wtorek, 27 grudnia 2016

Rozdział 7 ,,Wbili mi nóż w plecy!''

 Heloł!
 Dzisiaj rozdział wyszedł pysznie :D Weny nie brakowało, co można chyba odczuć. Rozwijałam to tak długo, jak mogłam. Poza tym magia świąt i świetny humor mnie nie opuszcza- zapraszam więc do czytania:
PS. Wecia, weź nie kuś na następny raz xD Jeszcze chwila i bym wszystko zmieniła... Lubię robić ludziom na złość ;)
_________________________________________

     Strach jest okropny. Tworzy barierę między tobą, a światem, której nie dasz rady złamać, bo się poprostu boisz. Normalne. Strach jest mniejszy i większy. Teraz przerażenie siegnęło najwyższych wieżowców. Rzadko kiedy znajduje się w sytuacji bez wyjścia, gdy strach paraliżuje mnie od środka. Wtedy zawsze się ktoś pojawiał i mnie z tego wyciągał. Byłam od niego całkowicie zależna. Kiedyś to był mój brat, teraz tajemniczy facet.
  Otuliłam się jego płaszczem i kroczyłam za tym mężczyzną, bojąc się stawiać kolejny krok. Modliłam się w duchu, aby teraz nie spotkać nikogo, kto ma jakieś złe zamiary. Chciałam wrócić do domu. Położyć się i zapomnieć o tym całym straconym dniu. Szczerze- dziś tylko pracowałam. Ulica jednak, wydawała się nie mieć końca. Nareszcie doszliśmy do zakrętu, gdzie zniknęło poprzednie auto. To była ślepa uliczka. Stało tam, na zgaszonym silniku.
-Wsiadaj.- otowrzył mi drzwi i zaprosił do środka
     Weszłam i usiadłam na środkowym siedzeniu limuzyny. Białe obicia, były perfekcyjnie czyste. Przez chwilę myślałam, że wzięli to auto prosto z fabryki. Na podłodze nie było ziarenka piasku.
-Do domu... i zapal światło.
    W jednej chwili zrobiło się jaśniej. Rozejrzałam się dookoła, nie zwracając uwagi na nic, oprócz wnętrza auta.
-Co ty o tej porze robiłaś na ulicy?- skierowałam w końcu wzrok na mojego wybawcę
-Michael?! Lepiej mi powiedz, co ty o tej porze robiłeś?- zdziwiłam się, widząc go, ale prędzej czy później dopasowałabym komuś ten głos
-Jeździłem po LA. Ta pora, to jedyny moment, gdy mam szansę na chwilę prywatności. Mogę pojeździć, przejść się ulicami bez zbędnych mi ludzi. Teraz twoja kolej...
-Chwilę temu wyszłam z pracy...- usiadłam wygodniej- Siedziałam tak długo, jak się dało. Odrabiałam jeden dzień, gdy wyszłam wcześniej, bo... źle się czułam. Stwierdziłam, że już nic z siebie nie wyduszę i wyszłam. Potem śledziło mnie jakieś auto...
     Zmierzyłam go groźnym spojrzeniem, jakby popełnił przestępstwo. Gdyby nie ten fakt, nie wiem co by się działo dalej.
-Zobaczyłem kogoś na ulicy. O tej porze to niebezpieczne. Mogłem jechać dalej i co? Co byś zrobiła?- uniósł lekko głos
-Wiem. Przepraszam... i dziękuję.- uśmiechnęłam się do niego, na co on odpowiedział tak samo- Teraz możesz mnie odwieźć do domu?
-Chyba żartujesz... Jesteś rozstrzęsiona, przemoczona i przemarznięta. Nie zostawię cię w takim stanie samej...
-Nie jestem małym dzieckiem... ale dobrze. Niech ci będzie. Nie będę się wykłócać...
      Byłam tak zmęczona, że nie miałam ochoty na przekomarzanie się. Trzęsłam się z zimna. Myślałam tylko o miękkiej pościeli i wygodnym łóżku. Tyle chciałam, na ten moment. Lekko wtuliłam się w ramię Michaela. Poczułam jego ciepło.  Po chwili znalazłam się już w jego objęciu. Moje serce zaczęło bić wolniej. Chyba dotarło do mojego mózgu, że jestem w końcu bezpieczna. Poprawiłam płaszcz i zasnęłam wtulona w jego klatkę piersiową.
———————————————————
-Hej... Wstawaj. Wejdziemy do środka.- delikanie szturchnął mnie w rękę
     Przeciągnęłam się. Pomógł mi wyjść z auta i odporowadził do drzwi. Przez nie weszliśmy do pierwszego pomieszczenia. Zajęłam buty, mokry płaszcz i poszłam za Michaelem do kuchni.
-Usiądź...- szukał czegoś w szafce- Wiem, że jest późno, ale gorąca czekolada może cię trochę rozgrzać.
     Ucieszyłam się na myśl o tym, jednak nie chciałam się narzucać. Zajęłam miejsce przy stoliku. Posiedziałam chwilę w milczeniu. Nawet nie widziałam jak zacząć rozmowę. Po pięciu minutach podał mi kubek i sam, z własnym, usiadł naprzeciw mnie.
-Dzięki...- uśmiechnęłam się i zrobiłam łyka napoju
-Dlaczego po nikogo nie zadzwoniłaś? To było głupie, wychodzić o tej porze.-  skarcił mnie
-Nie mam nikogo...
   Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, na co ja wzruszyłam ramionami.
-Jak to nikogo?
-Tak to. Jestem tu sama... Brat został w Chicago. Namawiałam go, żeby pojechał ze mną, ale uparł się, że nie...
-A rodzice? Przyjaciele?- nie dawał za wygraną
-Rodziców nie mam, a za przyjaciół odpracowywałam godziny.
    Miałam nadzieję, że już nie będzie drążył tematu. Nie chciałam się rozgadywać obcemu facetowi, na temat mojej historii i moich problemów... To było trudne. Wciąż. Nieważne ile to już lat po ich śmierci- tęsknię i tęsknić będę.
-Mogę zapytać co się stało?- wydawał się przejęty, moimi poprzednimi słowami
-Rodzice zmarli, gdy miałam osiemnaście lat. Wtedy zostałam tylko z ciotką i Scottem, starszym bratem.- spuściłam głowę, przed obawą spotkania jego litującego się spojrzenia
-Przykro mi...
-To wszystko się stało tak dawno... Nie mówmy o tym. Jestem zmęczona...
     Nie chciałam litości. To ostatnia rzecz, na której mi zależy. Nienawidzę słowa ,,współczuję''. Empatia jest dobra, ale czasami tylko pogarsza sytuację. Zwłaszcza, gdy bardzo cierpisz i starasz się zapomnieć o wszystkim.
-Może się już położysz? Mam wolny pokój na górze...- zerwał się z krzesła- Zaprowadze cię.
     Nie dał mi wyboru. Ruszyłam za nim, schodami na pierwsze piętro. Odprowadził mnie pod pierwsze jasno-brązowe drzwi, po prawej stronie.
-Jakbyś czegoś chciała, wszyscy są do twojej dyspozycji. Czuj się jak u siebie. W razie czego, jestem po drugiej stronie.
     Podziękowałam mu grzecznie i weszłam do pokoju. Ściany miały błękitny kolor. Po lewej stronie duże łóżko, naprzeciw drzwi okno. Na prawej ścianie były drzwi, najprawdopodobniej do łazienki. Obok nich stolik i dwa fotele oraz komoda. Wszystko urządzone w pięknym stylu. Było tu przytulnie, ale i tak najbardziej cieszyło mnie okno z widokiem na wesołe miasteczko. Przyglądałam się mu przez chwilę. Księżyc odbijał światło w moją stronę, co sprawiło, że poczułam się jak w domu. Od momentu przyjazdu tutaj, wszystkie nieprzyjemne uczucia, typu strach, ból tęsknota- minęły. Może tego mi było trzeba? Wejścia w jakiś inny, magiczny świat? Miło jest czasem wyrwać się z codziennej rutyny i obudzić się w innym miejscu. Czujesz wtedy spełnienie, chociaż sposób w jaki się tu dostałam nie był zbyt... zadowalający. Dziwi mnie jednak to, że Mike w ogóle mnie tu zaprosił. Poczułam przyszywające zimno. Dopiero teraz zorientowałam się, że okno było otwarte. Zamknęłam je i zasłoniłam firanką. Skoczyłam wziąć szybki prysznic do łazienki i przemyć lekko twarz. Wróciłam do pokoju i położyłam się na łóżko. Wtuliłam się w pachnącą pościel i momentalnie zasnęłam.
                                ***

