się z łóżka i pobiegłam sprawdzić czy Scott się nie odezwał. Nadzieja rosła z każdym krokiem, lecz gdy zobaczyłam, że nikt nie dzwonił, poczułam zimny dreszcz. Jakby coś złego, miało się zaraz stać. Nie miałam zbyt wiele czasu na przygotowanie się do pracy, więc rzuciłam wszystkie myśli na bok i skupiam się na sobie. Po chwili byłam już gotowa do wyjścia, jednak czułam, że to będzie ciężki dzień. Wyszłam z domu, zapominając pewnie połowy rzeczy. Ruszyłam w stronę przystanku, a z niego prosto pod biuro. Gdy szłam korytarzem minęłam Zacka, którym mam ostatnio pod górkę. Przywitałam się, na co zamruczał coś pod nosem i poszedł dalej.
-Długo będziesz zły?- zatrzymałam go
-Daj mi już spokój...- powiedział zrezygnowany
-Posłuchaj... Nie chcę się kłócić, więc proszę cię, weź zrozum, że mi coś poprostu wypadło!
Staliśmy chwilę w ciszy. Dopiero teraz uświadomiłam sobie jak bardzo podniosłam głos. Uslyszałam za sobą trzaśnięcie drzwiami.
-Czy wy się przypadkiem nie nudzicie?- poczułam jak przyśpieszyło mi serce- Co to za krzyki?
Spojrzałam z Zackiem po sobie. Był równie przerażony jak ja.
-Przepraszam szefie... Już wracam do pracy.- spuściłam głowę i przeszłam szybko obok niego
Prawie biegiem udałam się do mojej sali. Gdy weszłam, usłyszałam tylko ciche ,,Cześć'', na co odpowiedziałam równym tonem. To już mnie zupełnie dobiło. Zawsze, gdy tutaj wpadałam, następował nagły wybuch energii, a teraz? Cisza. Jak w kościele. Michael jest wściekły i w ogóle się nie odzywa, Zack się obraził, Vanessa i Matt nic nie mówią, jestem przerażona, że mój brat się nie odzywa... Wszystko składa się na jakieś jedno, wielkie nieszczęście. Tylko jakie i kiedy nastąpi?
Niebo zaszło ciemnymi chmurami, z których zaraz runął deszcz. Spinałam akurat kartki, gdy podniosłam głowę w stronę okna. Poczułam mocne ukłócie, a potem tylko strużka krwi spływała mi po palcu. No pięknie... Lepiej być nie może...
Zerwałam się z krzesła i pobiegłam do łazienki, aby przemyć ranę. Seria kłótni plus to. Idealnie. Wymarzony dzień. Na dworze jeszcze pada, ciemno, zimno... Zakręciłam kran i poszłam po plaster do apteczki. Nakleiłam go na palec. Momentalnie skojarzyło mi się to z Michaelem, ale szybko wyrzuciłam tę myśl z głowy. Wróciłam do pracy.
-A Tobie co się stało?- Van wydawałiesię być nieco przejęta
-Spinacz...- wzruszyłam ramionami Przepisałam co miałam... Zaniosłam, pozszywałam i skończyłam na dzisiaj. Wyszłam z budynku, zakładając na głowę kaptur. Szłam mokrą ulicą, nawet nie zwracając uwagi na kałuże. Świat był ciemny, mroczny. Na ulicach nie byłonikogo. W uszach słyszałam tylko dźwięk kropli deszczu, spadających na moją kurtkę. Wszystko wydawało mi się szare i smutne... Zupełnie jak ja.
Gdy doszłam do domu, byłam już całkowicie przemoczona. Szybko przebrałam się w coś suchego i poszłam wysuszyć włosy. Gdy uslyszałam dźwięk telefonu rzuciłam wszystko i pobiegłam go odebrać. Scott! Nareszcie.
-Cześć, stało się coś, ze tak długo nie dzwoniłeś?- byłam przeszczęśliwa, że się w końcu odezwał
-Raczej nie mam na dzisiaj dobrych wiadomości...-był bardzo przybity
-Weź nie strasz.... Co się stało?
-Ja...- powiedział łamiącym głosem- Jestem chory. Bardzo ciężko chory.
Poczułam jak uginają się podemną nogi. Oddech przyspieszył, a sercie zaczęło bić nierównym tempem. Dlaczego od razu zakładam najgorsze?
-A mianowicie?
-Rachael...- miałam wrażenie, że stara się powstrzymać od łez- Ja mam raka...
Moje nogi stały się jak z waty. Poczułam jak kolana ugięły się pod ciężarem mojego ciała. Do oczu napłynęły łzy, a mi zrobiło się słabo. W jednym momencie świat zawalił mi się na głowę. Jakby ktoś właśnie mi powiedział, że jedyna bliska mi osoba umiera, ubierając to w ładne słówka. Poczułam jak wszystko przestaje mieć dla mnie znaczenie...
-To nie może być prawda...- mówiłam przez płacz- Nie... to się nie dzieje.
Poczułam zimno, obraz zamazał mi się w oczach. Usiadłam na kanpie, bojąc się upadku. Chciałam się uspokoić, pokazać swoją siłę dla niego, jednak wszelkie emocje, które mi wtedy towarzyszyły były zbyt silne. Coraz więcej łez spływało mi po policzkach...
-Spokojnie... Rak to nie wyrok. To się da wyleczyć.- starał się mnie opanować, jednak z każdym jego słowem płakałam jeszcze bardziej
-Ale Scott... Przecież...- plątał mi się język- A chemia? Stracisz włosy...
-Ważne, żeby z tego wyjść... Tylko się nie łam. Będzie dobrze.- nastała chwilowa cisza- Przepraszam, ale muszę kończyć, jestem teraz w szpitalu...
-Poczekaj!- prawie krzyknęłam do słuchawki- Od jak dawna o tym wiesz?
-Od trzech dni... Wybacz, ale sam nie mogłem się z tym pogodzić, więc co dopiero mówić o tym tobie. Pamiętaj, będzie dobrze.
Rozłączył się, a ja dołożyłam telefon. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje. Ja... Poczułam jak kolejna warstwa słonych łez zbiera mi się w kącikach oczu. Ukryłam twarz w dłoniach, poprostu pozwalając się wypłakać. W mojej głowie pojawiło się tysiąc czarnych scenariuszy, dotyczących przyszłości. A co jeżeli chemia nic nie da? Co jeżeli... on umrze? Starałam się nie dopuścić takiej myśli do głowy, jednak takie były realia. Miałam ochotę wykrzyczeć światu, jak bardzo go nienawidzę za to, co zrobił mojemu bratu. Mojemu wsparciu i jedynemu przyjacielowi. Nie wyobrażam zostać na ty świecie sama.
Moje przemyślenia długo nie trwały. Zgłuszył mnie kolejny telefon. Wzięłam go do ręki, a gdy zobaczyłam kto dzowni, poczułam jak na moją twarz wkrada się delikatny uśmiech, przez łzy. Myślałam, że ma już dość i to będzie koniec. Jednak Michael zadzwonił. Tylko dlaczego właśnie teraz?
-Słucham?- powiedziałam moim łamiąc się głosem
-Rachael, ja...- nasłuchiwał przez chwilę tego co sie dzieje po drugiej stronie słuchawki- Czy ty płaczesz?
-Nie...- wstałam i otarłam łzy- Nie, wszystko w porządku.
-Na pewno?- wiedziałam, że mi nie uwierzył
Po tych słowach rozkleiłam się na dobre. Płacz, to słowo, które wzrusza samo w sobie. Nie mogłam się opanować, gdy uslyszałam jak i on jest przejęty.
-Jesteś w swoim mieszkaniu, tak?- odpowiedziałam ciszą
Zakończył połączenie, a ja byłam już pewna, że tu przyjedzie. Czekałam, liczyłam minuty i sekundy do jego przyjazdu. Nie chciałam zostać sama. Pierwszy raz poczułam, że poważnie go potrzebuję. Nikogo innego.
Gdy usłszałam skrzypnięcie drzwi, poczułam ulgę. Jakby kamień spadł mi z serca, ale to wciąż dopiero połowa wszystkich problemów. Zatrzymał się na chwilę wejściu, lecz zaraz potem stawił pierwsze kroki w moją stronę. Poczułam ciepło jego dłoni, na moim ramieniu. Uniosłam lekko głowę i napotkałam jego zatroskany wzrok. Nie miałam ochoty mu niczego tłumaczyć. Wstałam i poprostu go przytuliłam. Stał przez chwilę bez ruchu, lecz zaraz odwzajemnił uścisk, kołysząc się w lewo i prawo. Oplotłam ręce wokół jego szyji i płakałam w koszulę. Bicie jego serca powoli uspokajało, a świat znów opadał w górę i dół, równo z jego oddechem. Moje wspomnienie ostatniego spotkania zniknęło. Lekki strach zmienił się w chęć przebywania obok.
-Co się stało?- zapytał spokojnym głosem
Odsunęłam się od niego na krok i spojrzałam prosto w oczy.
-Mój brat... On... Ma raka.
Zdziwił się na tę wiadomość i bez zastanowienia znów zgarnął mnie w swoje ramiona.
-Będzie dobrze... Spokojnie.- gładził moje włosy
Staliśmy tak chwilę. Miałam wrażenie, że czeka, aż ja coś zrobię, jednak nie chciałam nawet drgnąć. W jego uścisku nie czułam się sama z tym wszystkim... Wszystko mnie przygniotło, a on to ze mnie podniósł. Chciałam tylko się z nim pogodzić po wczorajszej... kłótni? To raczej był napad złości.
-Mam zostać tu z tobą?- ujął moją twarz w dłonie, patrząc w szkliste oczy na przeciwko siebie
Zastanowiłam się przez chwilę. Nie sądziłam, aby był to dobry pomysł, jednak nie chciałam zostać sama. Bałam się, że zrobię jakieś głupstwo pod presją emocji. Poza tym... mieliśmy trochę do porozmawiania, a ja w tym momencie potrzebowałam kogoś.
-Jeśli chcesz...- wzruszyłam ramionami
-Poczekam, aż się uspokoisz.- wyszeptał, jakby nie chciał abym to słyszała
Zignorowałam te słowa i poszłam do zabudowy kuchennej. Zaproponowałam mu coś do picia, jednak odmówił, kiwając przecąco głową. Nalałam sobie do szklanki wody i wypiłam jednym tchem. Pora zacząć uzupełniać przepłakaną wodę w organizmie.
-Może powinnaś wziąć coś na uspokojenie?- odezwał się zza półścianki
Momentalnie sięgnęłam po moje leki. Przewracałam kolorowe opakowania, szukając odpowiednich tabletek. Gdy je znalazłam, wzięłam jedną do ust i przełknęłam. Po tym wróciłam do Michaela, który spięty siedział na kanapie.
-Musze cię przeprosić... za moje ostatnie zachowanie.- spuścił wzrok na podłogę
-Nic się nie stało. Nie chce ci się narzucać. Miałeś prawo się zdenerwować.- również zawiesiłam wzrok w jakimś bezsensowny miejscu
-Ale nie powinienem wyżywać się na tobie.
Spojrzałam na niego kątem oka i zauważyłam, że właśnie robi dokładnie to samo.
-Mój styl?- wskazał palcem na mój plaster
-Spinacz...- uniosłam lekko kąciki ust
Nie potrafiliśmy zacząć rozmowy. Poprostu nie. Nawet specjalnie nie chciałam rozmawiać. Cisza i jego obecność. To mi wystarczyło, jednak widziałam, że to on nie czuje się zbyt komfortowo.
-Wiesz...- zaczęłam niepewnie- Scott jest jedyną bliską mi osobą. Co ja zrobię jak go stracę?
Nie wiem na co od niego liczyłam. Słowa wsparcia? Poważnej odpowiedzi na moje pytanie? Podniósł lekko głowę, która później spoczęła zwrócona w moją stronę.
-Nie mogę ci na to odpowiedzieć. Każdy reaguje inaczej. Ważne, żebyś miała ludzi wokół siebie. Oni ci pomogą. Sama możesz popaść w problemy i skrajności.- odpowiedział z zupełną powagą
-Ostatnio coś mam małe problemy, jeśli chodzi o znajomych. Czułam, że zbliża się nieszczęście.
-Zły dzień?
-Zły? Gorzej. Pokłóciłam się z jednym chłopakiem na korytarzu, na czym przyłapał nas szef. Krzyknął na nas. Trochę mu podpadliśmy...- uśmiechnęłam się lekko
Siedzieliśmy w zupełnej ciszy. Poczułam, że lek zaczyna działać. Zrobiłam się trochę senna. Moje powieki zaczęły się robić coraz cięższe...
-A inni?
-Nie wiem co się stało. Poprostu się nie odzywają. Może to moja wina...
-Dlaczego?- wydawał się poważnie zainteresowany tą rozmową
-Dużo czasu poświęcam pracy i... tobie.- zawahałam się
-To lepiej odnów te znajomości. Praca może minąć i ja wiecznie tutaj nie będę.
Nie zdziwiły mnie jego słowa, jednak poczułam się nieswojo. W sumie ma rację. Nie zatrzymam go przy sobie. Nawet szczerze tego nie chcę. Krótka znajomość, ale mam nadzieję trochę zmienić w jego życiu.
-Racja...- przytaknęłam mu- Nie ma nic gorszego niż stracić wszystkich w jednym momencie.
Spojrzał na mnie ciekawskim spojrzeniem. Gdy zauważył, że to dostrzegłam od razu spuścił wzrok.
