Snu brak, czyli wszystko wrocilo do normy xD Z góry jednak mogę powiedzieć, że to wyszło wręcz okropnie, ze względu, iż nie umiem dokładnie opisać uczuć w tej ,,dramatycznej scenie''. Myślałam, jakby to ująć przez dobre dwa dni, ale nic... Tak więc... Tyle:
_________________________________________
Wróciłam do domu, cała w starchu. Poczułam się obco. Jego wzrok był wyraźnie wściekły i rozżalony, a krew zalała białka jego oczu. To bylo okropne, widzieć go w takim stanie. Nie wyobrażam sobie, co dzisiaj musiał przeżyć. Zapewne, gdy ja dopiero otworzyłam oczy, on już siedział na krześle w sali sądowej. Nigdy nie myślałam w ten sposób...
Gdy odkluczyłam drzwi, poczułam się znów swobodnie, a zapach ulubionych świeczek wypełnił mnie od środka. Jednak jak krótka była ta przyjemność. Zawieszając torebkę na wieszak, przypomniałam sobie jeszcze o pracy. Miałam wrażenie, że każdy się powoli ode mnie odwraca. O bracie też nic nie wiem. Zostałam... zupełnie sama. Rozejrzałam się po pustym pokoju. Pierwsze co postanowiłam zrobić, to do niego zadzwonić. Wystukałam numer i przeczekałam dwa sygnały... trzy... czery. Zero odzewu. Najpierw do głowy przyszły mi same źle myśli. Zazwyczaj odbierał telefony. Nie było dnia, żeby nie wisiał na słuchawce. Dziś jednak i od kilku dni nic o nim nie wiem. Widocznie jest bardzo zajęty i przy tej opcji zostańmy. Poszłam potem do sypialni. Położyłam się wygodnie na łóżku i zamknęłam oczy. Bałam się o niego. Naprawdę. Tak okropnie żałuję, że nie mogę byekbliżej niego, żeby mu pomóc. Postawił gruby mur, którego nie sposób zburzyć. Najbardziej skupiłam się jednak na tym, co jeśli zechce poprostu skończyć to wszystko? Ta śmieszna znajomość nic mu nie przyniesie, a może nawet zaszkodzić. Gdybym chciała, równie dobrze mogłabym pisać z głowy. Wtedy jednak wszystko straciło by swoją magię.
Rano, gdy tylko podniosłam powieki, zerwałam się z łóżka i pobiegłam sprawdzić czy Scott się nie odezwał. Nadzieja rosła z każdym krokiem, lecz gdy zobaczyłam, że nikt nie dzwonił, poczułam zimny dreszcz. Jakby coś złego, miało się zaraz stać. Nie miałam zbyt wiele czasu na przygotowanie się do pracy, więc rzuciłam wszystkie myśli na bok i skupiam się na sobie. Po chwili byłam już gotowa do wyjścia, jednak czułam, że to będzie ciężki dzień. Wyszłam z domu, zapominając pewnie połowy rzeczy. Ruszyłam w stronę przystanku, a z niego prosto pod biuro. Gdy szłam korytarzem minęłam Zacka, którym mam ostatnio pod górkę. Przywitałam się, na co zamruczał coś pod nosem i poszedł dalej.
-Długo będziesz zły?- zatrzymałam go
-Daj mi już spokój...- powiedział zrezygnowany
-Posłuchaj... Nie chcę się kłócić, więc proszę cię, weź zrozum, że mi coś poprostu wypadło!
Staliśmy chwilę w ciszy. Dopiero teraz uświadomiłam sobie jak bardzo podniosłam głos. Uslyszałam za sobą trzaśnięcie drzwiami.
-Czy wy się przypadkiem nie nudzicie?- poczułam jak przyśpieszyło mi serce- Co to za krzyki?
Spojrzałam z Zackiem po sobie. Był równie przerażony jak ja.
-Przepraszam szefie... Już wracam do pracy.- spuściłam głowę i przeszłam szybko obok niego
Prawie biegiem udałam się do mojej sali. Gdy weszłam, usłyszałam tylko ciche ,,Cześć'', na co odpowiedziałam równym tonem. To już mnie zupełnie dobiło. Zawsze, gdy tutaj wpadałam, następował nagły wybuch energii, a teraz? Cisza. Jak w kościele. Michael jest wściekły i w ogóle się nie odzywa, Zack się obraził, Vanessa i Matt nic nie mówią, jestem przerażona, że mój brat się nie odzywa... Wszystko składa się na jakieś jedno, wielkie nieszczęście. Tylko jakie i kiedy nastąpi?