    Nie lubię poczucia zobowiązania. Wtedy jestem ograniczony w wolnej woli. Pomimo, że tego nie chcę, to i tak to zrobię. Czuję, że tak trzeba i jest to odpowiednia decyzja. Doświadczyłem czegoś takiego, gdy zobaczyłem Rachael na ulicy. Nie mogłem jej ominąć, chociaż miałem już wracać do domu. Kazałem szoferowi skręcić i chciałem po nią wyjść. Zaczepił ją jakiś facet, więc musiałem jej pomóc. Może nie najlepszym pomysłem było zaproszenie jej tutaj, ale mam serce i nie chciałem jej zostawiać samej.
     Obudziłem się dość wcześnie. Jest to jeden z nielicznych dni, kiedy mogę odetchnąć od całego gwaru. Zero paparazzi, zero dziennikarzy, zero okularów, zero łez i zero sali sądowych. Miałem ochotę poprostu leżeć i nic nie robić, co do mnie niepodobne. Ludzie jednak potrafią zmienić człowieka i pewnie leżałbym pół dnia, gdyby nie fakt, że mam gościa... Zwlokłem się z łóżka i poszedłem do łazienki. Wszystko bez zmian. Potem chwila na przebranie się i zszedłem schodami na dół. Nie wiedziałem, kiedy przeciętnie wstaje Rachael, ale najwyraźniej jeszcze spała. Ma za sobą ciężki dzień, więc niech porządnie wypocznie. Ja natomiast wziąłem się za śniadanie. Chyba każdy lubi gofry...
    Zająłem się tym. Rozstawiłem szklanki i talerze. Gdy gofry wylądowały na stole, usłyszałem trzaśnięcie drzwiami. Teraz czułem niepewność- to ona czy Frank? Jeśli Frank, to już nie żyje, jeśli ona to... pora coś zjeść.
-Bonjour...- i tak nie potrafiłem francuskiego
-Hola! Como estas? - odpowiedziała mi z uśmiechem
    Chwila, to po hiszpańsku, prawda?
    Była pełna pozytywnej energii, która oddziaływała na mnie. Rozejrzała się po kuchni i zobaczyła gotowe śniadanie.
-Nie musiałeś przecież... I tak zaraz znikam.
-Co z tego? Jedz lepiej, a nie mi tutaj skromność udajesz. Wiem, że jesteś głodna.
     Usiadła do stołu. Wzięła się od razu za swój talerz.
-Dobre robisz gofry...- powiedziała, nie odrywając się od jedzenia
-Przecież wiem.
-Tobie, to by się ta skromność chociaż przydała...- podniosła na mnie wzrok
    Uśmiechnąłem się lekko na te słowa. Uśmiech jest piękny, szczególnie wtedy, gdy nie jest wymuszony. Ten nie był.
-Cze...- do pokoju wkroczył Frank- Michael?
    Poczułem, że będę miał kłopoty. To było nieuniknione...
-Możemy pogadać?- zaprosił do do pokoju obok
    Przytaknąłem mu. Przeprosiłem Rachael i poszedłem za Frankiem.
-Co ci odwaliło?!
-Uspokój się... Wiem co robię.- starałem się go opanować
-Coś nie sądzę... Co ona tu robi, co?
    Czy on naprawdę nigdy nie może mi zaufać?
-Musiałem ją zaprosić. Zaraz i tak wychodzi...
-Michael... człowieku, zastanów się w jakiej sytuacji się znajdujesz i co robisz. Zachowuj dystans, zgoda?
      Wyszedł na taras i zniknął za ścianą. Poczułem wyrzut za to co zrobiłem... To jednak było głupie, ale miałem ją tak zostawić? Jeśli bym tak zrobił, to nie nazywam się Michael Jackson. Wróciłem do zajętej jedzeniem dziewczyny.
-Był zły, gdy mnie zobaczył?- ta sytuacja zniszczyła jej humor
-Trochę... Lepiej jak już pójdziesz.
     To nie było zbyt grzeczne, ale Frank i tak mnie już rozerwie na strzępy. Dziewczyna pobiegła schodami na górę i zaraz pojawiła się znów na dole ze swoją torbą. Odprowadziłem ją do drzwi.
-Szofer cię odwiezie.- powiedziałem, gdy zakładała buty
-Dzięki za wszystko.- wyprostowała się- Wierzę, że wygrasz całą sprawę. Gdybym mogła ci jakoś pomóc...
-Ale nie możesz...- nie pozwoliłem jej dokończyć- Ciekawe jak byś chciała to zrobić.
-Jestem dziennikarzem. Ludzie kupią wszystko co napiszę...
-Do czego zmierzasz?- zainteresował mnie jej pomysł
-Mogłabym pisać to co powiesz. Wtedy byłaby to sama prawda. Nikt nie musiałby o tym wiedzieć, a szefowi powiedziałabym, że zajmuję się tą sprawą... oczywiście za twoją zgodą.
    Oto i moje światełko w tunelu! Jej pomysł, może naprostować mi trochę drogę do zwycięstwa. Wiele to nie zmieni na sali sądowej, ale świat uzna mnie za niewinnego i to się dla mnie liczy.
-Mogłabyś to dla mnie zrobić?
-Jasne...
    Przez chwilę się zastanowiłem, czy warto. W oczach Franka i tak już jestem martwy, więc nie mam nic do stracenia.
-To nie aż tak głupi pomysł. Przemyślę to i dam ci znać. Teraz już idź.- otworzyłem jej drzwi
      Gdy już wyszła, chciałem znaleźć przyjaciela, żeby z nim o tym porozmawiać. Nie chciałem jej w jakikolwiek sposób wykorzystać- nic z tych rzeczy. Rozejrzałem się wokół domu, jednak nigdzie go nie mogłem znaleźć. Czyżby się obraził?
-Michael!- usłyszałem znany głos
-Frank... wszędzie cię szukam. Mam propozycję.
-Nie, nie. To ja mam prośbę.
-Ale posłuchaj chociaż...- musiałem jakoś go przebłagać, to była moja szansa
-Byle szybko...- oparł się o ścianę
-Rachael zaproponowała, że mogłaby pisać to co ja jej podyktuję... To naprawi moją reputację.- z nadzieją prawie krzyczałem
-To najbardziej... absurdalny pomysł jaki kiedykolwiek słyszałem. Ty się przed nią otworzysz, a ona cię potem wystawi.
-Nie otworzę. Nie otworzę się przed nikim więcej, tak, jak przed tymi wszystkimi ludźmi, którzy wbili mi nóż w plecy! Oto się nie martw...
                                ***
    Szofer Michaela odwiózł mnie pod same drzwi. Uprzejmie podziękowałam i wyszłam z auta. W domu czekało mnie sporo pracy. Cały bałagan został jeszcze od wczoraj. Nie miałam jednak głowy do niczego. Zastanawiało mnie, co mi odbiło, żeby naprawdę mu to zaproponować. Owszem, myślałam nad czymś takim i to niejednokrotnie. Nie sądziłam, że będę miała okazję się z nim tym podzielić, a co lepsze- nawet to przemyśli. Chce czegoś nowego. Zmiany są dobre. Odrobina tajemnic w życiu nie zaszkodzi.
   Do ponownego wyjścia zostały mi trzy godziny. Postanowiłam wszystko ogarnąć. Talerze, kubki pozmywać, umyć podłogę, pościelić łóżko i wszystko odłożyć na swoje miejsce. Jeszcze godzina, zanum wrócę do pracy. A co z resztą czasu? Nic. Właśnie nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Wyjść czy zostać w domu? Może obejrze jakiś film i najem się lodów? Nieee... Nie będę jak ludzie w filmach. Uslyszałam dzwonek telefonu. Na ten dźwięk od razu mimowolnie się uśmiechnęłam.
-Idealnie... Muszę mu o wszystkim opowiedzieć.- odebrałam- Hej, znów dzwonisz w idealnym momencie...
-... bo ja jestem idealny- zażartował- Co robisz?
-W tym rzecz, że nic. Ale mam ci coś do opowiedzenia.
-Słucham...
    Pora zacząć moją opowieść.
-A więc... Wczoraj wracałam bardzo późno do domu. Coś przed północą...- uslyszałam ciche ,,aha'' z jego strony- Szłam ulicą i wtedy zaczepił mnie jakiś koleś.
-Nic ci nie zrobił?!- krzyknął do słuchawki
-Nie, na szczęście... Nie zgadniesz, kto się zjawił.
-Książe z bajki?- zaśmiał się cicho
-Jeżeli ten książę ma czarne włosy, brązowe oczy, zazwyczaj ciemne okulary i limuzynę zamiast konia to tak...
-Żartujesz...-zdziwiło go to
-Właśnie nie... Potem wziął mnie do swojego domu, na przenocowanie, a rano dostałam pyszne gofry...
-Sam robił?
-Raczej...
-Fajnie było by mieć takiego szwagra.- znów się zaśmiał, tym razem na głos
-Niech twoja wyobraźnia nie posuwa się za daleko...- spojrzałam na zegar- No nie... Muszę iść, dokończymy to innym razem.
     Rozłączyłam się, rzuciłam telefon... gdzieś za siebie i wybiegłam z domu, po drodze zabierając płaszcz. Teraz przydałby się poradnik ,,Jak dotrzeć w dwadzieścia minut do pracy?".  Stwierdzam jednak, że komunikacja miejska mnie kocha. Cudem zdążyłam na autobus i przyjechałam do biura na czas.