-Wiem, że nigdy tego nie mówiłam. Poprostu nie chciałam...- miałam wrażenie, że do oczu znów napływają mi łzy- Jechaliśmy nocą samochodem. Ja, moja matka i ojciec. Zobaczyłam tylko dwa światła, a potem obudziłam się w szpitalu...
Wyciągnęłam rękę po chusteczkę. Przetarłam nią oczy i wróciłam do opowieści.
-Pamiętam kolor nawet tego samochodu... I jak przez mgłę zarysy twarzy tego człowieka. Uderzył w nas, wciąż mam wrażenie, że celowo...- spojrzałam na niego przenikliwym spojrzeniem- Ja wyszłam z tego cało, ale potem dowiedziałam się, że mój ojciec zmarł na miejscu... Matka leżała miesiąc w szpitalu... i też zmarła. Dlatego mój brat jest tak ważny.
-Przykro mi Rachael. Naprawdę mi przykro...
***
-Ziemia do pana...- Frank wymachiwał mi ręką przed twarzą- Żyjesz w ogóle?
-Tak, tak.- wróciłem do podpisywania papierków
Poczucie winy nie dawało mi żyć. Moją głowę, cały czas zajmowała myśl o wczorajszym wieczorze. Nie chciałem jej wystarczyć. Nie w tym rzecz.
-Frank, muszę szybko zadzwonić.- posłałem mojemu przyjacielowi błagalne spojrzenie
Przytaknął mi z wielką łaską, a ja wybiegłem z pokoju i wystukałem numer do Rachael. Chciałem ją przeprosić za mój wybuch złości. Jednak gdy uslyszałem jej załamany głos, czułem, że stało się coś złego. Wyjechałem z Neverlandu i kazałem zawieść się do jej mieszkania. Gdy stanąłem w progu, usłyszałem jak cicho płacze. Doszło do mnie to, że potrzebuje wsparcia. Postanowiłem zostać przy niej do czasu, gdy się uspokoi. Nie pomyślałem, że będzie końcu zdolna opowiedzieć mi coś o sobie. Swoją historię. To mną wstrząsnęło. Do tego, jej brat jest chory...
Polożyła głowę na moim ramieniu. Automatycznie objąłem ja, nucąc cicho piosenki, jakie przyszły mi do głowy. Siedziała chwilę szytwo, jednak po kilku minutach rozluźniła się. Jej ciało stało się zupełnie bezwładne. Zasnęła... Miała za sobą bardzo ciężki dzień. Dobrze, że w końcu mogła odpocząć. Zastanowiłem się przez chwilę, co zrobić. Postanowiłem zanieść ją do sypialni. Wziąłem dziewczynę na ręce i otworzyłem pierwsze drzwi, za którymi- na moje szczęście- znajdował się jej pokój. Ułożyłem ją delikatnie na łóżku i przykryłem kołdrą. Przez chwilę przyglądałem się jej spokojnemu wyrazowi twarzy.
Wiem, że nie wszyscy ludzie są źli, jednak nikomu nie ufa się zbyt szybko. To normalne i prawidłowe zachowanie. Czułem, że nie mogę jej obdarzyć zaufaniem. Bałem się, że kiedyś wszystko zniszczy. Może, przecież jest dziennikarzem. Co powie, według ludzi będzie prawdą. Dlatego muszę na nią uważać. Chyba na trochę zbyt wiele jej pozwalam... I muszę jej to uświadomić.
_________________________________________
Nie, nie jestem zadowolona z tego co napisałam :/ Ale resztę zostawiam Wam ;)
Komentarz= motywacja
PS. Mam malutką niespodziankę, na przyszłe rozdziały. Nie jest ona zwiazana z fabułą, lecz jest tylko jej dopełnieniem ^^ Nie jestem do końca pewna jak to wyjdzie, bo miałabym w takiej sytuacji dużo pracy, a mało czasu, jednak coś tam spróbuję zrobić. Nic nie obiecuję...
~Dreamer
niedziela, 5 lutego 2017
Rozdział 12 ,,Usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła.''
Hejooo! Dużo emocji dzisiaj... No muszę przyznać, że na ostatnią chwilę wszystko mi najlepiej wychodzi. Powoli zaczynam dramat, który tak bardzo uwielbiam <3 Teraz może się już tylko dziać źle xD (taki żarcik) Ostatnio wzięłam się trochę za wygląd bloga i mam nadzieję, że zaczyna to jakoś wyglądać. No nic, ja nie przedłużam i zapraszam do czytania:
_________________________________________
-To niedorzeczne!- zerwałem się z siedzenia- Nigdy bym tego nie zrobił!
Szybko pożałowałem mojej decyzji. Ochroniarz spowrotem posiadził mnie na siedzeniu.
-Jeszcze raz i wyprowadzimy cię w kajdankach...- wzdrygnąłem się na jego szept
-Nie zamknięcie niewinnego człowieka...- odpowiedziałem równie cicho, na co się zaśmiał
Szybko skupiłem się na swoich dłoniach. Nie mogłem wysiedzieć na miejscu. Dzisiaj wyjątkowo nie miałem ochoty słuchać tych bzdur. Denerwowałem się, tak poprostu. Rozejrzałem się po sali. Większość ludzi była we mnie wpatrzona. Aby uniknąć ich wzroku spojrzałem w drugą stronę. Po prawej było okno, z widokiem na trawnik i parę drzew przed sądem. Podparłem głowę na ręce i obserowałem to, co się dzieje na zewnątrz. Dzień był piękny, ciepły i słoneczny. Podobnie jak jego poprzednik. Ptaki siedziały na drzewach i śpiewały swoje piosenki. A ja? A ja... nie mogę.
-Panie Jackson...- zwrócił się do mnie sędzia- Wszystko w porządku?
Oderwałem oczy od okna i spojrzałem na ławę.
-Tak, przepraszam.- odpowiedziałem pospiesznie, by móc znów zaszyć się w myślach
Poczułem zacisk w żołądku. Wszystko przez rodzinę Arvizów, którą dojrzałem kątem oka. Poczułem jak skacze mi ciśnienie. W jednej chwili miałem ochotę wstać i roznieść całą salę. W całym moim życiu, chyba nie przeżyłem tyle nienawiści, co w ciągu tego roku. Nienawiść jest zła i mam tego pełną świadomość. Co jednak mogę innego czuć w takiej sytuacji? Mam płakać, z wymuszonej miłości do innego człowieka, którą przykazano? Jeśli tak, to nie rozumiem sensu tego. Presja uczuć prowadzi do różnych rzeczy, jednak jak często słyszałem, że jestem najspokojniejszym człowiekiem na świecie? To wystarczy, by nie popełnić głupstwa. Nie zmienię stosunku do ludzi, którzy tak naprawdę kręcili się wciąż wokół moich pieniędzy. Gdybym mógł, pozbyłbym się całego dorobku i zobaczył ile ludzi tu zostanie, a ile odejdzie.
-Michael...- Frank szturchnął mnie w ramię- Co ci?
-Nic...- wróciłem wzrokiem na blat biurka- Za dużo myślę.
-Chociaż sprawiaj wrażenie, że wiesz co się dzieje...
Zmierzyłem go wzrokiem, jednak on już skupił się na innych sprawach.
***
Zaufanie to podstawa solidnej przyjaźni i związku z przyszłością. Jestem zdania, że właśnie ta ufność jest fundamentem, który łatwo pęka. Ludzie kruszą ją na małe kawałeczki, lecz przecież nigdy nie ma sytuacji bez wyjścia. Da się to posklejać, ale ile do tego trzeba cierpliwości? Ile zrozumienia i czasu? Całkiem sporo.
Wiele osób myśli, że dobrze im będzie w samotności, że dadzą radę sami. Ale czy tak jest naprawdę? Czy ta przyjemność bycia tylko i wyłącznie z samym sobą, nie przeradza się w osamotnienie? Nawet mając za sobą potworne przeżycia, nie można się odgrodzić od ludzi i zamknąć w swoim świecie, bo nie wszyscy są źli. Widzę w nim kogoś więcej, niż przypadkową gwiazdę. Widzę człowieka. Człowieka, któremu trzeba pomóc. Postaram znów zbić ten fundament w jedność...
Podniosłam powoli powieki, czując światło słońca na twarzy. Oślepiło mnie, a do tego zadzwonił budzik. Wzdrygnęłam się na jego dźwięk i spadłam z łóżka, uderzając głową o etyżerkę. Leżałam chwilę bez ruchu, zastanawiając się, która część ciała bardziej oberwała. Odruchowo jednak chwyciłam się za głowę. Rozjerzałam się po pokoju, powoli rozumiejąc co, jak i dlaczego. Podpierając się łóżka, wstałam i spojrzałam na zegarek. Ósma rano. Dopiero teraz poczułam jak ból napływa mi do głowy i szybkim krokiem poszłam do kuchni, po coś przeciwbólowego. Zatrzymałam się przy lodówce, wlepiając wzrok w kartkę. Miałam wrażenie, że o czymś zapomniałam... Zack!
Stałam bez ruchu, wpatrując się w papier. Nieważne jak się wytłumaczę, czuje, że będzie zły. Nawet bardzo. Muszę jednak coś wymyślić. Przecież nie powiem, że wyszłam z Michaelem Jacksonem do kina. Nie umiem kłamać, ale nie mogę wydać Michaela. Obiecałam to jemu i sobie.
Wróciłam myślami na ziemię. Zajrzałam do pierwszej szafki i wyjęłam z niej koszyczek z lekami. Włożyłam jedną tabletkę do ust i szybko popiłam wodą, aby nie czuć jej okropnego smaku.
Dręczyła mnie myśl o wczoraj. Miałam wrażenie, że ta burza szaleje za oknem. Przed oczami lśniły błyskawice, a w uszach słyszałam dźwięki grzmotów. Moje serce drżało na samą myśl o wczoraj i... Spojrzałam na zegar. Nie zostało wiele do wyjścia, a ja nie byłam gotowa nawet w połowie. Pobiegłam do sypiali, przebrać się w coś sensownego. Po drodze wstąpiłam do łazienki i spóźniona wyszłam z domu. Biegam na przystanek, mając nadzieję, że jeszcze zastanę autobus. Na szczęście, gdy doszłam na miejsce, jeszcze tam stał. Wsiadłam i pojechałam pod budynek biurka. Szłam schodami na górę i zatrzymałam rękę na klamce.
-Rachael?- przygryzłam wargę słysząc znany głos- Gdzie ty wczoraj byłaś?
Jeszcze nigdy w mojej głowie nie pojawiło się tyle pomysłów co teraz.
-Musiałam pilnie wyjść...- zeszłam do niego, na dół- Przepraszam, ale nie miałam ci jak powiedzieć.
Miałam wrażenie, że wie o tym kłamstwie. Jakby czytał z moich oczu.
-Jasne, rozumiem. Innym razem.- powiedział obojętnie i ominął mnie
Mogę być z siebie dumna. Naprawdę. Spisałam się świetnie. Ale o czym miałam myśleć, gdy Michael wyskoczył z taką propozycją? I tak nic mnie nie usprawiedliwia.
-Poczekaj!- krzyknęłam i podbiegłam do niego- Naprawdę przepraszam... Powinnam ci to jakoś powiedzieć, ale...
-Temat skończony, nic się nie stało.- wymusił uśmiech i wszedł do budynku
Poczułam żal do siebie. Zawiodłam go... Teraz jest wściekły i nie dam rady z nim normalnie porozmawiać. Zrezygnowana weszłam do biura i zatrzymałam się w pół korytarza, przypominając sobie o tym, co powiedziałam Michaelowi. Zwróciłam i stanęłam przed gabinetem.
-Dzień dobry...- otwarłam niepewnie drzwi- Można?
-Rachael? Zapraszam.
Weszłam po środka, zamykając za sobą drzwi. Usiadłam przed biurkiem i sklejałam w głowie słowa.
-O co chodzi?- zapytał po chwili
-Czy firma mogłaby wydać krótki wywiad w telewizji?- spojrzał na mnie ze zdziwieniem- Mam pewien pomysł... Ale muszę wiedzieć.
Przyglądał mi się przez chwilę, jakby zobaczył ducha. Poczułam się niezręcznie w tej sytuacji i spuściłam głowę.
-Mogłbym coś takiego załatwić, tylko... sporo by to kosztowało.- zawahał się
-Jestem pewna, że to przyniesie spore zyski. To bardzo oblegany temat...- uświadomiłam sobie, że się uśmiecham
-A mianowicie jaki?
Zawahałam się i przybrałam poważnej miny. Zrozumiałam, że on może coś podejrzewać. Poczułam zacisk w brzuchu.
-Jaki temat?- powtórzył głośniej
-Michaela Jacksona...- wydusiłam coś z siebie, w końcu- Załatwię jego zgodę. Mam znajomości.
Miałam nadzieję, że nie będzie zadawał dalszych pytań. Niech tylko powie tak...
-Zgoda, mogę spróbować coś wymyślić, ale do jutra, chcę dostać od niego telefon.
-Naprawdę?- uniosłam się- Dziękuję!
-Dobrze, teraz wracaj do pracy.
Podziękowałam jeszcze raz i wyszłam z biura, poprostu przepełniona radością. Pobiegłam do pokoju, mojej pracy. Otwarłam drzwi i od razu zwróciłam uwagę na Matta i Vanessę, których nie widziałam... trzy dni.
-Czeeeść...- przedłużyłam samogłoskę- Tęskniliście?
-Nawet bardzo..- Matt jak zawsze przewracał coś w papierach- Nie miałaś być już wczoraj?
