piątek, 10 lutego 2017

Rozdział 13 ,,Tylko dlaczego właśnie teraz?''

   Joł!
      Snu brak, czyli wszystko wrocilo do normy xD Z góry jednak mogę powiedzieć, że to wyszło wręcz okropnie, ze względu, iż nie umiem dokładnie opisać uczuć w tej ,,dramatycznej scenie''.  Myślałam, jakby to ująć przez dobre dwa dni, ale nic... Tak więc... Tyle:
_________________________________________


   Wróciłam do domu, cała w starchu. Poczułam się obco. Jego wzrok był wyraźnie wściekły i rozżalony, a krew zalała białka jego oczu. To bylo okropne, widzieć go w takim stanie. Nie wyobrażam sobie, co dzisiaj musiał przeżyć. Zapewne, gdy ja dopiero otworzyłam oczy, on już siedział na krześle w sali sądowej. Nigdy nie myślałam w ten sposób...
   Gdy odkluczyłam drzwi, poczułam się znów swobodnie, a zapach ulubionych świeczek wypełnił mnie od środka. Jednak jak krótka była ta przyjemność. Zawieszając torebkę na wieszak, przypomniałam sobie jeszcze o pracy. Miałam wrażenie, że każdy się powoli ode mnie odwraca. O bracie też nic nie wiem. Zostałam... zupełnie sama. Rozejrzałam się po pustym pokoju. Pierwsze co postanowiłam zrobić, to do niego zadzwonić. Wystukałam numer i przeczekałam dwa sygnały... trzy... czery. Zero odzewu. Najpierw do głowy przyszły mi same źle myśli. Zazwyczaj odbierał telefony. Nie było dnia, żeby nie wisiał na słuchawce. Dziś jednak i od kilku dni nic o nim nie wiem. Widocznie jest bardzo zajęty i przy tej opcji zostańmy.  Poszłam potem do sypialni. Położyłam się wygodnie na łóżku i zamknęłam oczy. Bałam się o niego. Naprawdę. Tak okropnie żałuję, że nie mogę byekbliżej niego, żeby mu pomóc. Postawił gruby mur, którego nie sposób zburzyć. Najbardziej skupiłam się jednak na tym, co jeśli zechce poprostu skończyć to wszystko? Ta śmieszna znajomość nic mu nie przyniesie, a może nawet zaszkodzić. Gdybym chciała, równie dobrze mogłabym pisać z głowy. Wtedy jednak wszystko straciło by swoją magię.


   Rano, gdy tylko podniosłam powieki, zerwałam się z łóżka i pobiegłam sprawdzić czy Scott się nie odezwał. Nadzieja rosła z każdym krokiem, lecz gdy zobaczyłam, że nikt nie dzwonił, poczułam zimny dreszcz. Jakby coś złego, miało się zaraz stać. Nie miałam zbyt wiele czasu na przygotowanie się do pracy, więc rzuciłam wszystkie myśli na bok i skupiam się na sobie. Po chwili byłam już gotowa do wyjścia, jednak czułam, że to będzie ciężki dzień. Wyszłam z domu, zapominając pewnie połowy rzeczy. Ruszyłam w stronę przystanku, a z niego prosto pod biuro. Gdy szłam korytarzem minęłam Zacka, którym mam ostatnio pod górkę. Przywitałam się, na co zamruczał coś pod nosem i poszedł dalej.
-Długo będziesz zły?- zatrzymałam go
-Daj mi już spokój...- powiedział zrezygnowany
-Posłuchaj... Nie chcę się kłócić, więc proszę cię, weź zrozum, że mi coś poprostu wypadło!
     Staliśmy chwilę w ciszy. Dopiero teraz uświadomiłam sobie jak bardzo podniosłam głos. Uslyszałam za sobą trzaśnięcie drzwiami.
-Czy wy się przypadkiem nie nudzicie?- poczułam jak przyśpieszyło mi serce- Co to za krzyki?
     Spojrzałam z Zackiem po sobie. Był równie przerażony jak ja.
-Przepraszam szefie... Już wracam do pracy.- spuściłam głowę i przeszłam szybko obok niego
     Prawie biegiem udałam się do mojej sali. Gdy weszłam, usłyszałam tylko ciche ,,Cześć'', na co odpowiedziałam równym tonem. To już mnie zupełnie dobiło. Zawsze, gdy tutaj wpadałam, następował nagły wybuch energii, a teraz? Cisza. Jak w kościele. Michael jest wściekły i w ogóle się nie odzywa, Zack się obraził, Vanessa i Matt nic nie mówią, jestem przerażona, że mój brat się nie odzywa... Wszystko składa się na jakieś jedno, wielkie nieszczęście. Tylko jakie i kiedy nastąpi?