-Jestem!- otwarłam drzwi i zmęczona usiadłam na krześle
    Moje włosy były w opłakanym stanie. Szybko zajęłam się przywracaniem im, ich dawnego miejsca.
-Co jesteś taka zmęczona?- zapytała zatroskana Vannessa
-Biegłam...
-Dlaczego?- Matt nie odrywał się od papierów
-Prawie się spóźniłam na autobus.
-Co się stało?
-Brat mnie zagadał...- opanowałam w końcu oddech
     Mam zupełną świadomość tego, że wczoraj prawie nic nie zrobiłam. Dziwi mnie, że jeszcze nie krzyczą na mnie... No cóż, teraz też wiele nie zrobię. Myślę tylko o decyzji podjętej przez Michaela... Zaraz, zaraz... Przecież on nie ma mojego numeru telefonu...
-Pani skończyła już poprawiać swoją nienaganną fryzurę? To weźmie się pani łaskawie do roboty...- Matt zwrócił wzrok na mnie
-Tak jest, szefie!- zasalutowałam mu, na co się uśmiechnął
     Sama miałam dużo energii do pracy. Normalnie jestem wulkanem pomysłów i tak dalej, ale dzisiaj to już była przesada. Załatwiłam wszystko co musiałam i podjęłam projekty na następne dni. To wywołało niemałe zdziwienie u Matta i Van.
-A w tobie skąd tyle energii?- moja przyjaciółka w koncu oderwała oczy od monitora
-Tak jakoś... Chociaż w sumie sama nie wiem. Dobrze spałam.- na chwilę usiadłam przy biurku
    Miałam wielką ochotę opowiedzieć im o wszystkim co się wczoraj stało. Jednak nie mogłam. Miało to pozostać pomiędzy mną, a Michaelem. Tak wiem, że powiedziałam już wszystko bratu, lecz jemu ufam. Teraz chciałam tylko usłyszeć decyzję Michaela. W końcu tutaj chodzi o pomoc, znajomość i prace z kimś takim jak on! Kimś kto na scenie potrafi przybrać takie zachowanie, podbić serca milionów ludzi swoim tańcem i śpiewem, a w rzeczywistości być miłym i spokojnym człowiekiem. Gryzłam ołówek zapatrując się bez sensu w monitor. Emocje opadły, a ja poczułam zmęczenie. Zaraz zbliżał się koniec mojej pracy. Gdy wybiła godzina osiemnasta, wyszłam z biura i ostaynim autobusem na dzisiejszy dzień, wróciłam do mieszkania. Wszystko wróciło do normy. Tym razem mieszkanie wydawało się być szare, takie nudne. Może to przez zmęczenie. Nie miałam na nic ochoty. W pracy wyrzuciłam z siebie wszystko. Usiadłam wygodnie na kanapie, po czym oczy zaczęły mi się same zamykać. Mój telefon zawibrował. Podniosłam go i przez rozmazany obraz przeczytałam ,,Numer zastrzeżony''.
_________________________________________
I jak? Mam nadzieję, że się podoba. Moim zdaniem, to chyba najlepszy z całej (teraz już) siódemki. Nie bije rekordów długości, ale... ;) Napisałam to bardzo szybko. Chciałam to trochę przytrzymać, ale co mi tam. Poza tym: Szczęśliwego Nowego Roku życzę! Dużo zmian na lepsze, ton weny na wasze rozdziały, wielu planów, które wypalą, żebyście nie pisali 2016 zamiast 2017 xD i oczywiście wspaniałego Sylwestra <3
No nic: czekam na opinie :D

~Dreamer

piątek, 9 grudnia 2016

Rozdział 6 ,,Tamto miejsce było magiczne..."


   Witam! :D Oto spóźniony rozdział.  Szczerze... miałam dużo weny i ochoty, poprostu dałam się wciągnąć przez jeden film <3 i tak jakoś... Nie pykło mi się w ogóle za to zabrać. Wyszło na to, że przez tydzień napisałam jeden akapit. Brawo ja! Poza tym życzę wszystkim WESOŁYCH ŚWIĄT! ^-^ Jingle Belles
Jingle Belles
Hater gonna hate
Michael's hot
Haters not
Moonwalk all the way
xD Dość ględzenia, pora czytania:
_________________________________________

    Obudziły mnie trąbiące na siebie samochody. Rano, zawsze tak jest. Każdemu się śpieszy, ale nikt nie pomyśli, żeby wyjechać wcześniej i najwyżej chwilę poczekać przed biurem. Pogoda była wyjątkowo piękna. Niebo bezchmurne, słońce świeciło prosto do mojego pokoju. O dziwo, nawet się wyspałam. Zanim zwlokłam się z łóżka, poleżałam na nim jeszcze chwilę, owijając się kołdrą. Układałam sobie w głowie plan wydarzeń do tego, co się wczoraj stało. Dobrze wiem, że zadadzą mi masę pytań, a jak im wszystko, szczegółowo opowiem, to bedą się śmiać jak opętani. Może pominę kwestię oberwania z drzwi? Było by mi to na rękę, ale przynajmniej zobaczą, jaką jestem idiotką. To nie  jedyna rzecz o jakiej myślałam. Mój mózg był całkowicie wypełniony wywodami z wczoraj. Górowało pytanie ,,Jakie zrobiłam na nim wrażenie?''. Starałam się go nie urazić, ale czasami nie ma słów do opisania niektórych rzeczy. Może uznał mnie za nieco przewrażliowną wariatkę? Nie zdziwiłabym się. Zachowywałam się nieswojo- i to stwierdzam względem czasu. Mogłam zarzucić żartem... Nie sądziłam, że otworzy tylko dla mnie budkę z lodami... Nie chciałam mu robić kłopotów, ale szczerze miałam ochotę na coś słodkiego. Zachowywał bardzo duży dystans, jednak był miły. Omijał parę kwestii i nie rozgadywała się na dane mu tematy.  Wydawał się zdziwiony mną. Jakbym była z innej planety. Ja poprostu nie chciałam go usmarować, tylko pomóc...
      Zrzuciłam z siebie warstwe materiału i poszłam odbyć mój rytułał. Chodząc tak po domu i... często zapominając po co weszłam akurat do tego pokoju, cały czas miałam w głowie jedno pytanie ,,Dlaczego on mnie podsłuchiwał?'' Jak coś go martwiło mógł zapukać, krzyknąć i sprawdzić czy wszystko w porządku. Dobrze, że to tylko był mój brat. Jemu powiedziałam to co myślałam, a gdyby był to szef? Pewnie powiedziałabym to co on chce usłyszeć. Nie sądzę aby to było dokładnie zgodne z prawdą. Michael wziąłby to na serio, a ja straciła w jego oczach.
     Siedziałam na fotelu, popijając kawą. Nim się obejrzałam zrobiło się za piętnaście ósma. Wzięłam zapisane kartki i wybiegłam czym prędzej z domu. Jechałam autobusem, mając miejsce przy oknie. Obserwowałam niebieskie niebo, na którym pojawiały się powoli szare chmury. Zakłócało to cały krajobraz. Poranek zapowiadał ciepły, przyjemny dzień, a tu się okazuje, że za moment może już zacząć padać deszcz... Po chwili już byłam przed biurem. Weszłam szybkim krokiem po schodach i korytarzem doszłam do mojego pokoju.
     Uchyliłam drzwi i powoli weszłam do pomieszczenia. Panowała tam grobowa cisza. Nikogo nie było. Rozejrzałam się dookoła... Pustka. Zaniepokoiłam się. Raczej myślałam, że zastane dwójkę przyjaciół. Jakby ich wywiało. Aż się zaczęłam zastanawiać, czy to nie przypadkiem niedziela...
     Usłyszałam trzaśnięcie. Z ręką na sercu i przerażeniem w oczach odwrociłam się w drugą stronę.
-Przestraszyliście mnie...- odetchnęłam z ulgą- Myślałam, że nikogo tutaj nie ma.
- Twoja mina była bezcenna...- obydwoje zaczęli cicho śmiać, a mi wciąż serce biło jak szalone
-Ja was kiedyś znienawidzę...
-To znienawidź, ale po tym jak powiesz co się działo wczoraj.
-Wczoraj?- udałam zamyślenie- Wczoraj się nic nie działo...
-Na pewno... Lepiej opowiadaj, nowa dziewczyno Jacksona.
-Ha, ha. Bardzo śmieszne...- odpowiedziałam ironicznie
  Zajęłam moje stanowisko przy komputerze. Zaraz ich cienie pojawiły się obok mnie.
-Dobrze, powiem, powiem...- odwróciłam się na krześle w ich stronę- Przyjechałam do niego i poznał we mnie dziewczynę, której pomógł wstać z podłogi. To było dla mnie kompromitujące, ale mniejsza... Porozmawialiśmy, potem wyszliśmy na spacer po jego posiadłości. Zjedliśmy lody, wróciliśmy do domu i dokonczyliśmy dyskusję...
-Wszystko? Coś mi się nie chce wierzyć...- Van podejrzanie na mnie spojrzała- Przyznaj się, co głupiego zrobiłaś...
    Uśmiechnęłam się, kierując wzrok na moje ręce. Czułam ich spojrzenia na sobie.
-Byłam w łazience, porozmawiać z moim bratem i gdy wyszłam, dostał z drzwi w nos i jeszcze, gdy jedliśmy te lody, końcowo miałam umazane pół twarzy od nich...
     Zgodnie z tym co myślałam, za ich twarzach pojawił się duży uśmiech.
-A już myślałam, że nasza Rachael nie odwaliła niczego głupiego. Jak mogłam tak pomyśleć?
-No widzisz? A teraz daj mi pracować...- miałam już dotknąć klawiatury, gdy zadali mi kolejne pytania
-Nic więcej nie powiesz? Jaki jest naprawdę? Ty go poznałaś, a ja go widzę na ekranie telewizora...
-A co ja wam mogę powiedzieć?- trzymałam wzrok na klawiszach- Jest miły... ogólnie pozytywnie nastawiony... ale z dużym dystanem do innych.
    Starałam się opisać do co odczułam w rozmowie z nim, ale nie mogłam znaleźć odpowiednich słów. Byłam wpatrzona, w biurko jak w obraz. Pogrążyłam się w zamyśleniu. Starałam się w ogóle myśleć realistyczne o wczoraj. Uświadomiłam sobie, nak bardzo bujałam w obłokach, gdy byłam u niego. Tamto miejsce było magiczne... Czar jego domu, czuć było w powietrzu. Tam zachowywałam się inaczej. Myślałam... nawet nie wiem dokładnie o czym. Po chwili wyrwał mnie z tego głos Matta.
-Co to za kartki?
-To są pytania i odpowiedzi z wczoraj...- udałam sztuczny uśmiech
     Jakby w jednej chwili mój cały dobry humor wyparował. To zmieniło moke nastawienie i wprawiło w filozoficzny nastrój. Do tego jeszcze deszcz, który runął ciężko na dach... Czy tylko ja słyszałam ten moment?
-Tak pokreślone? Co pozmieniałaś?- Vannessa wyrwała mu papiery z rąk
-Wszystko.- teraz kartki znalazły się w moich dłoniach
    Obydwoje odstąpili w ciszy, jakby się mnie bali. Dobrze, bo już miałam ochotę wrzasnąć. Kierowało mną coś, czego nie jestem w stanie opisać. To takie... nienaturalne. Nigdy we mnie nie pojawiło się tyle myśli i odczuć na raz. Wszystko przepisałam i jednorazowo wydrukowałam.
-Idę to zanieść do przeglądu...- zamknęłam za sobą drzwi
    Odetchnęłam, z pewnego rodzaju ulgą. Stałam chwilę przy drzwiach, jeszcze z ręką na klamce. Usłyszałam szepty, ale nie dość wyraźnie, aby zrozumieć o czym rozmawiają. Coś o moim złym humorze? Jest taka szansa... Sama nie wiem co mi odbiło. Szłam długim korytarzem, prosto do gabinetu. To była poważna sprawa i sam szef chciał to widzieć. Przeliczyłam jeszcze, czy wszystkie kartki są w teczce. Gdy podniosłam wzrok, było zbyt późno, by zrobić jakikolwiek unik i wpadłam na jakiegoś faceta.
-Patrz jak leziesz!- szybko pozbierałam kartki z podłogi
-Przepraszam...- podał mi rękę
     Skorzystałam z pomocy i otrzepałam spodnie. Przyglądał mi się uważnie, co widziałam kątem oka.
-Przygladasz mi się, jakbyś nigdy kobiety nie widział...- powiedziałam mu żartem
-Rachael, tak?- zmienił temat
-We własnej osobie.
-Kiedyś się już spotkaliśmy i to nie mówię wcale o drukarni...
-Aaaaa, tak. Zack. Pamiętam, a teraz wybacz... Spieszę się.- wyminęłam chłopaka i uniknęłam dłuższej pogawędki, na którą szczerze nie miałam ochoty
     Dotarłam w końcu na koniec korytarza.
-Dzień dobry.- uchyliłam lekko drzwi- Można?
-Jasne, wchodź.- uslyszałam w odpowiedzi
-Wczoraj przeprowadziłam wywiad, tutaj mam wszystko zapisane. Potrzebuję tylko zatwierdzenia i od razu trafia do drukarni.- stałam bez ruchu, mając nadzieję, że nie będzie się czepiał jakiś szczegółów
     Wodził wzrokiem po słowach, jakby tylko liczył literki.
-Może być, dobra robota.- oddał mi kartkę- Weź jeszcze tamte papiery. Zack wie co robić.
      Wzięłam wskazane dokumenty i udałam się korytarzem, w stronę odpowiedniego pokoju. Moja historia zatoczyła koło... Znów zaliczyłam bliskie spotkanie z podłogą. Tylko tym razem to przez jego nieuwagę! Nie moją...
    Otwarłam drzwi i rozjerzałam się po pokoju. Stał przy stoliku, popijając jakąś kawę.
-To wszystko do wydrukowania. Odmeldowuję się.- odłożyłam kartki na najbliższy stolik i zamknęłam drzwi
    Mogłam w końcu wrócić do swojego, małego świata. Mam nadzieję, że tylko Matt i Van nie będą źli, za przedstawienie, które im przed chwilą urządziłam.
-Już jestem...- weszłam powoli do pokoju
   Vannessa siedziała przy komputerze, a Matt coś drukował. Panowała cisza. Jedyne co ją zgłuszało to krople deszczu spadające na okno.
-Nie bądźcie źli. Wiem, przepraszam, nie powinnam się wyżywać na was...- obydwoje odwrócili się w moją strone
-Nie ma sprawy... A i jeszcze coś.- Matt zwrócił się do mnie- Dzisiaj musisz odpracować ten dzień, gdy wyszłaś później.
-Jasne...
    Nie dokońca spodbał mi się ten pomysł. Nie wiem co z dojazdem do domu, nie wiem do której w ogóle zostanę. Wyjdzie na to, że będę musiała iść nocą do domu i to jeszcze, gdy pada deszcz...