-Miałam ale... coś mi wypadło.- zaczęłam moje miejsce pracy- To co mamy dzisiaj do zrobienia?
Starałam się za wszelką cenę uniknąć tematu, co takiego ważnego mi wypadło. Muszę to ukryć przed wszystkimi...
-Masz to...- podał mi papier, który przed chwilą wyjął z teczki- Dalej, przepisz to i pójdziesz zanieść do drukarni parę artykułów.
Moja praca była taka melancholijna. Chciałabym raz zrobić coś innego. Coś czuję, że już taka sekretarka ma ciekawsze zajęcia. Szybko uwinęłam się z moim zadaniem i wszystkie literki wylądowały w systemie. Matt wręczył mi plik kartek, które miały zostać skserowane i znów przyniesonie tu. Ruszyłam szybkim krokiem i dopiero przed wejściem przypomniało mi się, kto tu pracuje. Może to dobra okazja, żeby spróbować go przegadać?
-Mam parę kartek do skserowania...- uchyliłam drzwi- Mogę wejść?
-Wejdź...- uslyszałam cichą odpowiedź, jednak nie widziałam go nigdzie
Weszłam nie pewnie, czując lekkie przerażenie. W końcu ktoś mnie wpuszcza do środka, a ja tutaj żywej duszy nie widzę. Stanęłam przy biurku i zauważyłam go, jak stał przy ekspresie do kawy.
-Jak chcesz mi coś wygadać to śmiało...- odłożyłam wszystko na blat- Ale nie udawaj, że wszystko w porządku.
Westchnął cicho, jednak dźwięk ten doszedł do mnie. Odwrócił się w moją strone, patrząc przeszywającym spojrzeniem.
-Nie mam ci nic do powiedzenia. Poprostu...- zaciął się- Chce z tobą porozmawiać. Dasz się zaprosić dzisiaj?
Miał nadzieję w oczach, ale dzisiaj muszę iść do Michaela, porozmawiać na temat mojego planu. Obejrzałam chyba całą podłogę z dwa razy, zanim mój wzrok znów spoczął na nim.
-Przepraszam, ale dziś poważnie nie mogę. Muszę wyjść... To ważne.
-Gdzie musisz tak pilnie wyjść?- zapytał, a ja poczułam jak robi mi się gorąco
Zastanawiałam się co powiedzieć, przez dłuższą chwilę, jednak wciąż nie mogłam dobrać słów.
-Jasne...- wyczułam ironię w jego głosie
-Naprawdę. Muszę iść do znajomego, porozmawiać z nim.
Wiedziałam, że mi nie wierzy. Nie minęłam się z prawdą. Czułam się zupełnie nie winna i nie musiałam mu się ze wszystkiego tłumaczyć.
-Nie wierz, twój wybór. Nie mam zamiaru ci się tłumaczyć.- wyszłam, trzaskając drzwiami
Świetnie. Pracuje tu kilka dni, a już narobiłam sobie problemów z innymi. Mam nieprzyjne uczucie, że to dopiero początek większych problemów. Mój brat dawno się nie odzywał. To mnie martwi. Wróciłam do swojego biurka, mając zupełnie popsuty humor. Nie miałam już ochoty na nic. Vanessa i Matt próbowali się do mnie odzywać, jednsk nie angażowałam się w jakąś rozmowę. Wiedziałam, że od nich też się oddaliłam. Poczułam niepokój, gdy uświadomiłam sobie, co się właśnie dzieje wokół mnie. Scott się nie odzywa, Zack jest wściekły, a z Mattem i Van prawie straciłam ten dobry kontakt. Nie rozumiem tego.
Skończyłam szybko pracę. Gdzieś pomiędzy bezsensownymi zajęciami Van kazała mi segregować papiery i bawili się mną, byle mi znaleźć jakieś zajęcie. Gdy wybiła godzina, kończąca pracę, uświadomiłam sobie, jaki kierunek obieram. Mimowolnie uśmiechnęłam się i Wybiegłam z biura, żegnając się ze wszystkimi. Złpałam taksówkę i kazałam zawieźć siebie, niedaleko Neverlandu. Ostrzegał mnie, abym nigdy nie podjeżdżaała czymś pod bramę, tak więc resztę drogi przeszłam na pieszo. Miałam przy okazji pogadać widoki. Piękna pogoda idealnie ukazywała niezwykłość gór.
-Jest może Michael? Jestem Rachael Morgan.- zadzwoniłam do domofonu
-Jest, ale nie będzie z nikim rozmawiał...- dźwięk był tak nie wyraźny, że nie mogłam poznać kto mówi
-To bardzo ważne...
Błagałam w duszy, aby mnie wpuścili. Uslyszałam tylko ciche ,,Wpuść ją.'' i brama otwarła się. Weszłam i pobiegłam wprost do drzwi. Zapukałam, a po paru sekundach pojawił się przedemną Mike.
-Mam dla ciebie propozycję, nie do odrzucenia.- zaprosił mnie do środka
Udałam się do salonu i zajęłam miejsce na kanapie. Zaraz obok mnie zjawił się i on, lecz... Nie umiem tego określić. To, w jakim był stanie, poprostu mnie przybiło...
-Stało się coś?- zapytałam z troską w głosie
Przykrwione oczy, ukazywały jeszcze większy, ukryty w nich ból. Nie wiem dokładnie czy był zły, czy może bardziej smutny... Wiem, że gdy spojrzałam na niego, poprostu odebrało mi mowę.
-Nie będę na ten temat z tobą rozmawiać...- jego głos załamywał się- Lepiej mów szybko, czego chcesz.
Nie chciałam się z nim kłócić, bo widziałam, że jest trochę podburzony. Nie pytałam już o to więcej.
-Rozmawiałam dzisiaj z szefem i uzgodniłam, że jeżeli wyrazisz zgodę do jutra, to załatwi w telewizji krótki wywiad.- otworzył szerzej oczy, jakby ze zdziwienia- Nagralibyśmy to, najlepiej chwilę przed twoją rozprawą.
-Czekaj, czekaj...- zezłościł się- Ty chcesz, aby ja wrócił do telewizji, rok po wypuszczeniu wywiadu z Bashirem?
Chyba sobie żartujesz...
Trochę wystraszyła mnie jego reakcja. Był wściekły. Spuściłam głowę, unikając jego wzroku. Poczułam jak gwałtownie wstaje z siedzenia. Chodził po pokoju, bez celu.
-Unikam kamer, kiedy tylko mogę. Nie mówię, praktycznie w ogóle. Jedyne nagrania jakie widać to z monitoringu. Wszyscy każą mi uciekać, bo znajduję się w tak gównianej sytuacji...- uderzył pięścią w stół
Spojrzałam na niego z przerażeniem w oczach. Nigdy nie krzyczał. Naprawdę- nigdy.
-Nie mam zamiaru znów robić sobie problemów...- zszedł z tonu- A teraz wyjdź, jeżeli to wszystko. Nie mam ochoty z nikim rozmawiać.
Moje serce waliło z wielką siłą. Wstałam i doslownie wybiegłam z jego rezydencji. Po drodze usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Zatrzymałam się przed bramą, bojąc się powrotu tutaj. Spojrzałam ostatni raz za siebie. Chciałam wrócić do domu. Najzwyklej stąd uciec.
***
_________________________________________
Tak, tak, naprawdę nie mam już o jakiej godzinie wstawiać rozdziału xD Dziś troszku mało opisów, ale wena mi nie dopisuje za bardzo. Takie życie. Poza tym, jestem w sumie z tego zadowolona...
~Dreamer
_________________________________________
-To niedorzeczne!- zerwałem się z siedzenia- Nigdy bym tego nie zrobił!
Szybko pożałowałem mojej decyzji. Ochroniarz spowrotem posiadził mnie na siedzeniu.
-Jeszcze raz i wyprowadzimy cię w kajdankach...- wzdrygnąłem się na jego szept
-Nie zamknięcie niewinnego człowieka...- odpowiedziałem równie cicho, na co się zaśmiał
Szybko skupiłem się na swoich dłoniach. Nie mogłem wysiedzieć na miejscu. Dzisiaj wyjątkowo nie miałem ochoty słuchać tych bzdur. Denerwowałem się, tak poprostu. Rozejrzałem się po sali. Większość ludzi była we mnie wpatrzona. Aby uniknąć ich wzroku spojrzałem w drugą stronę. Po prawej było okno, z widokiem na trawnik i parę drzew przed sądem. Podparłem głowę na ręce i obserowałem to, co się dzieje na zewnątrz. Dzień był piękny, ciepły i słoneczny. Podobnie jak jego poprzednik. Ptaki siedziały na drzewach i śpiewały swoje piosenki. A ja? A ja... nie mogę.
-Panie Jackson...- zwrócił się do mnie sędzia- Wszystko w porządku?
Oderwałem oczy od okna i spojrzałem na ławę.
-Tak, przepraszam.- odpowiedziałem pospiesznie, by móc znów zaszyć się w myślach
Poczułem zacisk w żołądku. Wszystko przez rodzinę Arvizów, którą dojrzałem kątem oka. Poczułem jak skacze mi ciśnienie. W jednej chwili miałem ochotę wstać i roznieść całą salę. W całym moim życiu, chyba nie przeżyłem tyle nienawiści, co w ciągu tego roku. Nienawiść jest zła i mam tego pełną świadomość. Co jednak mogę innego czuć w takiej sytuacji? Mam płakać, z wymuszonej miłości do innego człowieka, którą przykazano? Jeśli tak, to nie rozumiem sensu tego. Presja uczuć prowadzi do różnych rzeczy, jednak jak często słyszałem, że jestem najspokojniejszym człowiekiem na świecie? To wystarczy, by nie popełnić głupstwa. Nie zmienię stosunku do ludzi, którzy tak naprawdę kręcili się wciąż wokół moich pieniędzy. Gdybym mógł, pozbyłbym się całego dorobku i zobaczył ile ludzi tu zostanie, a ile odejdzie.
-Michael...- Frank szturchnął mnie w ramię- Co ci?
-Nic...- wróciłem wzrokiem na blat biurka- Za dużo myślę.
-Chociaż sprawiaj wrażenie, że wiesz co się dzieje...
Zmierzyłem go wzrokiem, jednak on już skupił się na innych sprawach.
***
Zaufanie to podstawa solidnej przyjaźni i związku z przyszłością. Jestem zdania, że właśnie ta ufność jest fundamentem, który łatwo pęka. Ludzie kruszą ją na małe kawałeczki, lecz przecież nigdy nie ma sytuacji bez wyjścia. Da się to posklejać, ale ile do tego trzeba cierpliwości? Ile zrozumienia i czasu? Całkiem sporo.
Wiele osób myśli, że dobrze im będzie w samotności, że dadzą radę sami. Ale czy tak jest naprawdę? Czy ta przyjemność bycia tylko i wyłącznie z samym sobą, nie przeradza się w osamotnienie? Nawet mając za sobą potworne przeżycia, nie można się odgrodzić od ludzi i zamknąć w swoim świecie, bo nie wszyscy są źli. Widzę w nim kogoś więcej, niż przypadkową gwiazdę. Widzę człowieka. Człowieka, któremu trzeba pomóc. Postaram znów zbić ten fundament w jedność...
Podniosłam powoli powieki, czując światło słońca na twarzy. Oślepiło mnie, a do tego zadzwonił budzik. Wzdrygnęłam się na jego dźwięk i spadłam z łóżka, uderzając głową o etyżerkę. Leżałam chwilę bez ruchu, zastanawiając się, która część ciała bardziej oberwała. Odruchowo jednak chwyciłam się za głowę. Rozjerzałam się po pokoju, powoli rozumiejąc co, jak i dlaczego. Podpierając się łóżka, wstałam i spojrzałam na zegarek. Ósma rano. Dopiero teraz poczułam jak ból napływa mi do głowy i szybkim krokiem poszłam do kuchni, po coś przeciwbólowego. Zatrzymałam się przy lodówce, wlepiając wzrok w kartkę. Miałam wrażenie, że o czymś zapomniałam... Zack!
Stałam bez ruchu, wpatrując się w papier. Nieważne jak się wytłumaczę, czuje, że będzie zły. Nawet bardzo. Muszę jednak coś wymyślić. Przecież nie powiem, że wyszłam z Michaelem Jacksonem do kina. Nie umiem kłamać, ale nie mogę wydać Michaela. Obiecałam to jemu i sobie.
Wróciłam myślami na ziemię. Zajrzałam do pierwszej szafki i wyjęłam z niej koszyczek z lekami. Włożyłam jedną tabletkę do ust i szybko popiłam wodą, aby nie czuć jej okropnego smaku.
Dręczyła mnie myśl o wczoraj. Miałam wrażenie, że ta burza szaleje za oknem. Przed oczami lśniły błyskawice, a w uszach słyszałam dźwięki grzmotów. Moje serce drżało na samą myśl o wczoraj i... Spojrzałam na zegar. Nie zostało wiele do wyjścia, a ja nie byłam gotowa nawet w połowie. Pobiegłam do sypiali, przebrać się w coś sensownego. Po drodze wstąpiłam do łazienki i spóźniona wyszłam z domu. Biegam na przystanek, mając nadzieję, że jeszcze zastanę autobus. Na szczęście, gdy doszłam na miejsce, jeszcze tam stał. Wsiadłam i pojechałam pod budynek biurka. Szłam schodami na górę i zatrzymałam rękę na klamce.
-Rachael?- przygryzłam wargę słysząc znany głos- Gdzie ty wczoraj byłaś?