Niebo zaszło ciemnymi chmurami, z których zaraz runął deszcz. Spinałam akurat kartki, gdy podniosłam głowę w stronę okna. Poczułam mocne ukłócie, a potem tylko strużka krwi spływała mi po palcu. No pięknie... Lepiej być nie może...
Zerwałam się z krzesła i pobiegłam do łazienki, aby przemyć ranę. Seria kłótni plus to. Idealnie. Wymarzony dzień. Na dworze jeszcze pada, ciemno, zimno... Zakręciłam kran i poszłam po plaster do apteczki. Nakleiłam go na palec. Momentalnie skojarzyło mi się to z Michaelem, ale szybko wyrzuciłam tę myśl z głowy. Wróciłam do pracy.
-A Tobie co się stało?- Van wydawałiesię być nieco przejęta
-Spinacz...- wzruszyłam ramionami Przepisałam co miałam... Zaniosłam, pozszywałam i skończyłam na dzisiaj. Wyszłam z budynku, zakładając na głowę kaptur. Szłam mokrą ulicą, nawet nie zwracając uwagi na kałuże. Świat był ciemny, mroczny. Na ulicach nie byłonikogo. W uszach słyszałam tylko dźwięk kropli deszczu, spadających na moją kurtkę. Wszystko wydawało mi się szare i smutne... Zupełnie jak ja.
Gdy doszłam do domu, byłam już całkowicie przemoczona. Szybko przebrałam się w coś suchego i poszłam wysuszyć włosy. Gdy uslyszałam dźwięk telefonu rzuciłam wszystko i pobiegłam go odebrać. Scott! Nareszcie.
-Cześć, stało się coś, ze tak długo nie dzwoniłeś?- byłam przeszczęśliwa, że się w końcu odezwał
-Raczej nie mam na dzisiaj dobrych wiadomości...-był bardzo przybity
-Weź nie strasz.... Co się stało?
-Ja...- powiedział łamiącym głosem- Jestem chory. Bardzo ciężko chory.
Poczułam jak uginają się podemną nogi. Oddech przyspieszył, a sercie zaczęło bić nierównym tempem. Dlaczego od razu zakładam najgorsze?
-A mianowicie?
-Rachael...- miałam wrażenie, że stara się powstrzymać od łez- Ja mam raka...
Moje nogi stały się jak z waty. Poczułam jak kolana ugięły się pod ciężarem mojego ciała. Do oczu napłynęły łzy, a mi zrobiło się słabo. W jednym momencie świat zawalił mi się na głowę. Jakby ktoś właśnie mi powiedział, że jedyna bliska mi osoba umiera, ubierając to w ładne słówka. Poczułam jak wszystko przestaje mieć dla mnie znaczenie...
-To nie może być prawda...- mówiłam przez płacz- Nie... to się nie dzieje.
Poczułam zimno, obraz zamazał mi się w oczach. Usiadłam na kanpie, bojąc się upadku. Chciałam się uspokoić, pokazać swoją siłę dla niego, jednak wszelkie emocje, które mi wtedy towarzyszyły były zbyt silne. Coraz więcej łez spływało mi po policzkach...
-Spokojnie... Rak to nie wyrok. To się da wyleczyć.- starał się mnie opanować, jednak z każdym jego słowem płakałam jeszcze bardziej
-Ale Scott... Przecież...- plątał mi się język- A chemia? Stracisz włosy...
-Ważne, żeby z tego wyjść... Tylko się nie łam. Będzie dobrze.- nastała chwilowa cisza- Przepraszam, ale muszę kończyć, jestem teraz w szpitalu...
-Poczekaj!- prawie krzyknęłam do słuchawki- Od jak dawna o tym wiesz?
-Od trzech dni... Wybacz, ale sam nie mogłem się z tym pogodzić, więc co dopiero mówić o tym tobie. Pamiętaj, będzie dobrze.
Rozłączył się, a ja dołożyłam telefon. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje. Ja... Poczułam jak kolejna warstwa słonych łez zbiera mi się w kącikach oczu. Ukryłam twarz w dłoniach, poprostu pozwalając się wypłakać. W mojej głowie pojawiło się tysiąc czarnych scenariuszy, dotyczących przyszłości. A co jeżeli chemia nic nie da? Co jeżeli... on umrze? Starałam się nie dopuścić takiej myśli do głowy, jednak takie były realia. Miałam ochotę wykrzyczeć światu, jak bardzo go nienawidzę za to, co zrobił mojemu bratu. Mojemu wsparciu i jedynemu przyjacielowi. Nie wyobrażam zostać na ty świecie sama.