Usiadłam na krześle jak najbliżej okna. Zamiast pracować, przygladałam się kroplom spływającym po szybie. Niby nic, takie coś widzi się na codzień, ale zahipnotyzowało mnie i wprawiło w melancholijny nastrój. Zastanawiało mnie to co czuję. Normalnie, jestem raczej szczęśliwa. Teraz czułam przygnębienie. Nie mam pojęcia skąd to się wzięło. Smutek jest często spowodowany tesknotą i to jedyne słowo jakie mi teraz przychodzi na myśl. Tęsknota, ale za czym? Za rodziną? Bratem? Rodzicami? To nie ten ból... Tamten zbyt długo mi towarzyszył, żebym teraz go nie poznała. Żyłam tym, dokładnie pamiętam przepłakane noce. Czułam, jakbym została sama na tym świecie. Ten ból był mi dotąd nieznany. Jest bardziej miły i rodzi nadzieję zamiast ją zabijać. Jest inny.
                              ***
-Rachael, my idziemy!- krzyknęli mi na pożegnanie
-Do zobaczenia!- odmachałam im
     Uśmiechnęłam się sztucznie, aby myśleli, że wszystko w porządku. Chyba to nawet kupili... Przed wyjściem, dali mi pełno zadań, które musiałam wykonać- od najprostszych, typu przepisz, do najgorszych, typu napisz... Co chwilę musiałam wzbudzić się z transu. Gryzłam długopis, bezsensownie wpatrując się w monitor. Tym tempem, nigdy nie skończę pracować, ale nie miałam do tego głowy.  Krople wciąż opadały na okna. To przerywało ciszę. Gdyby nie ten dźwięk, już dawno zasnęłabym na klawiaturze. Była 22... 23... aż doszło do tego, że za pół godziny miał już nadejść nowy dzień. Teoretycznie.
-Mam tego dość...- wyrównałam plik kartek i odłożyłam na stolik- Nic z siebie nie wyduszę.
     Spakowałam szybko moje rzeczy i wyłączyłam wszystkie sprzęty. Zgasiłam światło i odłożyłam kluczyk, od sali, do szafki. Wyszłam z biura. Deszcz padał jak na złość. Zostało mi kilka kilometrów do przejścia. Nie cieszyło mnie to zabardzo, zwłaszcza, że godzina była, jaka była. Zawsze bałam się ulicy, o tej porze. Myślałam, że serce podskoczy mi do gardła. Zeszłam schodami, rozglądając się wokół. Sprawdzałam, czy nikogo nie ma. Teren czysty- ruszaj Rachael.
     Szłam pustą, ciemną, mokrą ulicą, modląc się w głębi duszy, aby nikogo nie spotkać. W oddali słyszałam pojedyńcze grzmoty- zapowiadało się na niezłą burzę. Moje serce wciąż waliło jak szalone, a do domu jeszcze daleko. Żadnych samochodów, żadnych ludzi i żadnych zapalonych świateł w mieszkaniach. Miałam wrażenie, jakbym była zupełnie sama. Wtedy zobaczyłam padające od tyłu światła. Moje serce stanęło, gdy je zobaczyłam. Zwykłe auto? Pewnie tak, nie jestem jedyną osobą, która o tej porze wychodzi z pracy. Trzymało się za mną, nie wyprzedziło mnie. Przyśpieszyłam jednak kroku, mając nadzieję, że ucieknie. A przed czym? Tego sama nie wiem... Światła nagle zginęły. Odwróciła głowę, by sprawdzić gdzie. Wtedy wpadłam na jakiegoś człowieka.
-Przepraszam bardzo, spiesze się...- starałam się wyminąć nieznajomego
-A dokąd to? O tej porze raczej nie powinno się chodzić po ulicy...- zaszedł mi drogę
    Nie chciałam się z nim wdawać w dyskusję- nawet nie potrafiłabym. Byłam tak przerażona, że nie wydusiłabym ani słowa. Patrzyłam na płytki chodnika, zastanawiając się co zrobić.
-Ej!- usłyszałam, że za mną ktoś biegnie
    Świetnie... Jeszcze tego brakowało.
-Zostaw ją...- mężczyzna złapał mnie za rękę i pociągnął w swoją stronę
    Było ciemno, a mi mokre włosy, opadające na twarz, zasłaniały pole widzenia. Nie dojrzałam jego twarzy, jednak kojarzyłam ten głos. Uspokoiłam się nieco. Miałam ochotę gdzieś uciec. Oni się mogą kłócić, ja byłam mokra i zmęczona, chciałam jak najszybciej wrócić do domu.
-Chodź, idziemy...- nie puszczał mojej dłoni
     Odciągnął mnie od nieznanego faceta. Nie miałam pewności czy iść za nim, czy uciec w drugą stronę. Poczułam się bezpiecznie. W końcu, gdyby chciał mi coś zrobić, po co by mnie ratował? Szczerze, nie wiem co bym zrobiła gdyby nie on. Szliśmy chodnikiem w ciszy, nawet nie mam pojęcia dokąd. W drodze zdjął z siebie swój płaszcz i zarzucił na mnie. Nie prostestowałam, wręcz się ucieszyłam, bo zimny wiatr nie jest dobrym połączeniem z przemoczonym człowiekiem.