Jeszcze nigdy w mojej głowie nie pojawiło się tyle pomysłów co teraz.
-Musiałam pilnie wyjść...- zeszłam do niego, na dół- Przepraszam, ale nie miałam ci jak powiedzieć.
Miałam wrażenie, że wie o tym kłamstwie. Jakby czytał z moich oczu.
-Jasne, rozumiem. Innym razem.- powiedział obojętnie i ominął mnie
Mogę być z siebie dumna. Naprawdę. Spisałam się świetnie. Ale o czym miałam myśleć, gdy Michael wyskoczył z taką propozycją? I tak nic mnie nie usprawiedliwia.
-Poczekaj!- krzyknęłam i podbiegłam do niego- Naprawdę przepraszam... Powinnam ci to jakoś powiedzieć, ale...
-Temat skończony, nic się nie stało.- wymusił uśmiech i wszedł do budynku
Poczułam żal do siebie. Zawiodłam go... Teraz jest wściekły i nie dam rady z nim normalnie porozmawiać. Zrezygnowana weszłam do biura i zatrzymałam się w pół korytarza, przypominając sobie o tym, co powiedziałam Michaelowi. Zwróciłam i stanęłam przed gabinetem.
-Dzień dobry...- otwarłam niepewnie drzwi- Można?
-Rachael? Zapraszam.
Weszłam po środka, zamykając za sobą drzwi. Usiadłam przed biurkiem i sklejałam w głowie słowa.
-O co chodzi?- zapytał po chwili
-Czy firma mogłaby wydać krótki wywiad w telewizji?- spojrzał na mnie ze zdziwieniem- Mam pewien pomysł... Ale muszę wiedzieć.
Przyglądał mi się przez chwilę, jakby zobaczył ducha. Poczułam się niezręcznie w tej sytuacji i spuściłam głowę.
-Mogłbym coś takiego załatwić, tylko... sporo by to kosztowało.- zawahał się
-Jestem pewna, że to przyniesie spore zyski. To bardzo oblegany temat...- uświadomiłam sobie, że się uśmiecham
-A mianowicie jaki?
Zawahałam się i przybrałam poważnej miny. Zrozumiałam, że on może coś podejrzewać. Poczułam zacisk w brzuchu.
-Jaki temat?- powtórzył głośniej
-Michaela Jacksona...- wydusiłam coś z siebie, w końcu- Załatwię jego zgodę. Mam znajomości.
Miałam nadzieję, że nie będzie zadawał dalszych pytań. Niech tylko powie tak...
-Zgoda, mogę spróbować coś wymyślić, ale do jutra, chcę dostać od niego telefon.
-Naprawdę?- uniosłam się- Dziękuję!
-Dobrze, teraz wracaj do pracy.
Podziękowałam jeszcze raz i wyszłam z biura, poprostu przepełniona radością. Pobiegłam do pokoju, mojej pracy. Otwarłam drzwi i od razu zwróciłam uwagę na Matta i Vanessę, których nie widziałam... trzy dni.
-Czeeeść...- przedłużyłam samogłoskę- Tęskniliście?
-Nawet bardzo..- Matt jak zawsze przewracał coś w papierach- Nie miałaś być już wczoraj?
-Miałam ale... coś mi wypadło.- zaczęłam moje miejsce pracy- To co mamy dzisiaj do zrobienia?
Starałam się za wszelką cenę uniknąć tematu, co takiego ważnego mi wypadło. Muszę to ukryć przed wszystkimi...
-Masz to...- podał mi papier, który przed chwilą wyjął z teczki- Dalej, przepisz to i pójdziesz zanieść do drukarni parę artykułów.
Moja praca była taka melancholijna. Chciałabym raz zrobić coś innego. Coś czuję, że już taka sekretarka ma ciekawsze zajęcia. Szybko uwinęłam się z moim zadaniem i wszystkie literki wylądowały w systemie. Matt wręczył mi plik kartek, które miały zostać skserowane i znów przyniesonie tu. Ruszyłam szybkim krokiem i dopiero przed wejściem przypomniało mi się, kto tu pracuje. Może to dobra okazja, żeby spróbować go przegadać?
-Mam parę kartek do skserowania...- uchyliłam drzwi- Mogę wejść?
-Wejdź...- uslyszałam cichą odpowiedź, jednak nie widziałam go nigdzie
Weszłam nie pewnie, czując lekkie przerażenie. W końcu ktoś mnie wpuszcza do środka, a ja tutaj żywej duszy nie widzę. Stanęłam przy biurku i zauważyłam go, jak stał przy ekspresie do kawy.
-Jak chcesz mi coś wygadać to śmiało...- odłożyłam wszystko na blat- Ale nie udawaj, że wszystko w porządku.
Westchnął cicho, jednak dźwięk ten doszedł do mnie. Odwrócił się w moją strone, patrząc przeszywającym spojrzeniem.
-Nie mam ci nic do powiedzenia. Poprostu...- zaciął się- Chce z tobą porozmawiać. Dasz się zaprosić dzisiaj?
Miał nadzieję w oczach, ale dzisiaj muszę iść do Michaela, porozmawiać na temat mojego planu. Obejrzałam chyba całą podłogę z dwa razy, zanim mój wzrok znów spoczął na nim.
-Przepraszam, ale dziś poważnie nie mogę. Muszę wyjść... To ważne.
-Gdzie musisz tak pilnie wyjść?- zapytał, a ja poczułam jak robi mi się gorąco
Zastanawiałam się co powiedzieć, przez dłuższą chwilę, jednak wciąż nie mogłam dobrać słów.
-Jasne...- wyczułam ironię w jego głosie
-Naprawdę. Muszę iść do znajomego, porozmawiać z nim.
Wiedziałam, że mi nie wierzy. Nie minęłam się z prawdą. Czułam się zupełnie nie winna i nie musiałam mu się ze wszystkiego tłumaczyć.
-Nie wierz, twój wybór. Nie mam zamiaru ci się tłumaczyć.- wyszłam, trzaskając drzwiami
Świetnie. Pracuje tu kilka dni, a już narobiłam sobie problemów z innymi. Mam nieprzyjne uczucie, że to dopiero początek większych problemów. Mój brat dawno się nie odzywał. To mnie martwi. Wróciłam do swojego biurka, mając zupełnie popsuty humor. Nie miałam już ochoty na nic. Vanessa i Matt próbowali się do mnie odzywać, jednsk nie angażowałam się w jakąś rozmowę. Wiedziałam, że od nich też się oddaliłam. Poczułam niepokój, gdy uświadomiłam sobie, co się właśnie dzieje wokół mnie. Scott się nie odzywa, Zack jest wściekły, a z Mattem i Van prawie straciłam ten dobry kontakt. Nie rozumiem tego.
Skończyłam szybko pracę. Gdzieś pomiędzy bezsensownymi zajęciami Van kazała mi segregować papiery i bawili się mną, byle mi znaleźć jakieś zajęcie. Gdy wybiła godzina, kończąca pracę, uświadomiłam sobie, jaki kierunek obieram. Mimowolnie uśmiechnęłam się i Wybiegłam z biura, żegnając się ze wszystkimi. Złpałam taksówkę i kazałam zawieźć siebie, niedaleko Neverlandu. Ostrzegał mnie, abym nigdy nie podjeżdżaała czymś pod bramę, tak więc resztę drogi przeszłam na pieszo. Miałam przy okazji pogadać widoki. Piękna pogoda idealnie ukazywała niezwykłość gór.
-Jest może Michael? Jestem Rachael Morgan.- zadzwoniłam do domofonu
-Jest, ale nie będzie z nikim rozmawiał...- dźwięk był tak nie wyraźny, że nie mogłam poznać kto mówi
-To bardzo ważne...
Błagałam w duszy, aby mnie wpuścili. Uslyszałam tylko ciche ,,Wpuść ją.'' i brama otwarła się. Weszłam i pobiegłam wprost do drzwi. Zapukałam, a po paru sekundach pojawił się przedemną Mike.
-Mam dla ciebie propozycję, nie do odrzucenia.- zaprosił mnie do środka
Udałam się do salonu i zajęłam miejsce na kanapie. Zaraz obok mnie zjawił się i on, lecz... Nie umiem tego określić. To, w jakim był stanie, poprostu mnie przybiło...
-Stało się coś?- zapytałam z troską w głosie
Przykrwione oczy, ukazywały jeszcze większy, ukryty w nich ból. Nie wiem dokładnie czy był zły, czy może bardziej smutny... Wiem, że gdy spojrzałam na niego, poprostu odebrało mi mowę.
-Nie będę na ten temat z tobą rozmawiać...- jego głos załamywał się- Lepiej mów szybko, czego chcesz.
Nie chciałam się z nim kłócić, bo widziałam, że jest trochę podburzony. Nie pytałam już o to więcej.
-Rozmawiałam dzisiaj z szefem i uzgodniłam, że jeżeli wyrazisz zgodę do jutra, to załatwi w telewizji krótki wywiad.- otworzył szerzej oczy, jakby ze zdziwienia- Nagralibyśmy to, najlepiej chwilę przed twoją rozprawą.
-Czekaj, czekaj...- zezłościł się- Ty chcesz, aby ja wrócił do telewizji, rok po wypuszczeniu wywiadu z Bashirem?
Chyba sobie żartujesz...
Trochę wystraszyła mnie jego reakcja. Był wściekły. Spuściłam głowę, unikając jego wzroku. Poczułam jak gwałtownie wstaje z siedzenia. Chodził po pokoju, bez celu.
-Unikam kamer, kiedy tylko mogę. Nie mówię, praktycznie w ogóle. Jedyne nagrania jakie widać to z monitoringu. Wszyscy każą mi uciekać, bo znajduję się w tak gównianej sytuacji...- uderzył pięścią w stół
Spojrzałam na niego z przerażeniem w oczach. Nigdy nie krzyczał. Naprawdę- nigdy.
-Nie mam zamiaru znów robić sobie problemów...- zszedł z tonu- A teraz wyjdź, jeżeli to wszystko. Nie mam ochoty z nikim rozmawiać.
Moje serce waliło z wielką siłą. Wstałam i doslownie wybiegłam z jego rezydencji. Po drodze usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Zatrzymałam się przed bramą, bojąc się powrotu tutaj. Spojrzałam ostatni raz za siebie. Chciałam wrócić do domu. Najzwyklej stąd uciec.
***
Wściekłość, nienawiść, zawód to aktualnie wszystko, co potrafię czuć. Oni mnie niszczą. Burzą mnie i moje idee od środka. Ludzie, którym dałem wszystko, teraz chcą mnie okraść i wykorzystać. Zaraz po powrocie do domu, zamknąłem się w sypialni. Rozniosłem pół pokoju, szukając w tym jakiegoś ukojenia. Jednak złość narastała, bo wspomnienia, nie dawały spokoju mojej głowie. Każda chwila, z pozoru szczera, godna niezapomnienia, była przesiąknięta kłamstwem... Z każdą chwilą emocje rozsadzały mnie coraz bardziej. Nadszedł ten moment, gdy złość zamienia się na łzy. To wszystko spowolniło moje myśli i czyny. Siedziałem i patrzyłem przez okno, licząc na cud. Z oczu ciekły łzy, jedna za drugą. Nawet nie starałem się uspokoić. Poprostu dawałem ujść wszystkiemu co czułem.
Gdy usłyszałem, że ktoś się do mnie dobija, szybko zszedłem na dół. Nie miałam ochoty na rozmowę, bo wiedziałem, że nie dam rady ukryć wszystkiego. Wpuściłem ją jednak, czując jak bardzo źle robię. Była podekscytowana, szczęśliwa. Zupełne przeciwieństwo mnie, w tym momencie. Gdy powiedziała mi wszystko, poczułem, że nie daję rady. To wszystko mnie przytłaczało i męczyło. Gdy usłyszałem o telewizji, znów wróciły wspomnienia. Te wszystkie komentarze, nienawiść ludzi i za co? Za to, że jestem sobą? Nie słucham tego co mówią o mnie, jednak nie sposób, żeby to do mnie w jakiś sposób nie doszło. Gdy tylko dostrzegłem jej przerażenie, szybko postarałem się uspokoić. Wybiegła z mojego domu, a ja zrezygnowany znów usiadłem. Mając pod ręką pustą szklankę rzuciłem nią o ścianę, tłucząc ją na większe i mniejsze kawałki. Podobnie teraz wyglądam ja... jak i moje serce._________________________________________
Tak, tak, naprawdę nie mam już o jakiej godzinie wstawiać rozdziału xD Dziś troszku mało opisów, ale wena mi nie dopisuje za bardzo. Takie życie. Poza tym, jestem w sumie z tego zadowolona...
~Dreamer
piątek, 27 stycznia 2017
Rozdzial 11 ,,Masz lęk wysokości?''