    Niebo zaszło ciemnymi chmurami, z których zaraz runął deszcz. Spinałam akurat kartki, gdy podniosłam głowę w stronę okna. Poczułam mocne ukłócie, a potem tylko strużka krwi spływała mi po palcu. No pięknie... Lepiej być nie może...
    Zerwałam się z krzesła i pobiegłam do łazienki, aby przemyć ranę. Seria kłótni plus to. Idealnie. Wymarzony dzień. Na dworze jeszcze pada, ciemno, zimno... Zakręciłam kran i poszłam po plaster do apteczki. Nakleiłam go na palec. Momentalnie skojarzyło mi się to z Michaelem, ale szybko wyrzuciłam tę myśl z głowy. Wróciłam do pracy.
-A Tobie co się stało?- Van wydawałiesię być nieco przejęta
-Spinacz...- wzruszyłam ramionami Przepisałam co miałam... Zaniosłam, pozszywałam i skończyłam na dzisiaj. Wyszłam z budynku, zakładając na głowę kaptur. Szłam mokrą ulicą, nawet nie zwracając uwagi na kałuże. Świat był ciemny, mroczny. Na ulicach nie byłonikogo. W uszach słyszałam tylko dźwięk kropli deszczu, spadających na moją kurtkę. Wszystko wydawało mi się szare i smutne... Zupełnie jak ja.
    Gdy doszłam do domu, byłam już całkowicie przemoczona. Szybko przebrałam się w coś suchego i poszłam wysuszyć włosy. Gdy uslyszałam dźwięk telefonu rzuciłam wszystko i pobiegłam go odebrać. Scott! Nareszcie.
-Cześć, stało się coś, ze tak długo nie dzwoniłeś?- byłam przeszczęśliwa, że się w końcu odezwał
-Raczej nie mam na dzisiaj dobrych wiadomości...-był bardzo przybity
-Weź nie strasz.... Co się stało?
-Ja...- powiedział łamiącym głosem- Jestem chory. Bardzo ciężko chory.
    Poczułam jak uginają się podemną nogi. Oddech przyspieszył, a sercie zaczęło bić nierównym tempem. Dlaczego od razu zakładam najgorsze?
-A mianowicie?
-Rachael...- miałam wrażenie, że stara się powstrzymać od łez- Ja mam raka...
    Moje nogi stały się jak z waty. Poczułam jak kolana ugięły się pod ciężarem mojego ciała. Do oczu napłynęły łzy, a mi zrobiło się słabo. W jednym momencie świat zawalił mi się na głowę. Jakby ktoś właśnie mi powiedział, że jedyna bliska mi osoba umiera, ubierając to w ładne słówka. Poczułam jak wszystko przestaje mieć dla mnie znaczenie...
-To nie może być prawda...- mówiłam przez płacz- Nie... to się nie dzieje.
      Poczułam zimno, obraz zamazał mi się w oczach. Usiadłam na kanpie, bojąc się upadku. Chciałam się uspokoić, pokazać swoją siłę dla niego, jednak wszelkie emocje, które mi wtedy towarzyszyły były zbyt silne. Coraz więcej łez spływało mi po policzkach...
-Spokojnie... Rak to nie wyrok. To się da wyleczyć.- starał się mnie opanować, jednak z każdym jego słowem płakałam jeszcze bardziej
-Ale Scott... Przecież...- plątał mi się język- A chemia? Stracisz włosy...
-Ważne, żeby z tego wyjść... Tylko się nie łam. Będzie dobrze.- nastała chwilowa cisza- Przepraszam, ale muszę kończyć, jestem teraz w szpitalu...
-Poczekaj!- prawie krzyknęłam do słuchawki- Od jak dawna o tym wiesz?
-Od trzech dni... Wybacz, ale sam nie mogłem się z tym pogodzić, więc co dopiero mówić o tym tobie. Pamiętaj, będzie dobrze.