_________________________________________
Dziś Was zawiodłam jakościowo i długością. Wiem, wiem... Nie jestem specjalnie zadowolona. Ogólnie słabo :/

~Dreamer

Rozdział 5 ,,Budka z lodami?!"

   Hej Ho!
      Ten rozdział jest typowym poradnikiem ,,Jak nie zachowywać się u obcego człowieka'' xD Nie wypada na przykład rozwalać komuś nosa drzwiami... A to sobie doczytacie. Wreszcie wracam do tego co kocham, czyli pisania z perspektywy Michaela.
_________________________________________

    Wieczorem wróciłam padnięta do domu. Myślałam tylko o tym, żeby zanurzyć w czymś suchy język. Tak mnie pochłonęła jedna z książek, że gdy postanowiłam spojrzeć na zegarek, zostało mi 15 minut na autobus. Musiałam biec przez zatłoczone ulice.
   Nalałam sobie soku z kartonu i od razu poczułam ulgę. Stojąc tak na środku pokoju, wróciły mi myśli o jutrze. Może i dramatyzuje... ale co? Boję się przy nim znów zrobić z siebie idiotkę. Chyba nie zniosłabym poniżenia kolejny raz i to w oczach takiego artysty. Chociaż ja po tym co się stało czuje się okropnie, to mam wrażenie, że on sobie z tego specjalnie nic nie zrobił. Nawet lepiej. Najbardziej chciałabym wymazać te sytuacje. Gdybym wtedy zrobiła to raz, a dobrze, nie musiałabym się stresować przed jutrem. Lub bardziej realne- niech do jutra zapomni.
    Odłożyłam szklankę i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i poszłam do sypiali. Tam zasnęłam.
    Pomimo ogólnego zmęczenia zasypiała baaardzo długo i z wielkim trudem. Cały czas czułam ten wstyd i widziałam twarzy wszystkich. Michaela też, tylko, że on był raczej tym rozśmieszony niż zażenowany. Za bardzo się boję. Każdy ma inne podejście do niektórych spraw. Nie wiem jakie on ma.
    Rano wstałam dość późno. Wyszykowałam się do wyjścia najlepiej jak mogłam.
-Gdzie ja mam pytania?!- w jednej chwili przypomniało mi się o najważniejszej rzeczy
    Jak ja mogę być aż tak glupia? Nawet nie wiem o co mam pytać... Nie znam się na tej sprawie. Zaczęłam szperać po szufladach, mając nadzieję, że znajdę kartkę. Zupełnie nie pamiętałam, gdzie ją zostawiłam, a nie zostało mi wiele czasu do wyjścia. Rozejrzałam się po pokoju. Nie sprawidziłam tylko jednej szafy- w komodzie. Tam też była. Przeczytałam pytania z dwa razy. Wydawały się jeszcze bardziej bezsensowne niż to kilka dni temu. Uspokoiłam się i wyszłam z domu.
                               ***
-Michael, wciąż uważam, że to zły pomysł...
-Oj, przesadzasz.- cały czas nie wiedziałem gdzie się podziać
-Zastanów się. Zobacz, w jakiej jesteś sytuacji. Uważasz, że wywiad ci pomoże i ktoś cię posłucha?
-Pewnie nie, ale... warto spróbować
    Namawiał mnie od dobrej godziny na zrezygnowanie z ponownego pokazania się w telewizji. Celowego pokazania. Może i miał gdzieś tam rację, ale ja wiem swoje. Spotkanie miało się odbyć w południe, więc to już niedługo. Kazałem jak najlepiej przygotować dom. Tak się stało. Wszystko dosłownie błyszczało. Bardzo ważne dla mnie jest odbudować nadszarpniętą reputację.
-Jesteś pewien?- Frank znów pojawił się obok mnie
-Czy dasz mi w końcu spokój? Po co się tyle razy pytasz?
-Bo jakieś auto podjechało...- wskazał palcem czarny samochód za oknem
    Spojrzałem ostatni raz w lustro i podbiegłem do drzwi. Otworzyłem je powoli i to kogo tam zobaczyłem wywołało mój mimowolny uśmiech.
-Ty...?- niesłusznie z ty wpaliłem, bo wywołało to u niej małe zawstydzenie
    To ta sama kobieta, która wpadła na kamerzystę przed salą, kilka dni temu.
-Przepraszam...- podałem jej rękę i zaprosiłem do środka
-Rachael Morgan.- odwzajemniła uścisk
-Miło mi...
    Przeszliśmy do salonu. Chwilę jej się przyglądałem. Zdawała się być taka... nieobecna. Wskazałem fotel w którym ma usiąść.
-To tobie pomogłem wstać z podłogi kilka dni temu?- chciałem zacząć jakiś temat
-Taaak... Nie wiem co mi wtedy odbiło. Jakoś mnie... sparaliżowało.
-Nie masz czego się bać, nie gryzę.
   To wywołało uśmiech na jej twarzy. Wydawała się naprawdę sympatyczna.
-Mów mi po imieniu. Tak będzie łatwiej.
   Nie chciałem, żeby mówiła mi na ,,panie''.  Wolę gdy ktoś mi mówi po imieniu. Tak poprostu.
   Gdy przeszliśmy do celu tego spotkania ona wydawała się tak bardzo zagubiona. Ja przeżyłem wiele wywiadów, ale nie wiem jak ona. Konstruowała pytania tak jakoś... nietypowo. Jakby nie chciała mnie w jakikolwiek sposób urazić. To było miłe. Widziałem, że się stresowała. Nie miała czym. Przecież, jako człowiek rozumiem wiele rzeczy.  Nieco spięta, ale wciąż starała się trzymać dobrą atmosferę. Wydawała się poważnie uczciwa. Oczywiście sam nie zapomniałem o zasadzie ograniczonego zaufania, po tym co się stało. Trzymałem ją na dystans. To co było w mojej głowie, było w mojej głowie, ale nie można ufać pierwszemu lepszemu człowiekowi. Szczególnie ja nie mogę.
   Wszytko było dobrze, dopóki nie zeszła na bardzo drażliwe tematy. Czułem, że zaczynam się trochę denerwować, czego nie chciałem na niej okazywać. Potem...
-Michael, wszystko w porządku?
    Drugi raz pociągnąłem nosem.
-Przepraszam, jeśli powiedziałam coś nie tak...- podeszła do mnie, starając się spojrzeć mi w twarz
     Zanim uniosłem glowę, przetarłem oczy. Moje mogły, byc zaczerwienione, jej były przepełnione strachem.
-Przerwa! Wyłączcie kamery.- zwróciła się do swojej ekipy
     Po chwili znów wróciła do mnie. To było niewiarygodne. Ktoś się przejął tym co ja czuję.
-Przejdziemy się po rancho?- zaproponowałem starając się opanować łamiący głos
-Jasne.
    Wyszliśmy przez taras.
-Naprawdę nie chciałam ci sprawić bólu...- naciskała na to ,,przepraszam'' jakby popełniła największą zbrodnię stulecia
-Nic się nie stało.- już się uspokoiłem
    Spacerowaliśmy między kwiatami. W międzyczasie zrodziła się między nami, w miarę luźna rozmowa.
-Jak tworzysz muzykę? Skąd ci się to bierze?
-Nie tworze muzyki. Muzyka się tworzy sama.
-Jak?- miała zainteresowanie w głosie
-Do końca sam nie wiem. Tak zwyczajnie. Wpada mi coś do głowy i... mam tekst.
   Uśmiechnęła się. Błądziła wzrokiem wszędzie gdzie dosięgnęła. W jednej chwili posmutniała.
-Co się stało?- zapytałem, chcąc aby znów podniosła spuszczoną głowę
-Dlaczego ludzi ci to zrobili?
   Na chwilę przystanąłem w miejscu. Normalnie mnie zacięło.
-O czym dokładnie mówisz?
-To bezpośrednie pytanie. Nie powinnam...
-Do takich jestem przywyczajony. Dokończ.
    Chciałem usłyszeć co miała na myśli. Ta dziewczyna zadziwiała mnie coraz bardziej.
-No wiesz o co mi chodzi... Te wszystkie brednie, brukowce, w ktorych na każdej stronie jest twoje nazwisko.
-Mi się pytasz? Skąd mam to wiedzieć... To wszystko, to pewnego rodzaju gra, gdzie stawką są grubie pieniądze i każdy chce wygrać, nawet oszukując.
   Taka moja filozofia na ten temat. To było dziwne pytanie. Szczerze, też myślę, że nie powinna go zadawać, ale... to było ciekawe. Jej zachowanie jest ciekawe. Łatwiej rozmawiała poza kamerami, tak... poza służbowo.
-Budka z lodami?!- podbiegła do małego, zamkniętego domku
-Mam ją dla ciebie otworzyć?
    W odpowiedzi dostałem wstydliwy uśmiech. Pewnie po chwili odpowiedziałaby coś w stylu ,,Nie musisz'' więc postanowiłem od razu iść po kogoś z kluczem.
-Poczekaj tu. Zaraz wrócę.
                                 ***