Hola amigos! (hiszpański tak bardzo) Ostatnio serwis DREAMER.exe zaatakował wirus, gdyż niechcący weszłam na: www.a-na-co-mi-to.pl Przynajmniej spięłam się w sobie i napisałam coś, co jest zgodne z moim zamysłem, czyli wyszło znów coś słodkiego xD Już widzę zaciesz na niektórych twarzach i mam nadzieję, że te twarze wiedzą o kim mówię 8)
_________________________________________
Czym jest poczucie bezpieczeństwa? Sama do końca nie wiem. Może dlatego, że nigdy nie doznałam jego braku. Zawsze ktoś się o mnie troszczył. Pół życia spędziłam pod skrzydłami mojego brata. Dlatego też, teraz jesteśmy tak blisko. Jeśli się z kimś bawić, to tylko z nim. Iść... gdziekolwiek, na spacer, do szkoły, zawsze z nim u mego boku. Ciężko było się rozstać, gdy postanowiłam wyjechać. Mając to w planach myślałam nie tylko o zmianie otoczenia, ale także doznaniu czegoś nowego. Najwyraźniej Los Angeles nie było zbyt dobrym miejscem. Nie wiem czy to pech czy właśnie szczęście. Teraz ukrywam się w trochę innym cieniu. Cień ten, od dziwo, nie jest mojego brata, aczkolwiek wzrost jego jest bardzo zbliżony- może trochę wyższy- a włosy wolno opadają na ramiona. Może i Michael nie jest najlepszym schronieniem. Jeden błąd i wszystko może mi się zawalić na głowę, jednak nie myślałam o tym często. Dobrze się czułam w jego towarzystwie i nie chciałam tego kończyć. O pracy wie każdy, kto powinien, jednak o swojego rodzaju prywatnej relacji wie tylko on i ja. Cieszę się, że mam swoją tajemnicę. Mam co chronić. Mam coś, co jest tylko moje. Najlepsze w tym wszystkim jest to, iż z powodu, że nikt o tym nie wie, nie muszę z nikim dzielić tego czasu, spędzonego obok niego.
-O czym tak myślisz?- zapytał po długiej ciszy- Mrugasz chyba raz na dziesięć minut.
Poczułam jak słońce zaczęło mnie oślepiać. Zacisnęłam na chwilę powieki i po chwili je otwarłam, żeby przetrzeć zmęczone oczy. Zdezorientowana skierowałam wzrok na mojego towarzysza.
-Myślę nad...-chwilę się zastananowiłam nad moimi słowami- Nad tym, co się stanie, gdy świat zobaczy mnie razem z tobą.
-Posłuchaj...- użył swojego poważnego tonu- Jeśli chcesz jeszcze kiedykolwiek ze mną rozmawiać, to chroń ten sekret i nie dopuszczaj myśli, że to się wyda.
-Jasne.- moja głowa znów oparła się o szybę
Słońce ponownie zaszło za chmury. Iskierka w moim oku zgasła, a aktualna szarość nieba raczej popsuła mój dobry humor. Dojechaliśmy na miejsce w zupełnej ciszy. Michael wysiadł, zanim samochód się całkowicie zatrzymał. Trzasnął drzwiami, od swojej strony i po dwóch sekundach otworzył moje, abym mogła wysiąść. Podziękowałam mu i przeszłam przez bramę Neverlandu, zapominając, że jego właściciela zostawiłam za sobą. Szłam, szurając podeszwami butów o kamienną ścieżkę. Nie wiedziałam czy planuje mnie zaprosić do środka, dlatego zatrzymałam się przed tarasem.
-Masz lęk wysokości?- zapytał, doganiając mnie
-Nie, a co?- nie kryłam zdziwienia
-Miałaś okazję to wszystko pozwiedzać, ale nie miałaś okazji z tego skorzystać.- wskazał palcem na diabelski młyn
Uniosłam kąciki ust, na myśl, że mogłabym znów na to wsiąść. Widząc moją reakcję, Michael od razu pognał w stronę wesołego miasteczka. Szłam ledwo dorównują mu kroku. Przed wejściem za bramkę, powiedział do faceta przechodzącego obok, aby to uruchomił. Kiedy oni sobie tak rozmawiali, ja już usiadłam w pierwszym, najniższym siedzeniu. Nie czekałam długo. Zaraz znalazł się obok mnie, a wielka maszyna ruszyła. Widok na góry był wspaniały. Przyglądałam się wszystkim szczytom. Po pierwszym okrążeniu, odwróciłam głowę w stronę miasta. Dojrzałam kilka domów w oddali. Musieliśmy zrobić dwa okrążenia, zanim któreś się odezwało. Powoli dociera do mnie, że nie umiemy normalnie rozmawiać.
-Stąd jest piękny widok.- znaleźliśmy się na samej górze
-Nie zaprzeczam.- spojrzałam na niego z uśmiechem
Spojrzał na mnie kątem oka, co sprawiło, że również się uśmiechnął do pustej przestrzeni.
-Dlaczego nie umiemy normalnie porozmawiać?- wydałam się oburzona... a nie o to mi chodziło
-To kwestia mojego zaufania i twoich, troszkę zbyt dużych ambicji, co do tej znajomości.- nie odrywał wzroku od jednegu punktu, gdzieś w oddali- Zbyt dużo osób mnie zraniło, żeby sobie znów na takie coś pozwolić.
-Rozumiem.- odparłam zrezygnowana
-Taaa... Ty wszystko rozumiesz...- powiedział z ironią
-A dało by radę udowodnić ci, że ktoś nie ma złych zamiarów wobec ciebie?- chciałam za wszelką cenę uniknąć kłótni
-Nie sądzę.
Nagle wszystko stanęło. Moje serce przyspieszyło, gdy zatrzymaliśmy się na samej górze.
-Michael, to jest żart, prawda?- wyciągnął telefon z kieszeni- Ty widzisz te chmury?
Rozejrzał się po niebie, które wydawało się już czarne. Przed chwilą gdzieniegdzie przebijały promienie słońca, co dawało niesamowity efekt, a teraz niebo całkowicie zaszło jakby ciemnym, gęstym dymem. Michael zaczął krzyczeć na biednego człowieka po drugiej stronie słuchawki. Ja w tym czasie siedziałam jak sparaliżowana. Poczułam jak pierwsze krople deszczu spadają mi na głowę. Przedemną zobaczyłam mieniącą się błyskawicę, a kilka sekund później głośny grzmot. Na gwałtowny dźwięk, aż Michael się przestraszył wypuszczając nasz jedyny ratunek na kilka metrów w dół.
_________________________________________
Czym jest poczucie bezpieczeństwa? Sama do końca nie wiem. Może dlatego, że nigdy nie doznałam jego braku. Zawsze ktoś się o mnie troszczył. Pół życia spędziłam pod skrzydłami mojego brata. Dlatego też, teraz jesteśmy tak blisko. Jeśli się z kimś bawić, to tylko z nim. Iść... gdziekolwiek, na spacer, do szkoły, zawsze z nim u mego boku. Ciężko było się rozstać, gdy postanowiłam wyjechać. Mając to w planach myślałam nie tylko o zmianie otoczenia, ale także doznaniu czegoś nowego. Najwyraźniej Los Angeles nie było zbyt dobrym miejscem. Nie wiem czy to pech czy właśnie szczęście. Teraz ukrywam się w trochę innym cieniu. Cień ten, od dziwo, nie jest mojego brata, aczkolwiek wzrost jego jest bardzo zbliżony- może trochę wyższy- a włosy wolno opadają na ramiona. Może i Michael nie jest najlepszym schronieniem. Jeden błąd i wszystko może mi się zawalić na głowę, jednak nie myślałam o tym często. Dobrze się czułam w jego towarzystwie i nie chciałam tego kończyć. O pracy wie każdy, kto powinien, jednak o swojego rodzaju prywatnej relacji wie tylko on i ja. Cieszę się, że mam swoją tajemnicę. Mam co chronić. Mam coś, co jest tylko moje. Najlepsze w tym wszystkim jest to, iż z powodu, że nikt o tym nie wie, nie muszę z nikim dzielić tego czasu, spędzonego obok niego.
-O czym tak myślisz?- zapytał po długiej ciszy- Mrugasz chyba raz na dziesięć minut.
Poczułam jak słońce zaczęło mnie oślepiać. Zacisnęłam na chwilę powieki i po chwili je otwarłam, żeby przetrzeć zmęczone oczy. Zdezorientowana skierowałam wzrok na mojego towarzysza.
-Myślę nad...-chwilę się zastananowiłam nad moimi słowami- Nad tym, co się stanie, gdy świat zobaczy mnie razem z tobą.
-Posłuchaj...- użył swojego poważnego tonu- Jeśli chcesz jeszcze kiedykolwiek ze mną rozmawiać, to chroń ten sekret i nie dopuszczaj myśli, że to się wyda.
-Jasne.- moja głowa znów oparła się o szybę
Słońce ponownie zaszło za chmury. Iskierka w moim oku zgasła, a aktualna szarość nieba raczej popsuła mój dobry humor. Dojechaliśmy na miejsce w zupełnej ciszy. Michael wysiadł, zanim samochód się całkowicie zatrzymał. Trzasnął drzwiami, od swojej strony i po dwóch sekundach otworzył moje, abym mogła wysiąść. Podziękowałam mu i przeszłam przez bramę Neverlandu, zapominając, że jego właściciela zostawiłam za sobą. Szłam, szurając podeszwami butów o kamienną ścieżkę. Nie wiedziałam czy planuje mnie zaprosić do środka, dlatego zatrzymałam się przed tarasem.
-Masz lęk wysokości?- zapytał, doganiając mnie
-Nie, a co?- nie kryłam zdziwienia
-Miałaś okazję to wszystko pozwiedzać, ale nie miałaś okazji z tego skorzystać.- wskazał palcem na diabelski młyn
Uniosłam kąciki ust, na myśl, że mogłabym znów na to wsiąść. Widząc moją reakcję, Michael od razu pognał w stronę wesołego miasteczka. Szłam ledwo dorównują mu kroku. Przed wejściem za bramkę, powiedział do faceta przechodzącego obok, aby to uruchomił. Kiedy oni sobie tak rozmawiali, ja już usiadłam w pierwszym, najniższym siedzeniu. Nie czekałam długo. Zaraz znalazł się obok mnie, a wielka maszyna ruszyła. Widok na góry był wspaniały. Przyglądałam się wszystkim szczytom. Po pierwszym okrążeniu, odwróciłam głowę w stronę miasta. Dojrzałam kilka domów w oddali. Musieliśmy zrobić dwa okrążenia, zanim któreś się odezwało. Powoli dociera do mnie, że nie umiemy normalnie rozmawiać.
-Stąd jest piękny widok.- znaleźliśmy się na samej górze
-Nie zaprzeczam.- spojrzałam na niego z uśmiechem
Spojrzał na mnie kątem oka, co sprawiło, że również się uśmiechnął do pustej przestrzeni.
-Dlaczego nie umiemy normalnie porozmawiać?- wydałam się oburzona... a nie o to mi chodziło
-To kwestia mojego zaufania i twoich, troszkę zbyt dużych ambicji, co do tej znajomości.- nie odrywał wzroku od jednegu punktu, gdzieś w oddali- Zbyt dużo osób mnie zraniło, żeby sobie znów na takie coś pozwolić.
-Rozumiem.- odparłam zrezygnowana
-Taaa... Ty wszystko rozumiesz...- powiedział z ironią
-A dało by radę udowodnić ci, że ktoś nie ma złych zamiarów wobec ciebie?- chciałam za wszelką cenę uniknąć kłótni
-Nie sądzę.
Nagle wszystko stanęło. Moje serce przyspieszyło, gdy zatrzymaliśmy się na samej górze.
-Michael, to jest żart, prawda?- wyciągnął telefon z kieszeni- Ty widzisz te chmury?
Rozejrzał się po niebie, które wydawało się już czarne. Przed chwilą gdzieniegdzie przebijały promienie słońca, co dawało niesamowity efekt, a teraz niebo całkowicie zaszło jakby ciemnym, gęstym dymem. Michael zaczął krzyczeć na biednego człowieka po drugiej stronie słuchawki. Ja w tym czasie siedziałam jak sparaliżowana. Poczułam jak pierwsze krople deszczu spadają mi na głowę. Przedemną zobaczyłam mieniącą się błyskawicę, a kilka sekund później głośny grzmot. Na gwałtowny dźwięk, aż Michael się przestraszył wypuszczając nasz jedyny ratunek na kilka metrów w dół.
-No pięknie...- zarzucił mokre włosy z twarzy do tyłu
Zwrócił uwagę na moje przerażenie, wymalowane na twarzy.
-Wkońcu ktoś się zorientuje.- zaśmiał się, co mnie trochę uspokoiło
W oddali usłyszałam kolejny grzmot, a przed nami rozbłysła fioletowa błyskawica. Na kolejny huk, gdzieś nieopodal wtuliłam się w jego ramię.
-Nie bój się, zaraz ktoś po nas przyjdzie.- uniósł mój podbródek
Zdjął z siebie swoją marynarkę i zarzucił ją na mnie.
-Wiesz... Od dziecka, trochę boję się burz...- zawstydziłam się
-Spróbuj to podziwiać. Burza wygląda pięknie na niebie.- nadal nie byłam w pełni przekonana, co do jego słów- Nic ci nie grozi, spokojnie.
Wtuliłam się w jego bok, marząc, aby postawić nogę na pewnym gruncie. Zawiesił swoją rękę na moim ramieniu, mocno ją zaciskając. Spod czarnego ubrania, przyglądałam się temu, co się działo na przeciw, teraz czując się o wiele bardziej komfortowo. Przygladalam sie niebu z ciekawością, nie strachem- jak kazał. Szczerze, to pięknie wygląda. I to jeszcze, z tak bliska.
-Wracając do twojego ostatniego pytania- poczułam jak robi mi się gorąco- Mówiłaś o sobie?