    Rozłączył się, a ja dołożyłam telefon. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje. Ja... Poczułam jak kolejna warstwa słonych łez zbiera mi się w kącikach oczu. Ukryłam twarz w dłoniach, poprostu pozwalając się wypłakać. W mojej głowie pojawiło się tysiąc czarnych scenariuszy, dotyczących przyszłości. A co jeżeli chemia nic nie da? Co jeżeli... on umrze? Starałam się nie dopuścić takiej myśli do głowy, jednak takie były realia. Miałam ochotę wykrzyczeć światu, jak bardzo go nienawidzę za to, co zrobił mojemu bratu. Mojemu wsparciu i jedynemu przyjacielowi. Nie wyobrażam zostać na ty świecie sama.
   Moje przemyślenia długo nie trwały.  Zgłuszył mnie kolejny telefon. Wzięłam go do ręki, a gdy zobaczyłam kto dzowni, poczułam jak na moją twarz wkrada się delikatny uśmiech, przez łzy. Myślałam, że ma już dość i to będzie koniec. Jednak Michael zadzwonił. Tylko dlaczego właśnie teraz?
-Słucham?- powiedziałam moim łamiąc się głosem
-Rachael, ja...- nasłuchiwał przez chwilę tego co sie dzieje po drugiej stronie słuchawki- Czy ty płaczesz?
-Nie...- wstałam i otarłam łzy- Nie, wszystko w porządku.
-Na pewno?- wiedziałam, że mi nie uwierzył
    Po tych słowach rozkleiłam się na dobre. Płacz, to słowo, które wzrusza samo w sobie. Nie mogłam się opanować, gdy uslyszałam jak i on jest przejęty.
-Jesteś w swoim mieszkaniu, tak?- odpowiedziałam ciszą
    Zakończył połączenie, a ja byłam już pewna, że tu przyjedzie. Czekałam, liczyłam minuty i sekundy do jego przyjazdu. Nie chciałam zostać sama. Pierwszy raz poczułam, że poważnie go potrzebuję. Nikogo innego.
     Gdy usłszałam skrzypnięcie drzwi, poczułam ulgę. Jakby kamień spadł mi z serca, ale to wciąż dopiero połowa wszystkich problemów. Zatrzymał się na chwilę wejściu, lecz zaraz potem stawił pierwsze kroki w moją stronę. Poczułam ciepło jego dłoni, na moim ramieniu. Uniosłam lekko głowę i napotkałam jego zatroskany wzrok. Nie miałam ochoty mu niczego tłumaczyć. Wstałam i poprostu go przytuliłam. Stał przez chwilę bez ruchu, lecz zaraz odwzajemnił uścisk, kołysząc się w lewo i prawo. Oplotłam ręce wokół jego szyji i płakałam w koszulę. Bicie jego serca powoli uspokajało, a świat znów opadał w górę i dół, równo z jego oddechem. Moje wspomnienie ostatniego spotkania zniknęło. Lekki strach zmienił się w chęć przebywania obok.
-Co się stało?- zapytał spokojnym głosem
    Odsunęłam się od niego na krok i spojrzałam prosto w oczy.
-Mój brat... On... Ma raka.
   Zdziwił się na tę wiadomość i bez zastanowienia znów zgarnął mnie w swoje ramiona.
-Będzie dobrze... Spokojnie.- gładził moje włosy
     Staliśmy tak chwilę. Miałam wrażenie, że czeka, aż ja coś zrobię, jednak nie chciałam nawet drgnąć. W jego uścisku nie czułam się sama z tym wszystkim... Wszystko mnie przygniotło, a on to ze mnie podniósł. Chciałam tylko się z nim pogodzić po wczorajszej... kłótni? To raczej był napad złości.
-Mam zostać tu z tobą?- ujął moją twarz w dłonie, patrząc w szkliste oczy na przeciwko siebie
      Zastanowiłam się przez chwilę. Nie sądziłam, aby był to dobry pomysł, jednak nie chciałam zostać sama. Bałam się, że zrobię jakieś głupstwo pod presją emocji. Poza tym... mieliśmy trochę do porozmawiania, a ja w tym momencie potrzebowałam kogoś.
-Jeśli chcesz...- wzruszyłam ramionami
-Poczekam, aż się uspokoisz.- wyszeptał, jakby nie chciał abym to słyszała
     Zignorowałam te słowa i poszłam do zabudowy kuchennej. Zaproponowałam mu coś do picia, jednak odmówił, kiwając przecąco głową. Nalałam sobie do szklanki wody i wypiłam jednym tchem. Pora zacząć uzupełniać przepłakaną wodę w organizmie.