     Sama brama zrobiła na mnie ogromne wrażenie, a co dopiero to, co znajdowało się po drugiej stronie. Nigdy nie widziałam tak ślicznie wystrojonego domu. Meble w pięknym stylu... i ten ogród. Kolorowy od kwiatów, jak tęcza. Wszystko było dokładnie rozplanowane. Tutaj było jak w raju. Mini-zoo, przepiękny ogród, park rozrywki... wszystko. Przepięknie, mogłabym tu mieszkać. Na pewno bym się nie nudziła.
    Kiedy uslyszałam cichy szept ,,Ty...?'' myślałam, że ucieknie stamtąd i schowam się w Himalajach. Miał zapomnieć! No cóż, przynajmniej więcej nie poruszał tego tematu. Był naprawdę miły w rozmowie. Nie chciałam go skrzywdzić. To nie było celowe. Kiedy słyszałam jak pociąga nosem, nie wiedziałam jak się zachować. Statałam się tak konstruować pytania, żeby go to nie zabolało. Widocznie powiedziałam coś nie tak... Nie chcę więcej powtórzyć tego błędu.
    Stałam wpatrzona w te budkę z lodami. Z tego transu wybudził mnie krzyk Michaela. Przyszedł z kimś w rodzaju... ogrodnika?
-Już jestem... Przepraszam, że tak długo.
-Nic się nie stało. Przynajmniej mogłam chwilę podziwiać to, co tu stowrzyłeś.
    Uśmiechnęłam się do niego, na co odpowiedział tym samym. Myślałam, że spłonie mi twarz.
-Gotowe. Można brać...
    Spojrzałam nieśmiało na Michaela. Mój wzrok pytał  ,,Poważnie mogę?''.
-Chodź. Aż ja też chcę coś zjeść.
    Ruszyłam w krok za nim. Były tam chyba wszystkie smaki. Standardowo wybrałam waniliowe, Michael czekoladowe. Potem ruszyliśmy dalej zwiedzać ogromną posiadłość. Napierw zajrzeliśmy do wesołego miasteczka.
-Już sie boje ile kosztuje utrzymanie tego...
-Aaaa, tam... Nie aż tak dużo jak się z tego niekorzysta...- skierował wzrok na mnie i zaczął się uśmiechać, co później przerodziło się w śmiech
-Co jest? Mam coś na twarzy?
-Tak jakby...- wyjął chusteczkę z kieszeni i lekko przetarł mi usta
    Zanim się do kogoś wybiorę, przydało by się nauczyć jeść... Michael nie przestawał się uśmiechać, co odbiło się na mnie.
-...bo zaraz ty będziesz miał coś na twarzy.
-Przepraszam, że panią uraziłem, panno Morgan...- powiedział prześmiewczo i ukłonił się- Tak nisko wystarczy?
-Zastanowię się...
    Dokończyliśmy jedzenie. Naprawdę miło mi się z nim spędzało czas. Był wyjątkowo miły i zdystansowany. Nie widać po nim, że w ogóle cierpi. Chciałabym go bliżej poznać...
-Wracamy już? My tu gadu, gadu, a reszta pewnie czeka z nastawionymi kamerami. W końcu jest cel mojego przyjścia tutaj.
    Wydawało mi się, że posmutniał, ale co mogę zrobić? Narazie mam niewiele, bo stało, jak się stało. Coś bym z tego napisała, ale to wciąż nie to...
-Masz rację...- poszłam za nim spowrotem do domu
    Gdy znów weszliśmy do środka, Michael nie zatrzymał się w salonie, lecz poszedł dalej.
-Zaraz będę.- zniknął za ścianą
    Zaczęłam przyglądać się obrazom na ścianach, wszystkim meblom i zdjeciom na nich. Wzięłam jedno z nich do ręki i po cichu przeczytałam to co było na nim napisane.
-...dla Appleheada. Mac.
    Spojrzałam na tył zdjęcia. 1991 rok... Zastanawiało mnie, kto to Mac i... Applehead?
     Uslyszałam głęboki oddech. Najwyraźniej ktoś za mną stał.
-Applehead? Tak cię nazywali?- zapytałam, odwracając się.
    Nie wiedziałam czy będzie zły, czy jeszcze coś innego,  ale zdecydowanie zszedł mu uśmiech z twarzy
-Kiedyś...- wyrwał mi zdjęcie z ręki i odłożył na komodę
-Kto to Mac?
-Macaulay Culkin...
-Poważnie? Jak go poznałeś?
     Na chwilę stanął przy komodzie, przyglądając się fotografii w bezruchu. Przybiło go to.
-Wiesz co, wróćmy do pracy...
    Przytaknęłam mu na to. Jak nie chciał o tym mówić, to nie. Nie zmuszę go. Trochę dziwne mi się to wydawało ale... wspomnienia. Dokuczała mu ta sytuacja. Teraz nie mógł się swobodnie bawić, bo jeszcze by mu to zaszkodziło.
    Od teraz wszystko odbywało się w spiętej atmosferze. Powoli tego nie znosiłam. Po chwili zadzownił mój telefon. Poczułam wibracje w kieszeni i w tej samej chwili pomyślałam, co by tu zrobić, żeby odebrać. To od brata...
-Michael, gdzie jest łazienka?
-Na końcu korytarza, po lewej.
-Dzięki, zaraz będę.- zerwałam się z fotela i pobiegłam pod wskazane drzwi
    Zamknęłam je na klucz i oddzowniłam do Scotta.
-Lepszego momentu nie mogłeś wybrać. Nawet nie wiesz, gdzie ja jestem...
-A gdzie jesteś?- był bardzo zaskoczony
-W domu Michaela Jacksona durniu, przeszkodziłeś mi w rozmowie...
-Oj... I jak idzie?
-Dobrze... Rozmowa sie jakoś kręci. Staram się go nie zranić. Trochę mi nie wyszło, ale jakoś to nadrobiłam.
-Wierzę, że nie chciałaś.
-Teraz jest tak jakoś... Sztywno, rozumiesz?
-Tak. Poprostu rób dalej to co masz robić. W końcu przyjechałaś tu tylko w sprawach służbowych, a nie na herbatę...
-No tak ale... Jak mam rozmawiać to chociaż z zainteresowaniem.
-Dasz radę. Kończę, do usłyszenia.- rozłączył się
    Głęboko westchnęłam. ,,Tylko w sprawach służbowych''. Gdyby tak było, już dawno przepisywałabym odpowiedzi z kartki na komputer. Miło by było jednak trochę porozmawiać, po ludzku.  Dobrze jest poznać kogoś nowego, szczególnie kogoś takiego. Także po to tu przyjechałam. Ruszyłam się z miejsca i otowrzyłam drzwi z takim rozmachem, że nieźle musiało boleć osobę, która z nich dostała... Rozejrzałam się dokoła i kogo zobaczyłam? Lepiej już być nie może...
-Michael, nic Ci nie jesteś?- starałam dojrzeć, co mu zrobiłam
-Wszystko dobrze... Podaj tylko chusteczkę...
      Zrobiłam zgodnie z jego prośbą. Od razu przyłożył ją sobie do nosa.
-Przepraszam... Ma nadzieję, że ci go nie złamałam, czy coś...
-Będę żył...- uśmiechnął się lekko
     Wróciliśmy spowrotem do reszty ludzi. Byli zdziwieni, widząc Michaela z zakrwawioną chusteczką w dłoni. Dałam im wyraźny sygnał, żeby nie pytali, co się stało. Wolałam to... zachować dla siebie...
                              ***
     Czas szybko upłynął i zrobił się wieczór.
-Ja już idę... Miło mi było cię poznać.- uścisnęła mi dłoń z uśmiechem i dała odprowadzić do drzwi
     Wyszła z swoimi ludźmi, a ja wciąż stałem oparty o drzwi wejściowe. Padało... bardzo lekko. Prawdziwe chmury dopiero nachodziły.
      Głupio się czułem, idąc ją podsłuchiwać, ale coś dlugo nie wracała. Aż zacząłem się martwić. To co usłyszałem, było tak miłe, że naprawiło mój zniszczony wcześniej humor. Chciałbym ją jeszcze spotkać... chociaż nie wiem, czy to możliwe. Rzadko kiedy spotykam kogoś, z takim podejściem do innej osoby. Rozmawiała z kimś... jakimś facetem. Nie słyszałem wszystkiego. Kiedy nagle ucichło przybliżyłem się do drzwi. Usłyszałem szelest i poczułem ogromny ból... Bo nie ma to jak oberwać z drzwi. Ona była tak przerażona, a mi się chciało śmiać z jej reakcji. Trochę przesadnie traktuje niektóre rzeczy. To było tylko krwawienie z nosa...
-Masz zamiar wejść do domu? Tylko zimno wpuszczasz...- z myśli wybudził mnie głos Franka
     Wszedłem znów do środka i zakluczyłem drzwi.
- I jak było?- był wyraźnie niezadowolony
-Dobrze... Była wyjątkowa, nikt się nigdy wobec mnie nie zachował.
-Widziałem, jak chodziliście po ogrodzie.
-Zrobiliśmy sobie chwilę przerwy. Nic więcej.
-Jasneee...- ja nie wiem co mu po głowie chodziło
-Szkoda, że nie zszedłeś na dół. Moglibyście się poznać.
-Niespecjalnie żałuję... Nie ufam ludziom takim jak ona.
-Jesteś przewrażliwony i tyle...- poklepałem go po plecach i pobiegłem na górę, do mojej sypialni
     Zanim wszedłem do pokoju usłyszałem krzyk z dołu.
-Tylko nie ufaj zbyt szybko... komukolwiek!
-Przecież nie jestem idiotą!
                               ***
     Chyba nie poszło zbyt dobrze... Dwa razy zniszczyłam mu humor, dostał z drzwi i jeszcze... nie umiem jeść. Normalnie brawo ja. Chwila... Co on robił pod drzwiami łazienki? Nie pomyślałam o ty wcześniej. Czy on mnie... podsłuchiwał? Czemu? Po co stał przy drzwiach. Może nie wychodziłam dłużej, niż to odczuwałam i się zmartwił czy się po drodzie przypadkiem nie zabiłam? Po mnie to już chyba może się wszystkiego spodziewać. Na szczęście to już koniec... albo nieszczęście? W sumie miło by było z nim jeszcze pogadać, ale nie wiem jak bym się jeszcze zachowała. Wolę nie wiedzieć...
     Zajrzałam do lodówki. Stwierdzam, że trzeba ją uzupełnić... Wzięłam cokolwiek. Byłam tak potwornie głodna, cały dzień prawie nic nie jadłam. Potem wzięłam prysznic i usiadła przy moim ulubionym oknie w pokoju. Przyglądałam się kroplom, spływającym po szybie. Wszędzie było już ciemno. Chmury zasłoniły całe niebo.
      Pomimo tego, jak się dzisiaj popisałam to było całkiem miło. Ten Michael nie różnił się zbytnio od tego, w mojej wyobraźni. Jedyny rzecz jaka ich różni, to ten Michael ma spokojniejszy ton głosu. Naprawdę... Po jego piosenkach, w życiu bym nie powiedziała, że tak mówi normalnie. Ogólnie zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Pomimo wszystkiego, raczej chciał się śmiać i rozmawiać. Długo nie posiedziałam na parapecie. Po chwili już mi się zamykały oczy. Podeszłam się do łóżka i rzuciłam na nie. Jutro czekało mnie dużo do opowiadania...