-Być może...- starałam się zbić go z tropu
Odpowiedział na to ciszą. Zamknęłam oczy. Chciałam zasnąć i obudzić się w jakimś pomieszczeniu. Gdyby nie on, już dawno bym się przymierzała do skoku stąd. Wsłuchiwałam się w rytm bicia jego serca. Uspokajało mnie to. Tak jak jego spokojny oddech. Poza przerażeniem, odczułam jednak pewną magię. Wspomnienie warte przypomnienia. Niecodziennie możesz utknąć z Michaelem Jacksonem na diabelskim młynie, podczas burzy
Michael wychylił się za poręcz i krzyknął do kogoś na dole. Spojrzałam zza jego ramienia na osobę, na dole, którą okazał się ogrodnik. Otworzył skrzynkę i zaczął grzebać przy kabelkach, przywracając wszystko do ruchu. Zaraz stanęłam na chodniku. Otuliłam się jego marynarką, drżąc z zimna.
-Chodź do środka.- krzyknął- Dam ci ręcznik.
Poszłam za nim do drzwi, na tarasie. Weszliśmy do środka. Poczułam jak przenika mnie ciepło, gdy zobaczyłam rozpalony kominek. Rozejrzałam się po pokoju. Ogień był tu jedynym źródłem światła. Weszłam w głąb pomieszczenia, a gdy stałam już przy stoliku, oślepiło mnie światło lampy.
-Poczekaj chwilę.- wziął rękę z włącznika- Zaraz coś znajdę.
Stałam przez chwilę sama, w pustym pomieszczeniu. Uslyszałam skrzypienie podłogi na korytarzu. Początkowo myślałam, że to Michael, zza ściany jednak, wychylił się ktoś inny. Tak... Frank.
-Rachael, zgadza się?- przeszył mnie wzrokiem
-Tak.- poczułam się nieswojo
Rozejrzał się po pokoju, jakby kogoś szukał. Nie było tutaj jednak nikogo poza nami.
-Posłuchaj.- podszedł bliżej- Dobrze ci radzę, nie waż się do niego zbliżać. Ani go krzywdzić.
-Nie zamierzam.- odparłam, skołowana
-Frank!- do salonu wszedł Mike- Daj jej już spokój.
Obydwoje zmierzyli się spojrzeniem. On wyszedł, a Michael zarzucił na mnie ręcznik. Wytarłam nim moje włosy.
-Przepraszam za niego.-przetarł twarz- Trochę mu odbiło.
-W porządku. Rozumiem, że się martwi. W końcu niektórzy już zrobili swoje w tym domu...- dopiero do mnie teraz dotarła glupota tych słów- Nie chciałam...
Zadrżałam widząc jego wyraz twarzy. W tym momencie żałuję, że nie ukryzłam się w język.
-Nie szkodzi.- poniósł wzrok na mnie- Masz w sumie rację. Taka jest prawda.
Starałam się zachowywać pozory, że wszystko w porządku. Moje ubrania już trochę wyschły. Skupiłam się na cieple, bijącym od ognia. Siedzieliśmy w ciszy, czekając, aż któreś z nas odezwie się pierwsze.
-Napijesz się czegoś czy...- spojrzałam na zegar- Czy już idziesz?
-Będę się zbierać. Jutro, już chyba idę do pracy.- uniósł kąciki ust
Wstałam, a zaraz za mną Michael. Odprowadził mnie do drzwi.
-Jeszcze raz dziękuję- trzymałam rękę na klamce- Chciałbym, żeby zawsze tak o mnie mówili. Teraz w telewizji jest wszystko.
Zastygłam chwilę w bezruchu. Poczułam przypływającą falę energii... Chwila, chwila... Telewizja!
-Wszystko w porządku?
-Dziękuję ci!
Oderwałam się od drzwi. Podbiegłam do niego i dosłownie rzuciłam się mu na szyję. Zastygłam chwilę bez ruchu, stojąc na palcach.
-Za co?- zapytał zdziwiony
-Mam plan...- w końcu go puściłam- Potem ci wszystko wytłumaczę.
Wybiegłam z posiadłości, przebiegając przez wszystkie napotkane kałuże.
-Przygotuj się na powrót do telewizji w wielkim stylu, królu!- krzyknęłam, zanim weszłam do auta
Szofer Michaela odwiózł mnie do domu. Zza chmur ponownie wyjrzało słońce. Promienie przebijały się przez ciemne kłęby. Przyglądałam się mieniącego od deszczu asfaltu. Gdy poczułam ciepło na mojej twarzy, skierowałam wzrok do góry. Na niebie napotkałam tęczę. Wyrecytowałam w myślach wszystkie kolory. Poczułam magię w środku. To piękno zupełnie mnie pochłonęło. Przyglądałam się jej, dopóki nie wjechaliśmy w zabudowę miejską. Straciłam ten widok z oczu. Kiedy wjechaliśmy na pierwszą ulicę, nie zostało już dużo do domu. Wybiegłam z auta, po drodze dziękując szoferowi za podwiezienie. Wpadłam do mieszkania. Zdjęłam buty i pobiegłam do kuchni. Na kartce, przypiętej do lodówki napisałam jedno słowo: REPORTAŻ.
***
Dystans. Pewna granica jest zawsze i w każdym. Tworzą ją obietnice bez pokrycia, a czas je tylko utrwala. Idealizujemy sobie coś, co może nigdy nie wejść w życie. Może nigdy nie stać się prawdą, ale dążymy do tego, niszcząc siebie samego. Tacy są ludzie. W pewnym sensie, to dobre zachowanie. Ćwiczy naszą silną wolę, wystawa siebie na próbę i uczy podejmowania decyzji. Z drugiej strony, jeżeli to sie nie uda, to poprostu się załamujemy. Cały trud, wszystkie wyrzeczenia poszły na marne. Zdawaliśmy sobie z tego sprawę, a jednak dążyliśmy do czegoś bez przyszłości. Ja chciałem miłości i dobra na tym świecie. Właśnie ta wizja mnie zgubiła. Pozwoliłem się wykorzystać- dwa razy. Dopiero teraz, gdy mam poważny problem, zareagowałem. Zamknąłem siebie i wszystko co mnie otacza, żeby już nikt mnie nie skrzywdził. Jest jedna, pewna rzecz na tym świecie- krzywdy bolą.
Stałem w drzwiach na taras, przyglądając się jak świat budzi się do życia po burzy i deszczu. Tęcza znalazła swoje miejsce dosłownie nad parkiem. Otaczała go od góry. Kropelki wody, pozostawionej na trawie mieniły się w blasku wychodzącego słońca. Powietrze było świeże, więc wziąłem głęboki wdech. Obserwowałem wszystko, opierając się o drzwi.
-Michael?- dobiegł głos z wnętrza pokoju
Obróciłem się po chwili zamyślenia.
-Przepraszam, nie chce się przez nią kłócić...
-Wszystko rozumiem.- położyłem rękę na jego ramieniu- Tylko nie strasz jej.
-Dam Ci spokój jeśli obiecasz, że nigdy, ale to nigdy nie pozwolisz jej się zbliżyć. Bardziej niż do teraz.
-Frank...- spuściłem wzrok- Po tym co zrobili Arvizowie obiecałem sobie jedną rzecz. Przenigdy nikogo więcej nie wpuszcze do mojego życia, a to niesie za sobą jedną bardzo ważną rzecz... Nie zakocham się.
Miałem wrażenie, że spadł mu kamień z serca. Jego rozbiegany wzrok spoczął na podłodze.
-Dobrze, ufam ci.
Wyszedł z pokoju przez taras. Wędrowałem za nim wzrokiem. Gdy zniknął mi z pola widzenia, poszukałem jeszcze na niebie tęczy. Już jej nie było.
_________________________________________
I jak? Mi się podoba, chociaż ciężko było mi się zebrać, żeby to napisać Naprawdę ciężko. Jednak jest i wydaje się naprawdę dobre ^^
~Dreamer
sobota, 21 stycznia 2017
Rozdział 10 ,,Jakaś marka zmywarek?"
Elo żelo! :D Pierwszy raz od wieków, wyrobiłam się na czas. Aż jestem z siebie dumna. Nawet wyszło coś słodkiego... Aktualnie jestem chora, to mam dużo czasu, żeby naskrobać coś ciekawego. To tyle z mojej ogromnej przemowy:
_________________________________________
Zostałam sama, pośrodku wielkiego bałaganu. Stałam, zastanawiając się, od czego zacząć. Może umyje talerze, pozamiatam podłogę czy poprostu rzucę wszystko i pójdę spać. Nie wiem, nie mam pojęcia co się działo. Miałam mętlik w głowie... Nawet nie wiedziałam jak zacząć opisywać sobie, wszystko co czuję. A może poprostu nie czułam nic? Nie... Nie sądzę. Raczej nie jestem osobą, która nic nie czuje. Po chwili zdecydowałam, że wybiorę opcję numer trzy, czyli zostawię wszystko tak jak jest i pójdę się położyć. Zaczęłam stawiać pierwsze kroki w stronę sypialni. Stanęłam w drzwiach i... znowu pustka. Nie umiałam się ogarnąć. Poszłam do łazienki, wziąć prysznic, który- jak miałam nadzieję- mnie trochę uspokoi. Czy ,,spokój" to teraz dobre słowo? Bardzo możliwe, bo przydało by się na spokojnie pomyśleć, co jutro mam do zrobienia. Poza powrotem do pracy, raczej nic... Spojrzałam na zegar. Było kilka minut po dwudziestej trzeciej. Rzucając wszystko, poprostu położyłam się na łóżku i zasnęłam.
Gdy pierwsze promienie słońca wpadły do mojego pokoju, poczułam napływającą pozytywną energię. Nawet nie wiem jakim prawem ona się we mnie znalazła, bo po tym co wczoraj przeżyłam, powinnam się czuć jak zombie. Zrzuciłam z siebie warstwę pościeli i poszłam przemyć twarz. Bardzo mnie to rozbudziło. Kierowało mną coś dziwnego i już czułam, że to będzie wspaniały dzień. Przebrałam się szybko i zrobiłam płatki z mlekiem, na śniadanie. Miałam jeszcze sporo wolnego czasu i ten poświęciłam, by zobaczyć co w świecie. Włączyłam telewizor i leciałam po kanałach, w celu znalezienia czegoś... normalnego. Migały mi w oczach różne obrazy, aż zatrzymałam się na nazwie firmy w której pracuję.
,, ... najnowsze wydanie, jednak informuje o tym, że Michael Jackson jest zupełnie niewinny. Inne portale zaczęły inspirować się tym artykułem i pisały wszystko na rzecz Jacksona, informując o tym, że wszelkie oskarżenia są bezpodstawne..."
Z niedowierzania, prawie oplułam się mlekiem. Mój plan wypalił! Wszystko poszło dobrze... Żeby tylko Michael to teraz widział.
Uśmiechnęłam się delikanie, a moje rozmarzenie przerwał telefon.
-Słucham?- odebrałam nieznany numer
-Rachael? Jakoś zdobyłem twój numer...
-Kto mówi?- zdawało mi się, że znam ten głos
-Zack. Przepraszam, że nie zapytałem ciebie o to wprost...- jego entuzjazm opadł- Potrzebowałem twój numer, bo chciałem zaprosić cię na kawę, po pracy. Ja mam dzisiaj wolne i liczę, że masz wolną chwilkę.
-Jasne. W tej przy biurze?
Zdziwiła mnie jego propozycja. W sumie, ledwo się znamy... Chociaż to dobry sposób, właśnie na poznanie się. Nie miałam i tak nic ciekawego do roboty.
-Zgoda. Będę zaraz po piętnastej.- rozłączył się
Spojrzałam na zegar. Nie zostało zbyt wiele do wyjścia, tak więc biorąc pod uwagę możliwość korków, wyszłam wcześniej. Jechałam autobusem, cały czas myśląc o moim... zwycięstwie. Pomogłam mu. Zrobiłam co obiecałam. Jak tak dalej pójdzie i te wszystkie artykuły wejdą na skalę światową, to Michael będzie miał naprostowaną reputację, dosłownie wszędzie. Nie tylko tu, w Ameryce. Cały świat zrozumie, że oskarżają niewinnego człowieka...
Dojechałam na miejsce. Szybko przeszłam od przystanku, pod drzwi biura. Weszłam powoli do środka. Panowała tam cisza... jak nigdy. Zazwyczaj ktoś gdzieś krzyczał, zawsze przynajmniej jedna osoba kręciła się po korytarzu, a dzisiaj nic. Jakby zwolniono połowę ludzi. Zza drzwi gabinetu, wyszedł mój szef. Podeszłam z chęcią zapytania się, o co tu chodzi.
-Dzień dobry.- zaczęłam niepewnie- Czy...
-Rachael?- zdziwił się na mój widok- Co ty tutaj robisz?
-Dzisiaj już miałam przyjść do pracy...- ta sytuacja wydała mi się dziwna
-Jak to? Przecież dzisiaj masz jeszcze wolne. Nie mam żadnych zajęć dla ciebie.
Byłam pewna, że dzisiaj już miałam przyjść. Pobłądziłam przez chwilę wzrokiem po ścianach, zastanawiając się, co się w ogóle przed chwilą stało. Nie przypominam sobie, aby ktokolwiek mi mówił o tym, że mam jeden dzień wolny, więcej. To było mocno podejrzane, ale ktonto mógłby zrobić?
-Dobrze, wrócę do domu. Do widzenia.- pożegnałam się i szybko udałam się do wyjścia
-Do widzenia...- uslyszałam, jakby pół głosem
Wyszłam na środek chodnika i stałam, jak wryta. Jak to się mogło stać? Ja coś ominęłam czy... Coś mi zawibrował w torebce. Kolejny nieznany numer... Musze je w końcu zapisać...
-Tak?
-Rachael? Chciałbym cię zaprosić do kina...- od razu rozpoznałam głos Michaela
-Co? Ale jak to? Skąd ty...