-Może powinnaś wziąć coś na uspokojenie?- odezwał się zza półścianki
    Momentalnie sięgnęłam po moje leki. Przewracałam kolorowe opakowania, szukając odpowiednich tabletek. Gdy je znalazłam, wzięłam jedną do ust i przełknęłam. Po tym wróciłam do Michaela, który spięty siedział na kanapie.
-Musze cię przeprosić... za moje ostatnie zachowanie.- spuścił wzrok na podłogę
-Nic się nie stało. Nie chce ci się narzucać. Miałeś prawo się zdenerwować.- również zawiesiłam wzrok w jakimś bezsensowny miejscu
-Ale nie powinienem wyżywać się na tobie.
     Spojrzałam na niego kątem oka i zauważyłam, że właśnie robi dokładnie to samo.
-Mój styl?- wskazał palcem na mój plaster
-Spinacz...- uniosłam lekko kąciki ust
    Nie potrafiliśmy zacząć rozmowy. Poprostu nie. Nawet specjalnie nie chciałam rozmawiać. Cisza i jego obecność. To mi wystarczyło, jednak widziałam, że to on nie czuje się zbyt komfortowo.
-Wiesz...- zaczęłam niepewnie- Scott jest jedyną bliską mi osobą. Co ja zrobię jak go stracę?
     Nie wiem na co od niego liczyłam. Słowa wsparcia? Poważnej odpowiedzi na moje pytanie? Podniósł lekko głowę, która później spoczęła zwrócona w moją stronę.
-Nie mogę ci na to odpowiedzieć. Każdy reaguje inaczej. Ważne, żebyś miała ludzi wokół siebie. Oni ci pomogą. Sama możesz popaść w problemy i skrajności.- odpowiedział z zupełną powagą
-Ostatnio coś mam małe problemy, jeśli chodzi o znajomych. Czułam, że zbliża się nieszczęście.
-Zły dzień?
-Zły? Gorzej. Pokłóciłam się z jednym chłopakiem na korytarzu, na czym przyłapał nas szef. Krzyknął na nas. Trochę mu podpadliśmy...- uśmiechnęłam się lekko
     Siedzieliśmy w zupełnej ciszy. Poczułam, że lek zaczyna działać. Zrobiłam się trochę senna. Moje powieki zaczęły się robić coraz cięższe...
-A inni?
-Nie wiem co się stało. Poprostu się nie odzywają. Może to moja wina...
-Dlaczego?- wydawał się poważnie zainteresowany tą rozmową
-Dużo czasu poświęcam pracy i... tobie.- zawahałam się
-To lepiej odnów te znajomości. Praca może minąć i ja wiecznie tutaj nie będę.
     Nie zdziwiły mnie jego słowa, jednak poczułam się nieswojo. W sumie ma rację. Nie zatrzymam go przy sobie. Nawet szczerze tego nie chcę. Krótka znajomość, ale mam nadzieję trochę zmienić w jego życiu.
-Racja...- przytaknęłam mu- Nie ma nic gorszego niż stracić wszystkich w jednym momencie.
     Spojrzał na mnie ciekawskim spojrzeniem. Gdy zauważył, że to dostrzegłam od razu spuścił wzrok.
-Wiem, że nigdy tego nie mówiłam. Poprostu nie chciałam...- miałam wrażenie, że do oczu znów napływają mi łzy- Jechaliśmy nocą samochodem. Ja, moja matka i ojciec. Zobaczyłam tylko dwa światła, a potem obudziłam się w szpitalu...
     Wyciągnęłam rękę po chusteczkę. Przetarłam nią oczy i wróciłam do opowieści.
-Pamiętam kolor nawet tego samochodu... I jak przez mgłę zarysy twarzy tego człowieka. Uderzył w nas, wciąż mam wrażenie, że celowo...- spojrzałam na niego przenikliwym spojrzeniem- Ja wyszłam z tego cało, ale potem dowiedziałam się, że mój ojciec zmarł na miejscu... Matka leżała miesiąc w szpitalu... i też zmarła. Dlatego mój brat jest tak ważny.
-Przykro mi Rachael. Naprawdę mi przykro...
                                   ***

-Ziemia do pana...- Frank wymachiwał mi ręką przed twarzą- Żyjesz  w ogóle?
-Tak, tak.- wróciłem do podpisywania papierków
      Poczucie winy nie dawało mi żyć. Moją głowę, cały czas zajmowała myśl o wczorajszym wieczorze. Nie chciałem jej wystarczyć. Nie w tym rzecz.