_________________________________________
    Ale mi piknie wyszło :D Miałam to dodać wczoraj, ale coś nie wyszło, tak więc jest dzisiaj...

 ~Dreamer

sobota, 3 grudnia 2016

Rozdział 4 ,,Nic Ci nie jest?''

    Czołem!  :D Wyszło pięknie... Z resztą sami się przekonacie xD Pisałam to z ogromną łatwością. Ostatnio zaczęła mi się podobać wersja This Is It z Paulem Anką. Brzmi zupełnie jak inna piosenka, Michael jest taki... radośniejszy. *Dreamer poleca* Zapraszam do czytania:
_________________________________________

   Gdy tylko zobaczyłam, że osoba na którą czekam właśnie przyjechała, zerwałam się z siedzenia i wybiegłam z auta. Szybko zapłaciłam za przejazd i pobiegłam na drugą stronę ulicy. Może wydaje się to łatwe, ale przebić się przez taki tłum, graniczy z cudem. Co chwilę z moich ust wydobywało się słowo  ,,Przepraszam''. Starałam się przecisnąć przez ludzi, przypadkowo ich pchając czy obijając łokciem. Pamiętam słowa szefa. Mam to poprostu zrobić. Chciałam przejść do innych dziennikarzy, ale to by na pewno się nie udało. Zatrzymałam się niedaleko bramki. Zostałaby mi jedna warstwa ludzi do pokonania, aby jej dotknąc, ale wolałam zostać tutaj. Ludzie i tak już dziwnie na mnie patrzyli.
   Nim się zdążyłam wyprostować, drzwi limuzyny już zostały otwarte. Tłum zaczął wykrzykiwać jego imię. Długo nie musieli czekać, aż ich idol wyjdzie z auta.