Moje przemyślenia długo nie trwały. Zgłuszył mnie kolejny telefon. Wzięłam go do ręki, a gdy zobaczyłam kto dzowni, poczułam jak na moją twarz wkrada się delikatny uśmiech, przez łzy. Myślałam, że ma już dość i to będzie koniec. Jednak Michael zadzwonił. Tylko dlaczego właśnie teraz?
-Słucham?- powiedziałam moim łamiąc się głosem
-Rachael, ja...- nasłuchiwał przez chwilę tego co sie dzieje po drugiej stronie słuchawki- Czy ty płaczesz?
-Nie...- wstałam i otarłam łzy- Nie, wszystko w porządku.
-Na pewno?- wiedziałam, że mi nie uwierzył
Po tych słowach rozkleiłam się na dobre. Płacz, to słowo, które wzrusza samo w sobie. Nie mogłam się opanować, gdy uslyszałam jak i on jest przejęty.
-Jesteś w swoim mieszkaniu, tak?- odpowiedziałam ciszą
Zakończył połączenie, a ja byłam już pewna, że tu przyjedzie. Czekałam, liczyłam minuty i sekundy do jego przyjazdu. Nie chciałam zostać sama. Pierwszy raz poczułam, że poważnie go potrzebuję. Nikogo innego.
Gdy usłszałam skrzypnięcie drzwi, poczułam ulgę. Jakby kamień spadł mi z serca, ale to wciąż dopiero połowa wszystkich problemów. Zatrzymał się na chwilę wejściu, lecz zaraz potem stawił pierwsze kroki w moją stronę. Poczułam ciepło jego dłoni, na moim ramieniu. Uniosłam lekko głowę i napotkałam jego zatroskany wzrok. Nie miałam ochoty mu niczego tłumaczyć. Wstałam i poprostu go przytuliłam. Stał przez chwilę bez ruchu, lecz zaraz odwzajemnił uścisk, kołysząc się w lewo i prawo. Oplotłam ręce wokół jego szyji i płakałam w koszulę. Bicie jego serca powoli uspokajało, a świat znów opadał w górę i dół, równo z jego oddechem. Moje wspomnienie ostatniego spotkania zniknęło. Lekki strach zmienił się w chęć przebywania obok.
-Co się stało?- zapytał spokojnym głosem
Odsunęłam się od niego na krok i spojrzałam prosto w oczy.
-Mój brat... On... Ma raka.
Zdziwił się na tę wiadomość i bez zastanowienia znów zgarnął mnie w swoje ramiona.
-Będzie dobrze... Spokojnie.- gładził moje włosy
Staliśmy tak chwilę. Miałam wrażenie, że czeka, aż ja coś zrobię, jednak nie chciałam nawet drgnąć. W jego uścisku nie czułam się sama z tym wszystkim... Wszystko mnie przygniotło, a on to ze mnie podniósł. Chciałam tylko się z nim pogodzić po wczorajszej... kłótni? To raczej był napad złości.
-Mam zostać tu z tobą?- ujął moją twarz w dłonie, patrząc w szkliste oczy na przeciwko siebie
Zastanowiłam się przez chwilę. Nie sądziłam, aby był to dobry pomysł, jednak nie chciałam zostać sama. Bałam się, że zrobię jakieś głupstwo pod presją emocji. Poza tym... mieliśmy trochę do porozmawiania, a ja w tym momencie potrzebowałam kogoś.
-Jeśli chcesz...- wzruszyłam ramionami
-Poczekam, aż się uspokoisz.- wyszeptał, jakby nie chciał abym to słyszała
Zignorowałam te słowa i poszłam do zabudowy kuchennej. Zaproponowałam mu coś do picia, jednak odmówił, kiwając przecąco głową. Nalałam sobie do szklanki wody i wypiłam jednym tchem. Pora zacząć uzupełniać przepłakaną wodę w organizmie.
-Może powinnaś wziąć coś na uspokojenie?- odezwał się zza półścianki
Momentalnie sięgnęłam po moje leki. Przewracałam kolorowe opakowania, szukając odpowiednich tabletek. Gdy je znalazłam, wzięłam jedną do ust i przełknęłam. Po tym wróciłam do Michaela, który spięty siedział na kanapie.