-Frank, muszę szybko zadzwonić.- posłałem mojemu przyjacielowi błagalne spojrzenie
      Przytaknął mi z wielką łaską, a ja wybiegłem z pokoju i wystukałem numer do Rachael. Chciałem ją przeprosić za mój wybuch złości. Jednak gdy uslyszałem jej załamany głos, czułem, że stało się coś złego. Wyjechałem z Neverlandu i kazałem zawieść się do jej mieszkania. Gdy stanąłem w progu, usłyszałem jak cicho płacze. Doszło do mnie to, że potrzebuje wsparcia. Postanowiłem zostać przy niej do czasu, gdy się uspokoi. Nie pomyślałem, że będzie końcu zdolna opowiedzieć mi coś o sobie. Swoją historię. To mną wstrząsnęło. Do tego, jej brat jest chory...
     Polożyła głowę na moim ramieniu. Automatycznie objąłem ja, nucąc cicho piosenki, jakie przyszły mi do głowy. Siedziała chwilę szytwo, jednak po kilku minutach rozluźniła się. Jej ciało stało się zupełnie bezwładne. Zasnęła... Miała za sobą bardzo ciężki dzień. Dobrze, że w końcu mogła odpocząć. Zastanowiłem się przez chwilę, co zrobić. Postanowiłem zanieść ją do sypialni. Wziąłem dziewczynę na ręce i otworzyłem pierwsze drzwi, za którymi- na moje szczęście- znajdował się jej pokój. Ułożyłem ją delikatnie na łóżku i przykryłem kołdrą. Przez chwilę przyglądałem się jej spokojnemu wyrazowi twarzy.
    Wiem, że nie wszyscy ludzie są źli, jednak nikomu nie ufa się zbyt szybko. To normalne i prawidłowe zachowanie. Czułem, że nie mogę jej obdarzyć zaufaniem. Bałem się, że kiedyś wszystko zniszczy. Może, przecież jest dziennikarzem. Co powie, według ludzi będzie prawdą. Dlatego muszę na nią uważać. Chyba na trochę zbyt wiele jej pozwalam... I muszę jej to uświadomić.
_________________________________________

Nie, nie jestem zadowolona z tego co napisałam :/ Ale resztę zostawiam Wam ;)
Komentarz= motywacja
PS. Mam malutką niespodziankę, na przyszłe rozdziały. Nie jest ona zwiazana z fabułą, lecz jest tylko jej dopełnieniem ^^ Nie jestem do końca pewna jak to wyjdzie, bo miałabym w takiej sytuacji dużo pracy, a mało czasu, jednak coś tam spróbuję zrobić. Nic nie obiecuję...

~Dreamer 

niedziela, 5 lutego 2017

Rozdział 12 ,,Usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła.''

Hejooo! Dużo emocji dzisiaj... No muszę przyznać, że na ostatnią chwilę wszystko mi najlepiej wychodzi. Powoli zaczynam dramat, który tak bardzo uwielbiam <3 Teraz może się już tylko dziać źle xD (taki żarcik) Ostatnio wzięłam się trochę za wygląd bloga i mam nadzieję, że zaczyna to jakoś wyglądać. No nic, ja nie przedłużam i zapraszam do czytania:
_________________________________________

-To niedorzeczne!- zerwałem się z siedzenia- Nigdy bym tego nie zrobił!
    Szybko pożałowałem mojej decyzji. Ochroniarz spowrotem posiadził mnie na siedzeniu.
-Jeszcze raz i wyprowadzimy cię w kajdankach...- wzdrygnąłem się na jego szept
-Nie zamknięcie niewinnego człowieka...- odpowiedziałem równie cicho, na co się zaśmiał
    Szybko skupiłem się na swoich dłoniach. Nie mogłem wysiedzieć na miejscu. Dzisiaj wyjątkowo nie miałem ochoty słuchać tych bzdur. Denerwowałem się, tak poprostu. Rozejrzałem się po sali. Większość ludzi była we mnie wpatrzona. Aby uniknąć ich wzroku spojrzałem w drugą stronę. Po prawej było okno, z widokiem na trawnik i parę drzew przed sądem. Podparłem głowę na ręce i obserowałem to, co się dzieje na zewnątrz. Dzień był piękny, ciepły i słoneczny. Podobnie jak jego poprzednik. Ptaki siedziały na drzewach i śpiewały swoje piosenki. A ja? A ja... nie mogę.