-Ostatnio mówiłaś, że nie masz zbyt wiele czasu dla siebie, tak więc postanowiłem przedłużyć to co już dostałaś i cie gdzieś wyrwać.- był dziwnie radosny
-Żartujesz... Poważnie załatwiłeś mi dzień wolnego, żebym mogła iść do kina?
Nadal nie wiedziałam jak wyrazić moje zdziwienie i... nawet wdzięczność. Przepiękny dzień, a ja nie muszę go spędzać w pracy. Pójdę na film, pospaceruję po parku, może coś zjem na mieście... Zaraz, zaraz... Przecież to Michael mi to organizuje. Skąd on w ogóle na to wpadł?
-Nie, żartuję. Tak naprawdę, to powinnaś się już zabierać do roboty...- zaśmiał się na głos- Podejdziesz do auta?
Rozejrzałam się dookoła. Nie zauważyłam nic odróżniającego się.
-Jakiego?
Zauważyłam jak człowiek w masce wychyla się zza drzwi czarnej osobówki. Spojrzałam na boki i przebiegłam na drugą stronę ulicy.
***
Gdy wracałem do domu nie miałem nawet okazji podziwiać nieba. Zaszło ono ciemnymi chmurami, zasłaniającymi gwiazdy. Nagle ciężki deszcz runął na ziemię, tworząc kałuże, ktore chlapały pod kołami. Gdy dojechaliśmy na miejsce, wybiegłem z pojazdu jak najszybciej, żeby zabardzo nieprzemoknąć. I tak to nie dokońca wyszło...
-Czy ty jesteś poważnie idiotą?- w drzwiach czekał na mnie mój ukochany przyjaciel
-A wyglądam?- zająłem się zdejmowaniem przemoczonych butów
-Michael... To nie jest zabawne. Co ty w ogóle robisz?- chodził za mną jak cień
Udałem sie do kuchni, zeby napić sie czegoś gorącego. Frank nie odstępował mi kroku.
-Uspokoj sie... Jestem dorosły chyba, tak?- denerwował mnie- Wiem jak daleko mogę się posunąć...
-Obawiam się, że możesz nawet nieświadomie przekroczyć tę granicę.
Zmierzyłem go groźnym spojrzeniem.
-Opanuj się, zgoda? Wiem co mogę, a czego nie. Koniec, kropka. Nie mam ochoty się z tobą kłócić, o takie coś.- wyszedłem z gorącym napojem z pomieszczenia
Poszedłem do mojej sypialni. Usiadłem na łóżku, gładząc miekką pościel i nasłuchując dźwięku kropli, spadających na szybę. Jestem pod wielkim wrażeniem jej umiejętności wyciągania ludzi z doła. Te kilka minut spędzonych z muzyką, było właśnie tym, czego potrzebowałem. Nie czuję, aby chciała mnie zawieść. Wystawić i zdradzić, aczkolwiek to niczego nie zmienia. Niech pozostanie tak jak jest. Położyłem się wygodnie, podkładając sobie wszystkie poduszki pod glowę.
-Nie masz zbyt wiele czasu, to ja ci go zorganizuję. Tak jak ty, wyrwałaś mnie z tej rutyny, tak ja zrobię małą niespodziankę i tobie.- szepnąłem cicho do siebie
_________________________________________
Rano obudziłem sie w takiej samej pozycji, w jakiej leżałem jeszcze wczoraj. Było bardzo wcześnie. Z dołu dochodził jakich ryk, zagłuszający moje wlasne mysli. Zwlokłem się z łóżka i zszedłem schodami na parter.
-Frank... Wyłącz to. Nie daje mi spać.- oparłem się o wielka szafę
-Mówią o tobie...- spojrzał na mnie kątem oka
-Dziwi cię to?- moje połączenie z ziemią się zrywało
-Ale jak mówią...- wskazał mi ekran
Zrezygnowany usiadłem obok niego. Przysłuchiwałem się wiadomościom, z taką uwagą, jak nigdy dotąd. Obiła mi się o uszy firma w jakiej pracuje Rachael, więc moje skupienie osiagnęło poziom maksymalny. Z niedowierzeniem patrzyłem na ekran, po raz pierwszy słysząc moje słowa w telewizji, które są popierane przez prasę...
-Jak ja sie jej odwdzięcze?- szepnąłem, jakby nikt tego miał nie słyszeć
-Nijak. Taką mieliście umowę.
Zmierzyłem go wzrokiem, jakby uciekł z psychiatryka.
-Ale ty jesteś bez serca.- szturchnąłem go w ramię i wróciłem do pokoju
Siedziałem tak kilka minut, analizując powodzenie planu. Wątpiłem, że to coś da od samego początku, a jednak wyszło. Miałem wielką ochotę coś dla niej zrobić.
-Ostatnio mówiłaś, że nie masz czasu dla siebie...- chwyciłem za telefon- To ja ci go zorganizujė i w ramach niespodzianki wyrwę cię z codziennej rutyny...
Zadzwoniłem do jej szefa i poprosiłem o przedłużenie weekendu. Gdy uslyszał z kim rozmawia, od razu się zgodził. Nawet o nic nie wypytwał. Wydawał się spieszyć, więc szybko zakończyłem rozmowę. Po koniec zapytałem jeszcze o której zaczyna pracę, żeby wiedzieć, kiedy podjechać pod biuro. Gdy usłyszałem godzinę i spięty odwróciłem głowę w stronę zegara, wystraszyłem się, że nie zdążę. Na pewno była już w trasie. Zbiegłem na dół i najmniejszym autem jakie miałem w posiadłości, pojechałem pod jej biuro. Nie chciałem wzbudzać większych podejrzeń, jednak, żeby nikt mnie na pewno nie spotkał, założyłem jedną ze swoim masek. Czekałem chwilę, po drugiej stronie ulicy, aż łaskawie się zjawi. Gdy wyszła, stanęła jak słup soli na środku chodnika. Pewnie zorientowała, że coś tu nie gra. Postanowiłem końcowo do niej zadzwonić i tym sposobem zaprosić do kina. Zgodziła się, jednak była w lekkim szoku. Kazałem jej przyjść na auta. Wychyliłem się i pomachałem w jej stronę. Zaraz znalazła się na siedzeniu obok mnie.
-Dziękuję ci bardzo. Nie masz pojęcia jak się cieszę, że nie muszę spędzać tak pieknego dnia w pracy...- była bardzo podekscytowana
-Zapalanowałem kino, tak więc, pozwolisz?
Uśmiechnęła się i pokiwała głową. Dałem wyraźny znak kierowcy, aby ruszał. Siedziałem przy oknie, podpierając głowę ręką. Patrzyłem przez nie, jakby nie było świata dookoła, kierując wzrok ku górze.
-Widzę, że też tak robisz...- wyrwała mnie z transu- Podziwiasz świat sercem.
-Dlaczego tak mówisz?
-Bo to widać w twoich oczach...
Ta kobieta zadziwiała mnie coraz bardziej. Nie sądziłem, że ma podobne upodobania i myśli w ten sam sposób.
-Powiedz...- przysunęła się bliżej mnie- Dlaczego ty to zrobiłeś?
-W pewnej formie odwdzięczenia się... Zdaje sobie sprawę, jak często czasem potrzebujemy przerwy, poza tym... wczoraj ty mnie wyrwałaś z rutyny. Zrozumiałem to dopiero dzisiaj rano...
-Podobno mam ogromny dar pocieszania ludzi...- oczy jej odbiły promienie słońca- Widać, że na tobie też działa.
Uniosłem lekko kąciki ust i znów skierowałem wzrok na wprost.
-Proponujesz jakiś film czy masz zamiar kazać mi wybrać?- wróciła na swoje miejsce
-Mogę Ci złożyć pewną propozycję, ale nie wiem czy sie zgodzisz. Chyba rozumiesz... nie znam cię na tyle, by móc stwierdzić co ci się będzie podobać, a co nie.
Zamyśliła się na chwilę. W pewnym momencie wyrwała się z własnej głowy i krzyknęła coś, co sam ledwo zrozumiałem. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem, szybko jednak powróciłem do poprzedniego wyrazu twarzy. Nawet nie zwróciła na to uwagi. Jechaliśmy w zupelniej ciszy. Przerwał ją dopiero kierowca, który zawiadomił, że już możemy wysiadać. Na śmierć zapomniałem!
-Rachael...- zatrzymałem nią, gdy miała rękę na klamce- Dziękuję Ci.
-Ale za co?
-Oglądałem dzisiaj wiadomości i....
-Ja też.- uśmiechnęła się- Nie masz za co dziękować. Taka moja praca. Teoretycznie, przekazywanie prawdy.
Otwarła drzwi i wysiadła. Zaraz zrobiłem to samo. Odprowadziłem ją do budynku, gdzie od razu zwróciła uwagę na repertuar. Wybrała jaki, zupełnie nieznany mi tytuł i zawlokła, prawie biegiem, pod salę kinową.
***
Nie spodziewała się takiego zwrotu akcji. Sam Michael Jackson załatwia coś z szefem za moimi plecami, aby w ramach podziękowania wyrwać mnie do miejsca, w którym nie byłam z trzy lata. Spisek roku. Nie ukrywam, że ucieszyłam się i to bardzo. Jakoś tak... Miło mi się spędza czas w jego towarzystwie... Nie umiem tego określić. Nigdy nie czułam się tak dziwie. Ciężko mi to nawet nazwać i to na pewno nie jest miłość... Nie, to nie to. Mogę być pewna. Takie coś było by zbyt niedorzeczne.
Kolejnym moim talentem będzie wybieranie filmów. Ten był genialny i chyba nie tylko mi się podobał...
-Jak ty to robisz? Masz jakieś magiczne moce?- zażartował, gdy wychodziliśmy z budynku
-Najwyraźniej... Jestem poprostu niezwykła.- zaczęłam się z nim sprzeczać.
-Uważaj, bo popadniesz w samozachwyt... Obok ciebie, stoi o to sam Michael Jackson.- otowrzył mi drzwi do auta
-Hm...- udałam zamyślenie- Nie, nie znam nazwy. Jakaś marka zmywarek?
Jak ja dawno się z nikim tak nie sprzeczałam. Od czasu, gdy ja i mój brat dorosnęliśmy, żadne z nas już sobie nie dogryzało w ten sposób. Może jeszcze zdziecinnieje...
-To co teraz?- zapytałam, gdy usiadł obok mnie
-Normalnie, pewnie zaprosiłbym cię do mnie, ale nie wiem czy masz chęć i czas.
-Zawsze...- nawet nie wiem, dlaczego z tym wypaliłam- To znaczy...
-To znaczy, kierunek Neverland.
_________________________________________
Krótko, ale na temat. I jak? :D
~Dreamer
_________________________________________
Zostałam sama, pośrodku wielkiego bałaganu. Stałam, zastanawiając się, od czego zacząć. Może umyje talerze, pozamiatam podłogę czy poprostu rzucę wszystko i pójdę spać. Nie wiem, nie mam pojęcia co się działo. Miałam mętlik w głowie... Nawet nie wiedziałam jak zacząć opisywać sobie, wszystko co czuję. A może poprostu nie czułam nic? Nie... Nie sądzę. Raczej nie jestem osobą, która nic nie czuje. Po chwili zdecydowałam, że wybiorę opcję numer trzy, czyli zostawię wszystko tak jak jest i pójdę się położyć. Zaczęłam stawiać pierwsze kroki w stronę sypialni. Stanęłam w drzwiach i... znowu pustka. Nie umiałam się ogarnąć. Poszłam do łazienki, wziąć prysznic, który- jak miałam nadzieję- mnie trochę uspokoi. Czy ,,spokój" to teraz dobre słowo? Bardzo możliwe, bo przydało by się na spokojnie pomyśleć, co jutro mam do zrobienia. Poza powrotem do pracy, raczej nic... Spojrzałam na zegar. Było kilka minut po dwudziestej trzeciej. Rzucając wszystko, poprostu położyłam się na łóżku i zasnęłam.
Gdy pierwsze promienie słońca wpadły do mojego pokoju, poczułam napływającą pozytywną energię. Nawet nie wiem jakim prawem ona się we mnie znalazła, bo po tym co wczoraj przeżyłam, powinnam się czuć jak zombie. Zrzuciłam z siebie warstwę pościeli i poszłam przemyć twarz. Bardzo mnie to rozbudziło. Kierowało mną coś dziwnego i już czułam, że to będzie wspaniały dzień. Przebrałam się szybko i zrobiłam płatki z mlekiem, na śniadanie. Miałam jeszcze sporo wolnego czasu i ten poświęciłam, by zobaczyć co w świecie. Włączyłam telewizor i leciałam po kanałach, w celu znalezienia czegoś... normalnego. Migały mi w oczach różne obrazy, aż zatrzymałam się na nazwie firmy w której pracuję.
,, ... najnowsze wydanie, jednak informuje o tym, że Michael Jackson jest zupełnie niewinny. Inne portale zaczęły inspirować się tym artykułem i pisały wszystko na rzecz Jacksona, informując o tym, że wszelkie oskarżenia są bezpodstawne..."
Z niedowierzania, prawie oplułam się mlekiem. Mój plan wypalił! Wszystko poszło dobrze... Żeby tylko Michael to teraz widział.
Uśmiechnęłam się delikanie, a moje rozmarzenie przerwał telefon.
-Słucham?- odebrałam nieznany numer
-Rachael? Jakoś zdobyłem twój numer...