-Musze cię przeprosić... za moje ostatnie zachowanie.- spuścił wzrok na podłogę
-Nic się nie stało. Nie chce ci się narzucać. Miałeś prawo się zdenerwować.- również zawiesiłam wzrok w jakimś bezsensowny miejscu
-Ale nie powinienem wyżywać się na tobie.
Spojrzałam na niego kątem oka i zauważyłam, że właśnie robi dokładnie to samo.
-Mój styl?- wskazał palcem na mój plaster
-Spinacz...- uniosłam lekko kąciki ust
Nie potrafiliśmy zacząć rozmowy. Poprostu nie. Nawet specjalnie nie chciałam rozmawiać. Cisza i jego obecność. To mi wystarczyło, jednak widziałam, że to on nie czuje się zbyt komfortowo.
-Wiesz...- zaczęłam niepewnie- Scott jest jedyną bliską mi osobą. Co ja zrobię jak go stracę?
Nie wiem na co od niego liczyłam. Słowa wsparcia? Poważnej odpowiedzi na moje pytanie? Podniósł lekko głowę, która później spoczęła zwrócona w moją stronę.
-Nie mogę ci na to odpowiedzieć. Każdy reaguje inaczej. Ważne, żebyś miała ludzi wokół siebie. Oni ci pomogą. Sama możesz popaść w problemy i skrajności.- odpowiedział z zupełną powagą
-Ostatnio coś mam małe problemy, jeśli chodzi o znajomych. Czułam, że zbliża się nieszczęście.
-Zły dzień?
-Zły? Gorzej. Pokłóciłam się z jednym chłopakiem na korytarzu, na czym przyłapał nas szef. Krzyknął na nas. Trochę mu podpadliśmy...- uśmiechnęłam się lekko
Siedzieliśmy w zupełnej ciszy. Poczułam, że lek zaczyna działać. Zrobiłam się trochę senna. Moje powieki zaczęły się robić coraz cięższe...
-A inni?
-Nie wiem co się stało. Poprostu się nie odzywają. Może to moja wina...
-Dlaczego?- wydawał się poważnie zainteresowany tą rozmową
-Dużo czasu poświęcam pracy i... tobie.- zawahałam się
-To lepiej odnów te znajomości. Praca może minąć i ja wiecznie tutaj nie będę.
Nie zdziwiły mnie jego słowa, jednak poczułam się nieswojo. W sumie ma rację. Nie zatrzymam go przy sobie. Nawet szczerze tego nie chcę. Krótka znajomość, ale mam nadzieję trochę zmienić w jego życiu.
-Racja...- przytaknęłam mu- Nie ma nic gorszego niż stracić wszystkich w jednym momencie.
Spojrzał na mnie ciekawskim spojrzeniem. Gdy zauważył, że to dostrzegłam od razu spuścił wzrok.
-Wiem, że nigdy tego nie mówiłam. Poprostu nie chciałam...- miałam wrażenie, że do oczu znów napływają mi łzy- Jechaliśmy nocą samochodem. Ja, moja matka i ojciec. Zobaczyłam tylko dwa światła, a potem obudziłam się w szpitalu...
Wyciągnęłam rękę po chusteczkę. Przetarłam nią oczy i wróciłam do opowieści.
-Pamiętam kolor nawet tego samochodu... I jak przez mgłę zarysy twarzy tego człowieka. Uderzył w nas, wciąż mam wrażenie, że celowo...- spojrzałam na niego przenikliwym spojrzeniem- Ja wyszłam z tego cało, ale potem dowiedziałam się, że mój ojciec zmarł na miejscu... Matka leżała miesiąc w szpitalu... i też zmarła. Dlatego mój brat jest tak ważny.
-Przykro mi Rachael. Naprawdę mi przykro...
***
-Ziemia do pana...- Frank wymachiwał mi ręką przed twarzą- Żyjesz w ogóle?
-Tak, tak.- wróciłem do podpisywania papierków
Poczucie winy nie dawało mi żyć. Moją głowę, cały czas zajmowała myśl o wczorajszym wieczorze. Nie chciałem jej wystarczyć. Nie w tym rzecz.