-Panie Jackson...- zwrócił się do mnie sędzia- Wszystko w porządku?
     Oderwałem oczy od okna i spojrzałem na ławę.
-Tak, przepraszam.- odpowiedziałem pospiesznie, by móc znów zaszyć się w myślach
     Poczułem zacisk w żołądku. Wszystko przez rodzinę Arvizów, którą dojrzałem kątem oka. Poczułem jak skacze mi ciśnienie. W jednej chwili miałem ochotę wstać i roznieść całą salę. W całym moim życiu, chyba nie przeżyłem tyle nienawiści, co w ciągu tego roku. Nienawiść jest zła i mam tego pełną świadomość. Co jednak mogę innego czuć w takiej sytuacji? Mam płakać, z wymuszonej miłości do innego człowieka, którą przykazano? Jeśli tak, to nie rozumiem sensu tego. Presja uczuć prowadzi do różnych rzeczy, jednak jak często słyszałem, że jestem najspokojniejszym człowiekiem na świecie? To wystarczy, by nie popełnić głupstwa. Nie zmienię stosunku do ludzi, którzy tak naprawdę kręcili się wciąż wokół moich pieniędzy. Gdybym mógł, pozbyłbym się całego dorobku i zobaczył ile ludzi tu zostanie, a ile odejdzie.
-Michael...- Frank szturchnął mnie w ramię- Co ci?
-Nic...- wróciłem wzrokiem na blat biurka- Za dużo myślę.
-Chociaż sprawiaj wrażenie, że wiesz co się dzieje...
     Zmierzyłem go wzrokiem, jednak on już skupił się na innych sprawach.
                               ***
 
     Zaufanie to podstawa solidnej przyjaźni i związku z przyszłością. Jestem zdania, że właśnie ta ufność jest fundamentem, który łatwo pęka. Ludzie kruszą ją na małe kawałeczki, lecz przecież nigdy nie ma sytuacji bez wyjścia. Da się to posklejać, ale ile do tego trzeba cierpliwości? Ile zrozumienia i czasu? Całkiem sporo.
 Wiele osób myśli, że dobrze im będzie w samotności, że dadzą radę sami. Ale czy tak jest naprawdę? Czy ta przyjemność bycia tylko i wyłącznie z samym sobą, nie przeradza się w osamotnienie? Nawet mając za sobą potworne przeżycia, nie można się odgrodzić od ludzi i zamknąć w swoim świecie, bo nie wszyscy są źli. Widzę w nim kogoś więcej, niż przypadkową gwiazdę. Widzę człowieka. Człowieka, któremu trzeba pomóc. Postaram znów zbić ten fundament w jedność...
   Podniosłam powoli powieki, czując światło słońca na twarzy. Oślepiło mnie, a do tego zadzwonił budzik. Wzdrygnęłam się na jego dźwięk i spadłam z łóżka, uderzając głową o etyżerkę. Leżałam chwilę bez ruchu, zastanawiając się, która część ciała bardziej oberwała. Odruchowo jednak chwyciłam się za głowę. Rozjerzałam się po pokoju, powoli rozumiejąc co, jak i dlaczego. Podpierając się łóżka, wstałam i spojrzałam na zegarek. Ósma rano. Dopiero teraz poczułam jak ból napływa mi do głowy i szybkim krokiem poszłam do kuchni, po coś przeciwbólowego. Zatrzymałam się przy lodówce, wlepiając wzrok w kartkę. Miałam wrażenie, że o czymś zapomniałam... Zack!
    Stałam bez ruchu, wpatrując się w papier. Nieważne jak się wytłumaczę, czuje, że będzie zły. Nawet bardzo. Muszę jednak coś wymyślić. Przecież nie powiem, że wyszłam z Michaelem Jacksonem do kina. Nie umiem kłamać, ale nie mogę wydać Michaela. Obiecałam to jemu i sobie.
    Wróciłam myślami na ziemię. Zajrzałam do pierwszej szafki i wyjęłam z niej koszyczek z lekami. Włożyłam jedną tabletkę do ust i szybko popiłam wodą, aby nie czuć jej okropnego smaku.