-Kto mówi?- zdawało mi się, że znam ten głos
-Zack. Przepraszam, że nie zapytałem ciebie o to wprost...- jego entuzjazm opadł- Potrzebowałem twój numer, bo chciałem zaprosić cię na kawę, po pracy. Ja mam dzisiaj wolne i liczę, że masz wolną chwilkę.
-Jasne. W tej przy biurze?
Zdziwiła mnie jego propozycja. W sumie, ledwo się znamy... Chociaż to dobry sposób, właśnie na poznanie się. Nie miałam i tak nic ciekawego do roboty.
-Zgoda. Będę zaraz po piętnastej.- rozłączył się
Spojrzałam na zegar. Nie zostało zbyt wiele do wyjścia, tak więc biorąc pod uwagę możliwość korków, wyszłam wcześniej. Jechałam autobusem, cały czas myśląc o moim... zwycięstwie. Pomogłam mu. Zrobiłam co obiecałam. Jak tak dalej pójdzie i te wszystkie artykuły wejdą na skalę światową, to Michael będzie miał naprostowaną reputację, dosłownie wszędzie. Nie tylko tu, w Ameryce. Cały świat zrozumie, że oskarżają niewinnego człowieka...
Dojechałam na miejsce. Szybko przeszłam od przystanku, pod drzwi biura. Weszłam powoli do środka. Panowała tam cisza... jak nigdy. Zazwyczaj ktoś gdzieś krzyczał, zawsze przynajmniej jedna osoba kręciła się po korytarzu, a dzisiaj nic. Jakby zwolniono połowę ludzi. Zza drzwi gabinetu, wyszedł mój szef. Podeszłam z chęcią zapytania się, o co tu chodzi.
-Dzień dobry.- zaczęłam niepewnie- Czy...
-Rachael?- zdziwił się na mój widok- Co ty tutaj robisz?
-Dzisiaj już miałam przyjść do pracy...- ta sytuacja wydała mi się dziwna
-Jak to? Przecież dzisiaj masz jeszcze wolne. Nie mam żadnych zajęć dla ciebie.
Byłam pewna, że dzisiaj już miałam przyjść. Pobłądziłam przez chwilę wzrokiem po ścianach, zastanawiając się, co się w ogóle przed chwilą stało. Nie przypominam sobie, aby ktokolwiek mi mówił o tym, że mam jeden dzień wolny, więcej. To było mocno podejrzane, ale ktonto mógłby zrobić?
-Dobrze, wrócę do domu. Do widzenia.- pożegnałam się i szybko udałam się do wyjścia
-Do widzenia...- uslyszałam, jakby pół głosem
Wyszłam na środek chodnika i stałam, jak wryta. Jak to się mogło stać? Ja coś ominęłam czy... Coś mi zawibrował w torebce. Kolejny nieznany numer... Musze je w końcu zapisać...
-Tak?
-Rachael? Chciałbym cię zaprosić do kina...- od razu rozpoznałam głos Michaela
-Co? Ale jak to? Skąd ty...
-Ostatnio mówiłaś, że nie masz zbyt wiele czasu dla siebie, tak więc postanowiłem przedłużyć to co już dostałaś i cie gdzieś wyrwać.- był dziwnie radosny
-Żartujesz... Poważnie załatwiłeś mi dzień wolnego, żebym mogła iść do kina?
Nadal nie wiedziałam jak wyrazić moje zdziwienie i... nawet wdzięczność. Przepiękny dzień, a ja nie muszę go spędzać w pracy. Pójdę na film, pospaceruję po parku, może coś zjem na mieście... Zaraz, zaraz... Przecież to Michael mi to organizuje. Skąd on w ogóle na to wpadł?
-Nie, żartuję. Tak naprawdę, to powinnaś się już zabierać do roboty...- zaśmiał się na głos- Podejdziesz do auta?
Rozejrzałam się dookoła. Nie zauważyłam nic odróżniającego się.
-Jakiego?
Zauważyłam jak człowiek w masce wychyla się zza drzwi czarnej osobówki. Spojrzałam na boki i przebiegłam na drugą stronę ulicy.
***
Gdy wracałem do domu nie miałem nawet okazji podziwiać nieba. Zaszło ono ciemnymi chmurami, zasłaniającymi gwiazdy. Nagle ciężki deszcz runął na ziemię, tworząc kałuże, ktore chlapały pod kołami. Gdy dojechaliśmy na miejsce, wybiegłem z pojazdu jak najszybciej, żeby zabardzo nieprzemoknąć. I tak to nie dokońca wyszło...
-Czy ty jesteś poważnie idiotą?- w drzwiach czekał na mnie mój ukochany przyjaciel
-A wyglądam?- zająłem się zdejmowaniem przemoczonych butów
-Michael... To nie jest zabawne. Co ty w ogóle robisz?- chodził za mną jak cień
Udałem sie do kuchni, zeby napić sie czegoś gorącego. Frank nie odstępował mi kroku.
-Uspokoj sie... Jestem dorosły chyba, tak?- denerwował mnie- Wiem jak daleko mogę się posunąć...
-Obawiam się, że możesz nawet nieświadomie przekroczyć tę granicę.
Zmierzyłem go groźnym spojrzeniem.
-Opanuj się, zgoda? Wiem co mogę, a czego nie. Koniec, kropka. Nie mam ochoty się z tobą kłócić, o takie coś.- wyszedłem z gorącym napojem z pomieszczenia
Poszedłem do mojej sypialni. Usiadłem na łóżku, gładząc miekką pościel i nasłuchując dźwięku kropli, spadających na szybę. Jestem pod wielkim wrażeniem jej umiejętności wyciągania ludzi z doła. Te kilka minut spędzonych z muzyką, było właśnie tym, czego potrzebowałem. Nie czuję, aby chciała mnie zawieść. Wystawić i zdradzić, aczkolwiek to niczego nie zmienia. Niech pozostanie tak jak jest. Położyłem się wygodnie, podkładając sobie wszystkie poduszki pod glowę.
-Nie masz zbyt wiele czasu, to ja ci go zorganizuję. Tak jak ty, wyrwałaś mnie z tej rutyny, tak ja zrobię małą niespodziankę i tobie.- szepnąłem cicho do siebie
_________________________________________
Rano obudziłem sie w takiej samej pozycji, w jakiej leżałem jeszcze wczoraj. Było bardzo wcześnie. Z dołu dochodził jakich ryk, zagłuszający moje wlasne mysli. Zwlokłem się z łóżka i zszedłem schodami na parter.
-Frank... Wyłącz to. Nie daje mi spać.- oparłem się o wielka szafę
-Mówią o tobie...- spojrzał na mnie kątem oka
-Dziwi cię to?- moje połączenie z ziemią się zrywało
-Ale jak mówią...- wskazał mi ekran
Zrezygnowany usiadłem obok niego. Przysłuchiwałem się wiadomościom, z taką uwagą, jak nigdy dotąd. Obiła mi się o uszy firma w jakiej pracuje Rachael, więc moje skupienie osiagnęło poziom maksymalny. Z niedowierzeniem patrzyłem na ekran, po raz pierwszy słysząc moje słowa w telewizji, które są popierane przez prasę...
-Jak ja sie jej odwdzięcze?- szepnąłem, jakby nikt tego miał nie słyszeć
-Nijak. Taką mieliście umowę.
Zmierzyłem go wzrokiem, jakby uciekł z psychiatryka.
-Ale ty jesteś bez serca.- szturchnąłem go w ramię i wróciłem do pokoju
Siedziałem tak kilka minut, analizując powodzenie planu. Wątpiłem, że to coś da od samego początku, a jednak wyszło. Miałem wielką ochotę coś dla niej zrobić.
-Ostatnio mówiłaś, że nie masz czasu dla siebie...- chwyciłem za telefon- To ja ci go zorganizujė i w ramach niespodzianki wyrwę cię z codziennej rutyny...
Zadzwoniłem do jej szefa i poprosiłem o przedłużenie weekendu. Gdy uslyszał z kim rozmawia, od razu się zgodził. Nawet o nic nie wypytwał. Wydawał się spieszyć, więc szybko zakończyłem rozmowę. Po koniec zapytałem jeszcze o której zaczyna pracę, żeby wiedzieć, kiedy podjechać pod biuro. Gdy usłyszałem godzinę i spięty odwróciłem głowę w stronę zegara, wystraszyłem się, że nie zdążę. Na pewno była już w trasie. Zbiegłem na dół i najmniejszym autem jakie miałem w posiadłości, pojechałem pod jej biuro. Nie chciałem wzbudzać większych podejrzeń, jednak, żeby nikt mnie na pewno nie spotkał, założyłem jedną ze swoim masek. Czekałem chwilę, po drugiej stronie ulicy, aż łaskawie się zjawi. Gdy wyszła, stanęła jak słup soli na środku chodnika. Pewnie zorientowała, że coś tu nie gra. Postanowiłem końcowo do niej zadzwonić i tym sposobem zaprosić do kina. Zgodziła się, jednak była w lekkim szoku. Kazałem jej przyjść na auta. Wychyliłem się i pomachałem w jej stronę. Zaraz znalazła się na siedzeniu obok mnie.
-Dziękuję ci bardzo. Nie masz pojęcia jak się cieszę, że nie muszę spędzać tak pieknego dnia w pracy...- była bardzo podekscytowana
-Zapalanowałem kino, tak więc, pozwolisz?
Uśmiechnęła się i pokiwała głową. Dałem wyraźny znak kierowcy, aby ruszał. Siedziałem przy oknie, podpierając głowę ręką. Patrzyłem przez nie, jakby nie było świata dookoła, kierując wzrok ku górze.
-Widzę, że też tak robisz...- wyrwała mnie z transu- Podziwiasz świat sercem.
-Dlaczego tak mówisz?
-Bo to widać w twoich oczach...
Ta kobieta zadziwiała mnie coraz bardziej. Nie sądziłem, że ma podobne upodobania i myśli w ten sam sposób.
-Powiedz...- przysunęła się bliżej mnie- Dlaczego ty to zrobiłeś?
-W pewnej formie odwdzięczenia się... Zdaje sobie sprawę, jak często czasem potrzebujemy przerwy, poza tym... wczoraj ty mnie wyrwałaś z rutyny. Zrozumiałem to dopiero dzisiaj rano...
-Podobno mam ogromny dar pocieszania ludzi...- oczy jej odbiły promienie słońca- Widać, że na tobie też działa.
Uniosłem lekko kąciki ust i znów skierowałem wzrok na wprost.
-Proponujesz jakiś film czy masz zamiar kazać mi wybrać?- wróciła na swoje miejsce
-Mogę Ci złożyć pewną propozycję, ale nie wiem czy sie zgodzisz. Chyba rozumiesz... nie znam cię na tyle, by móc stwierdzić co ci się będzie podobać, a co nie.
Zamyśliła się na chwilę. W pewnym momencie wyrwała się z własnej głowy i krzyknęła coś, co sam ledwo zrozumiałem. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem, szybko jednak powróciłem do poprzedniego wyrazu twarzy. Nawet nie zwróciła na to uwagi. Jechaliśmy w zupelniej ciszy. Przerwał ją dopiero kierowca, który zawiadomił, że już możemy wysiadać. Na śmierć zapomniałem!
-Rachael...- zatrzymałem nią, gdy miała rękę na klamce- Dziękuję Ci.
-Ale za co?
-Oglądałem dzisiaj wiadomości i....
-Ja też.- uśmiechnęła się- Nie masz za co dziękować. Taka moja praca. Teoretycznie, przekazywanie prawdy.
Otwarła drzwi i wysiadła. Zaraz zrobiłem to samo. Odprowadziłem ją do budynku, gdzie od razu zwróciła uwagę na repertuar. Wybrała jaki, zupełnie nieznany mi tytuł i zawlokła, prawie biegiem, pod salę kinową.
***
Nie spodziewała się takiego zwrotu akcji. Sam Michael Jackson załatwia coś z szefem za moimi plecami, aby w ramach podziękowania wyrwać mnie do miejsca, w którym nie byłam z trzy lata. Spisek roku. Nie ukrywam, że ucieszyłam się i to bardzo. Jakoś tak... Miło mi się spędza czas w jego towarzystwie... Nie umiem tego określić. Nigdy nie czułam się tak dziwie. Ciężko mi to nawet nazwać i to na pewno nie jest miłość... Nie, to nie to. Mogę być pewna. Takie coś było by zbyt niedorzeczne.
Kolejnym moim talentem będzie wybieranie filmów. Ten był genialny i chyba nie tylko mi się podobał...
-Jak ty to robisz? Masz jakieś magiczne moce?- zażartował, gdy wychodziliśmy z budynku
-Najwyraźniej... Jestem poprostu niezwykła.- zaczęłam się z nim sprzeczać.
-Uważaj, bo popadniesz w samozachwyt... Obok ciebie, stoi o to sam Michael Jackson.- otowrzył mi drzwi do auta
-Hm...- udałam zamyślenie- Nie, nie znam nazwy. Jakaś marka zmywarek?
Jak ja dawno się z nikim tak nie sprzeczałam. Od czasu, gdy ja i mój brat dorosnęliśmy, żadne z nas już sobie nie dogryzało w ten sposób. Może jeszcze zdziecinnieje...
-To co teraz?- zapytałam, gdy usiadł obok mnie
-Normalnie, pewnie zaprosiłbym cię do mnie, ale nie wiem czy masz chęć i czas.
-Zawsze...- nawet nie wiem, dlaczego z tym wypaliłam- To znaczy...
-To znaczy, kierunek Neverland.
_________________________________________
Krótko, ale na temat. I jak? :D
~Dreamer
Subskrybuj:
Posty (Atom)