-Frank, muszę szybko zadzwonić.- posłałem mojemu przyjacielowi błagalne spojrzenie
Przytaknął mi z wielką łaską, a ja wybiegłem z pokoju i wystukałem numer do Rachael. Chciałem ją przeprosić za mój wybuch złości. Jednak gdy uslyszałem jej załamany głos, czułem, że stało się coś złego. Wyjechałem z Neverlandu i kazałem zawieść się do jej mieszkania. Gdy stanąłem w progu, usłyszałem jak cicho płacze. Doszło do mnie to, że potrzebuje wsparcia. Postanowiłem zostać przy niej do czasu, gdy się uspokoi. Nie pomyślałem, że będzie końcu zdolna opowiedzieć mi coś o sobie. Swoją historię. To mną wstrząsnęło. Do tego, jej brat jest chory...
Polożyła głowę na moim ramieniu. Automatycznie objąłem ja, nucąc cicho piosenki, jakie przyszły mi do głowy. Siedziała chwilę szytwo, jednak po kilku minutach rozluźniła się. Jej ciało stało się zupełnie bezwładne. Zasnęła... Miała za sobą bardzo ciężki dzień. Dobrze, że w końcu mogła odpocząć. Zastanowiłem się przez chwilę, co zrobić. Postanowiłem zanieść ją do sypialni. Wziąłem dziewczynę na ręce i otworzyłem pierwsze drzwi, za którymi- na moje szczęście- znajdował się jej pokój. Ułożyłem ją delikatnie na łóżku i przykryłem kołdrą. Przez chwilę przyglądałem się jej spokojnemu wyrazowi twarzy.
Wiem, że nie wszyscy ludzie są źli, jednak nikomu nie ufa się zbyt szybko. To normalne i prawidłowe zachowanie. Czułem, że nie mogę jej obdarzyć zaufaniem. Bałem się, że kiedyś wszystko zniszczy. Może, przecież jest dziennikarzem. Co powie, według ludzi będzie prawdą. Dlatego muszę na nią uważać. Chyba na trochę zbyt wiele jej pozwalam... I muszę jej to uświadomić.
_________________________________________
Nie, nie jestem zadowolona z tego co napisałam :/ Ale resztę zostawiam Wam ;)
Komentarz= motywacja
PS. Mam malutką niespodziankę, na przyszłe rozdziały. Nie jest ona zwiazana z fabułą, lecz jest tylko jej dopełnieniem ^^ Nie jestem do końca pewna jak to wyjdzie, bo miałabym w takiej sytuacji dużo pracy, a mało czasu, jednak coś tam spróbuję zrobić. Nic nie obiecuję...
~Dreamer
Hej...
OdpowiedzUsuńNie jesteś zadowolona z rozdziału? A wiesz z czego ja nie jestem zadowolona?
Z mojego debilizmu, za przeproszeniem.
Nie wiem, czy ja mam po prostu jakiś charakter zły, czy co, ale nie pierwszy raz zawaliłam i... Możesz mnie rozstrzelać. Jestem gotowa xD ( takie nerwowe "iksde" )
Jeszcze tak troszkę nawiążę do poprzedniej notki...
MICHAEL! Cóż za nerwy!
Nie no, tak na serio to szkoda mi go. No bo przecież oskarżyć niewinnego człowieka nie mogą. Ale żeby tak tak na Racheal naskakiwać? W sumie dziś ją przeprosił, no ALE jest ALE i ALE będzie. Chyba. Nie wiem, może mi odwala.
Atmosfera tego rozdziału jest świetna. Kocham takie dramaty <3
W ogóle idealnie opisałaś te wszystkie emocje, bo mnie samą wiele razy dopadało takie uczucie. Kiedy wszyscy są przeciwko tobie, a życie nie toczy się tak, jak powinno...
I jeszcze ten Scott... Myślałam na początku, że również się obraził, a tu takie coś... Nie no, smutno mi aż. On ma 37 lat, prawda? Za młody, by umierać. No ale rak to przecież nie musi być wyrok.
Tu mi się tak z moją "wspaniałą" Iwonką skojarzyło, heh. Normalnie wysyp tych nowotworów ostatnio. W sam raz na moją hipochondrię xD :D
Deszcz... Zawsze musi być zwiastunem czegoś złego. Nie mówię oczywiście, że jest to oklepane. Absolutnie! Po prostu zawsze mam zaciesz z takich dramatów. Żeby nikt nie pomyślał, że cieszy mnie ludzkie cierpienie. Nie w tym rzecz...