       Pomimo sytuacji w jakiej się znajdował wciąż był jakiś taki... szczęśliwy? Na pierwszy rzut oka wygladał radośnie, ale kto wie co tak naprawdę myśli. Muszę przyznać, że gdyby tyle ludzi przyszło tylko po to, by mnie zobaczyć, to sama nie przestawałabym sie uśmiechać.  To takie dziwne... Niewiarygodne, jak wiele ludzi potrafi wnieść coś do naszego życia, czego najgorsze chwile nie wymarzą.
   Szedł w stronę wielkiego budynku. Przed drzwiami spuścił głowę, jakby nagle sobie przypomniał, dlaczego tu jest. Odwrócił się jednak ostatni raz i pomachał do tłumu. Wszedł, a zaraz za nim tłum paparazzi w którym powinnam się znajdować. Próbowałam przedusić się przez wszystkich i wejść do środka zanim Michaela otoczy ludzki mur obronny. Nie wiem jakim cudem udało mi się przejść przez odstęp pomiędzy jedną bramką, a drugą. Wydawało mi się, że ktoś z tyłu do mnie krzyczy, ale nie odwracałam się i triumfalnie weszłam przez drzwi. Za mną połowa sukcesu. Teraz tylko do niego podejdź... Stał przed drzwiami na salę rozpraw. Mówił coś do reporterów. Oby zagadali go na jak najdłuższy czas. Rozpoczęła się powtórka z rozrywki, która zmieniła się w dodatkową próbę czasu, gdy zobaczyłam, że już chwyta za klamkę. Praktycznie wbiegłam w ten tłum i tym sposobem zostałam tylko ja i Michael, okrążeni ludźmi, których wzrok pytał ,,Co ty robisz?''
    Sparaliżowało mnie. Spotkałam jego wzrok. Nagle zrobiło się cicho. Wszyscy czekali na to, co ja zrobię, a ja nie mogłam nic zrobić. On przyglądał mi się ze zdziwieniem, w tłumie zaczynały się szepty, a mi serce przemieściło się do gardła. Z głowy wyleciało mi to, po co tu jestem. Spuściłam głowę i powoli zaczęłam się cofać. Czułam jak wzrok wszystkich, łącznie z Michaelem wypala mi skórę. Przyglądałam się podłodze, co nie wyszło mi na dobre. Idąc na wstecznym, przez przypadek wpadłam na jakiegoś faceta. On się odsunął, ja natomiast skończyłam na podłodze.
-Nic Ci nie jest?- usłyszałam miły męski głos, jakby trochę rozbawiony zaistniałą sytuacją
     Michael nachylił się nademną i podał mi rękę. Skorzystałam z pomocy i wstałam.
-Dzięki...- jedyne co dałam radę powiedzieć i szybko ulotniłam się z budynku
     Stanęłam na chodniku, opierając się o lampę.
-Co Ci odbiło? Masz być bezstronna, tego od ciebie praca wymaga...
    Ludzie przechodzący obok dziwnie się na mnie spojrzeli. Zignorowałam to i zawinęłam moją godność razem ze mną do taksówki.
     Wróciłam jeszcze na chwilę do domu. Rzuciłam płaszcz na wieszak i zaparzyłam sobie herbatę.
-Mogę się już przygotowywać na niezłą awanturę...- mówiłam do siebie- Co mi odbiło? Dlaczego nie potrafiłam nic z siebie wydusić?
      Taaaa... Chyba wiem czemu. Gdy zatrzymałam się na jego wzroku, zobaczyłam ten... ból. Wiele ludzi mówi, że oczy to okno do duszy. Często mi powtarzano, że ja umiem dojrzeć w człowieku coś czego nie widać i nie ważne jak bardzo będzie mi się starał udowodnić, że wszystko jest dobrze... zauważę każdy problem.
-------------------------------------------------------------
-Jak to nie zadałaś pytań?! Miałaś taką okazje...- myślałam, że zaraz schowam się pod biurko- Wyraźnie powiedziałem, że masz to zrobić... Nie ważne co!
-Wiem, ale... tam było mnóstwo ludzi. Nie dość, że ledwo się przez nich przepchnęłam to...
-Nie tłumacz się...- przerwał mi- Nie będę tego słuchał. Ktoś inny dostanie to zle...
-Nie!- wypaliłam jak głupia
-Jak to nie?
    Przez chwilę naprawdę się wystraszyłam. Po jego pytaniu, zamurowało mnie.
-Dlaczego nie? Pytam się...- starał postawić na swoim
-Chcę... chcę się poprawić. Przeprowadzę z nim wywiad. Chociażby prywatnie.
-Hmm... To może się udać. Mógłbym spróbować cię umówić na spotkanie. Przemyślę to, a teraz wracaj do roboty.
     Kamień spadł mi z serca, gdy mnie wyprosił z gabinetu. On już wie, teraz pozostaje kwestia Matta i Vanessy. Co ja im mam powiedzieć? Sorry, ale wiecie... zamurowało mnie, zaliczyłam bliskie spotkanie z podłogą... tak? Przynajmniej go trochę rozśmieszyłam.
-Cze...
-I jak było?- dlaczego ja się dzisiaj naprawdę nie mogę wysłowić...
-Eeee... No dobrze. Bardzo.- miałam nadzieję, że wyczują ironię
-Jaki jest naprawdę?
-Miły... Nawet mi pomógł wstać z podłogi.
     Ich wzrok mówił wszystko. Szkoda, że nie miałam aparatu. Wyszło by przepiękne zdjęcie.
-Jak to z podłogi?
-Tak to. Ja z nim ledwo jedno słówko zamieniłam. Gdy stanęliśmy w cztery oczy, tak mnie zamurowało, że zaczęłam się wycofywać. Wpadłam na jakiegoś gościa, on zrobił unik, a ja skończyłam na podłodze.
    Nie wiem czy byli blisko śmiechu czy płaczu z żałości.
-Żartujesz?
-Nie...
    Spojrzeli na siebie, a potem z ich ust wydobył się głośny śmiech, nie do opanowania. Przez chwilę nie wiedziałam, co ze sobą zrobić.
-Ważne jest dobre pierwsze wrażenie...- wtrącił Matt
-Taaa... Nawet mi o tym nie mów. Czekam za pracą.
     Zmierzałam do komputera, gdy Vannessa szarpnęła mnie za ramię.
-A co z szefem?
-Nic.- odwróciłam się- Trochę pokrzyczał, a potem wypaliłam z najgorszą rzeczą, jaka mogła mi przyjść do głowy...
-Czyli?
-Zaproponowałam wywiad... Prywatny.
-No to gratulacje. Chyba nie wiesz na co się piszesz...
     Wiedziałam, że na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech, ale nie tłumiłam tego. Zdaję sobie sprawę jak wiele ludzi chciało by być na moim miejscu. Poznać Michaela Jacksona? Ciekawe doświadczenie z ciekawym człowiekiem... Usiadłam przy biurku i zajęłam się moją pracą.
-------------------------------------------------------------
     Wieczorem wróciłam zmęczona do domu. Cztery nieodebrane połączenia... i od kogo? Mojego kochanego braciszka. Jak najszybciej oddzowniłam.
-Jak miło, że szanowna pani raczyła zadzwonić...- jego głos od razu poprawił mi humor
-Dobra, dobra. Co się stało?
-Nic, poprostu dzwonię, żeby dowiedzieć jak poszło...
-Lepiej nie pytaj...
-Zakładam, że zrobiłaś coś głupiego...- uslyszałam cichy śmiech w słuchawce
-Jeżeli wylądowanie na podłodze zaliczasz do czegoś głupiego, to tak.- prawie sama się z tego śmiałam
-No brawo... Gratuluję.
-Wiedzę, że dla wszystkich to takie śmieszne. Vannessa, Matt, ty no i Michael.
-Pewnie poprawiłaś mu humor na resztę dnia.
-Ha, ha... Bardzo zabawne.- starałam zachować poważny ton głosu
-Oj, moja siostra jest poważna... Do bunkrów!- myślałam, że zabije go przez słuchawkę- To uciekam...
    Rozlączył się, a ja rzuciłam telefon na stół. Poszłam szybko pod prysznic i rzuciłam się na łóżko. Nie mogłam spać. W mojej głowie cały czas pojawiały się jakieś refleksje.
  Z każdym dniem zdaje sobie sprawę, że jestem coraz bardziej nienormalna. Ludzie kłamią, byle coś zyskać. Tylko mi nie wisi los innych. To ja tutaj nie pasuje, czy inni? Ile razy słyszałam, że jak się będę przejmować innymi to nic nie osiągnę. Czy to prawda? Pewnie nie...
    Doskonale zdawałam sobie sprawę, że jutro muszę wstać o siódmej rano, ale noc jest właśnie od myślenia. Zbliżała się pierwsza, a ja wciąż siedziałam na łózku, tuląc do siebie poduszkę i delikatnie się uśmiechając. Wspominałam to co się dzisiaj stało. Fani cieszą się, widząc go z daleka na jednym koncercie, a ja w sumie nic sobie nie zrobiłam z tego, że mnie podniósł z ziemii. Taaa, zdecydowanie jestem nienormalna.
    Oczy mi się powoli zamykały, ale miałam jeszcze parę niedokończnych myśli. Jak chociaż by to, co zaproponowałam szefowi. Jeżeli on to potraktuje poważnie i wszyscy się na to zgodzą, to ucieknę z kraju...
-...dlaczego on zrobił na mnie takie wrażenie?- te słowa zakończyły mój dzisiejszy dzień
-------------------------------------------------------------
    Rano byłam naprawdę w wyśmienitym humorze. Obudziłam się przed buzikiem, codzinny rytuał czyli ubrania, makijaż, włosy i śniadanie. Biegałam w kółko niewiedząc co ze sobą zrobić. W końcu wstałam tak wcześnie, że została mi godzina nic nie robienia. Myślałam, że już nic mi nie popsuje tego dnia, a jednak... Popełniłam najwiekszy błąd, jaki mogłam zrobić rano- włączyłam wiadomości.
    Gdzy znów uslyszałam to samo... To samo co tydzień, dwa tygodnie temu i oczywiscie wczoraj, myślałam, że wyrzucę telewizor przez okno. Już mnie to denerwowało. Bardzo. Wyłączyłam to i przysiadłam na kanapie. Utonęłam na chwilę w myślach, zqraz po tym ruszyłam do pracy.
     Na powitanie czekało mnie już zaproszenie do gabinetu. Nie wiem czy tam się zdarzy coś, czego bym się nie spodziewała...
-Mam bardzo dobrą wiadomość...
   Oho, już się boję.
-Jaką?
-Pan Michael Jackson wyraził zgodę na wywiad.
-Poważnie?!- uniosłam lekko głos
-Możesz się teraz wykazać, nie zepsuj tego. Masz do niego jechać jutro w południe. Chyba wiesz, gdzie ma swoje ranczo.
-Wiem...
     Dobry żart, co nie? Skąd ja mam to wiedzieć?!
-Oni wszystko wiedzą, tylko się przedstawisz.
-Rozumiem.
-Powodzenia jutro...
    Wyszłam z gabinetu i poszłam przez długi korytarz do mojego miejsca pracy.
-Nie zgadniecie co się stało...- weszłam, udając optymizm
-Co znowu?
-Otóż, ja we własnej osobie, jutro jadę do pana J. żeby przeprowadzić z nim wywiad.
-Żartujesz?
-Nie, nie żartuję. Pracuję tu od kilku dni, a już mam problem...
-Jaki problem?- zapytali równo
-Ten problem, że jeżeli zobaczy mnie, po tym wypadku w sądzie, to nie sądzę, aby potraktował mnie poważnie.
-Oj tam, każdemu się mogło zdarzyć.
     Wzruszyłam na to ramionami. Kazałam sobie dać parę zajęć, żeby nie myśleć o tym, ale nie mogłam. W sumie, nie ważne jaki mam do tego stosunek, to i tak będzie pracą, w której chcę wypaść jak najlepiej. Byłam starsznie rozkojarzona co dotarło do nich.
-Wszystko w porządku?- zapytał Matt
-Co? A, tak. Jest dobrze.- wymusiłam sztuczny uśmiech
-Na pewno?
   Obydwoje stanęli przedemną jak mur.
-Nie... Boje się, stresuje się przed jutrem.
-Rozumiem, ale nie mo...
-Wróć do domu.- wciął się Vannessie w słowo
-Nieee... Wytrwam do końca.
-Jak masz się tu męczyć, to lepiej idź do domu i się przygotuj. I tak zostały ci dwie godziny pracy. Nadrobimy to, a ty jak się nie skupisz, to nic nie zrobisz. Wyjdzie na jedno.
    Nie miałam ochoty się z nim kłócić. Wiem, że i tak bym przegrała. Niewyspanie powoli dawało żywe znaki. Miałam ochotę rzucić się na łóżko i zasnąć. Wstałam, zabrałam moke rzeczy i pojechałam wczesniejszym autobusem do domu. Podróż mnie nieco rozbudziła. Po powrocie wyciągnęłam jeszcze z lodówki coś do jedzenia. Mając resztę dnia wolną stwierdziłam, że pójdę na spacer po mieście. Pozwiedzam. Ostatnio nie miałam na to czasu.  Wyszłam szybko z domu i udałam się spacerkiem przez ulice LA. Wybrałam sobie niezbyt dobrą godzinę na to. Ulice były całe zapchane ludźmi. Godziny szczytu... Każdy szedł do pracy, czy domu. Tylko ja chodziłam bez celu. Na rogu zauważyłam małą kawiarnię. Przysiadłam na chwilę przy jednym ze stolików. Ciekawiło mnie, co będzie jutro. Wtedy ktoś dosiadł się do mnie.
-Hej... Rachael, tak?
-Cześć Zack.- odpowiedziałam mu z uśmiechem
-Jak tam? Dobrze wczoraj poszło?
-Taaak, bardzo...- nie miałam zabardzo ochoty tego tłumaczyć- Zamieniłam z nim jedno słówko.
   Nie chciałam zaczynać rozmowy. Wymyśliłam byle jaki pretekst, byle by gdzieś iść. Jedyne co mi wpadło to źle samopoczucie. Tak też powiedziałam i odeszłam w drugą stronę. Nie było sensu błąkać się po mieście bez sensu. Poszłam więc do jednego z lepszych miejsc na ziemii- biblioteki. Czemu nie wpadłam na ten pomysł wcześniej?

_________________________________________
Reszta na następny rozdział...  (dochodzę do wniosku, że nie umiem napisać czegoś porządnego, długiego... No cóż... życie)

~Dreamer