Ojć, chyba już na jakieś dygresje schodzę... Zmieniam temat!
Tak jakoś smutno mi się zrobiło, gdy Michael wspomniał o krótkiej znajomości. Ale liczę na ciebie, że mi tu go w porę ogarniesz :)
Także ja przepraszam za nieogarnięty komentarz ( swoją drogą cały czas mi czegoś w nim brakuje ), życzę weny I pozdrawiam <3
Mezzoforte
O, bym zapomniała!
OdpowiedzUsuńŚwietny ten nagłówek <3
Sama robiłaś, czy gdzieś zamawiałaś?
Wychodzi teraz na to, że już tylko ja nadal tkwię w tej żałosnej, niedopasowanej pikselozie ;( xD
Sama. Ach, te profesjonalne aplikacje na telefon xD
UsuńTeż robiłam TO COŚ w aplikacji i efekty mówią same za siebie o moich zdolnościach informatycznych xD
UsuńCo do programów do nagłówków polecam gimpa xd
UsuńNieeeeee....dlaczego musi być tak smutno no? Why? Moje serce płacze, wróć przecież ja nie mam serca xD płaczą moje oczy jestem bliska odwodnieniu, a tak w ogóle to hej!!!
OdpowiedzUsuńWięc teraz dlaczego rycze. Rycze gdyż, ależ, ponieważ to było... GENIALNE. Ewnetualnie moje emocje są źle poustawiane, ale zostańmy przy wersji pierwszej. Nie no, no mówiłaś, że będzie drama, a to dopiero jej początek prawda? Nie ma to jak dobić główną bohaterkę na maksa. No jak już wszystko było przeciw niej to co tam... Sprawmy, by cierpiała jeszcze bardziej. I wgl ten deszcz i to wszystko jak to ukazałaś strasznie mi się podobało. Jej brat (tu imienia nie pamiętam) wcale nie musi od razu umierać, bo zawsze jest nadzieja w czymkolwiek. Najlepiej znaleźć oparcie w kimś i alleluja i do przodu.
Szybko się Mike u niej w mieszkaniu zjawił. Mur postawił między nimi jak ten Chiński, ale jednak sprawdził co się z nią dzieje. Przy okazji pogadali, pogadali ta zasnęła co jest moim zdaniem meeega urocze. Nie wiem czemu tak mam, ale mam. I co dalej? No nie wiem, bo mi się rozdział dziwnie skończył. Właśnie nie wiem czy ci to mówiłam, ale mówię teraz, albo się powtórzę, bo chodzi o to, że masz świetne opisy czy to uczuć, czy miejsca, nie mówiąc już o akcji.
Teraz ploooooose pisz szybciej bo już się nie mogę nexta doczekać. Znowu będę musiała grzecznie na niego czekać. Chcesz weny prawda? Prawda. Więc życzę ci jej duużo całej tony, a nawet więcej i pozdrawiam gorąco ;****
Hejka kochana!
OdpowiedzUsuńPrzybyłam, przeczytałam, teraz komentuję. Rozdział bardzo fajny, podoba mi się ta troskliwa strona Michaela :)
Co do brata - Scotta, uważam, że wyzdrowieje. Da radę, tak samo zresztą jak jego siostra! Dobra, nie gadam bez sensu, zycze duzo weny i czekam na nn!
Idę nadrabiać XD
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że człowiek, który słyszy, że bliska osoba ma raka nie interesuje się tym, że podczas chemii wypadną włosy. To, to jest naprawdę pikuś. Ważniejsze jest zdrowie. Mam nadzieję, że bardzo dobrze opiszesz chorobę i jej przebieg, jak coś to mogę Ci dać parę rad, bo studiuję kierunek medyczny i mam kontakt z rakiem na codzień. Jak coś to pisz mi na maila queenofthenight@onet.pl albo jak jesteś na grupie Polish Moonwalkers to Cie znajdę xd tylko napisz mi w mailu swoje imię i nazwisko.
Co do rozdziału, no to... Smutny. Scott będzie musiał stoczyć niezłą batalię, żeby się pozbyć raka, chociaż z niego nie da rady wyzdrowiec. Jak człowiek raz zachorował, to już nie wyzdrowieje. Nawet jeśli pozbędziemy się siedliska raka, jego samego nie. Może być w stanie uśpienia nawet przez trzydzieści lat. Scott, co nie zaboli go, to będzie musiał się badać, tak dla pewności.
Czekam na nn. :D