    Dręczyła mnie myśl o wczoraj. Miałam wrażenie, że ta burza szaleje za oknem. Przed oczami lśniły błyskawice, a w uszach słyszałam dźwięki grzmotów. Moje serce drżało na samą myśl o wczoraj i... Spojrzałam na zegar. Nie zostało wiele do wyjścia, a ja nie byłam gotowa nawet w połowie. Pobiegłam do sypiali, przebrać się w coś sensownego. Po drodze wstąpiłam do łazienki i spóźniona wyszłam z domu. Biegam na przystanek, mając nadzieję, że jeszcze zastanę autobus. Na szczęście, gdy doszłam na miejsce, jeszcze tam stał. Wsiadłam i pojechałam pod budynek biurka. Szłam schodami na górę i zatrzymałam rękę na klamce.
-Rachael?- przygryzłam wargę słysząc znany głos- Gdzie ty wczoraj byłaś?
    Jeszcze nigdy w mojej głowie nie pojawiło się tyle pomysłów co teraz.
-Musiałam pilnie wyjść...- zeszłam do niego, na dół- Przepraszam, ale nie miałam ci jak powiedzieć.
     Miałam wrażenie, że wie o tym kłamstwie. Jakby czytał z moich oczu.
-Jasne, rozumiem. Innym razem.- powiedział obojętnie i ominął mnie
     Mogę być z siebie dumna. Naprawdę. Spisałam się świetnie. Ale o czym miałam myśleć, gdy Michael wyskoczył z taką propozycją? I tak nic mnie nie usprawiedliwia.
-Poczekaj!- krzyknęłam i podbiegłam do niego- Naprawdę przepraszam... Powinnam ci to jakoś powiedzieć, ale...
-Temat skończony, nic się nie stało.- wymusił uśmiech i wszedł do budynku
     Poczułam żal do siebie. Zawiodłam go... Teraz jest wściekły i nie dam rady z nim normalnie porozmawiać. Zrezygnowana weszłam do biura i zatrzymałam się w pół korytarza, przypominając sobie o tym, co powiedziałam Michaelowi. Zwróciłam i stanęłam przed gabinetem.
-Dzień dobry...- otwarłam niepewnie drzwi- Można?
-Rachael? Zapraszam.
     Weszłam po środka, zamykając za sobą drzwi. Usiadłam przed biurkiem i sklejałam w głowie słowa.
-O co chodzi?- zapytał po chwili
-Czy firma mogłaby wydać krótki wywiad w telewizji?- spojrzał na mnie ze zdziwieniem- Mam pewien pomysł... Ale muszę wiedzieć.
    Przyglądał mi się przez chwilę, jakby zobaczył ducha. Poczułam się niezręcznie w tej sytuacji i spuściłam głowę.
-Mogłbym coś takiego załatwić, tylko... sporo by to kosztowało.- zawahał się
-Jestem pewna, że to przyniesie spore zyski. To bardzo oblegany temat...- uświadomiłam sobie, że się uśmiecham
-A mianowicie jaki?
   Zawahałam się i przybrałam poważnej miny. Zrozumiałam, że on może coś podejrzewać. Poczułam zacisk w brzuchu.
-Jaki temat?- powtórzył głośniej
-Michaela Jacksona...- wydusiłam coś z siebie, w końcu- Załatwię jego zgodę. Mam znajomości.
    Miałam nadzieję, że nie będzie zadawał dalszych pytań. Niech tylko powie tak...
-Zgoda, mogę spróbować coś wymyślić, ale do jutra, chcę dostać od niego telefon.
-Naprawdę?- uniosłam się- Dziękuję!
-Dobrze, teraz wracaj do pracy.
     Podziękowałam jeszcze raz i wyszłam z biura, poprostu przepełniona radością. Pobiegłam do pokoju, mojej pracy. Otwarłam drzwi i od razu zwróciłam uwagę na Matta i Vanessę, których nie widziałam... trzy dni.
-Czeeeść...- przedłużyłam samogłoskę- Tęskniliście?
-Nawet bardzo..- Matt jak zawsze przewracał coś w papierach- Nie miałaś być już wczoraj?
-Miałam ale... coś mi wypadło.- zaczęłam moje miejsce pracy- To co mamy dzisiaj do zrobienia?
     Starałam się za wszelką cenę uniknąć tematu, co takiego ważnego mi wypadło. Muszę to ukryć przed wszystkimi...
-Masz to...- podał mi papier, który przed chwilą wyjął z teczki- Dalej, przepisz to i pójdziesz zanieść do drukarni parę artykułów.
    Moja praca była taka melancholijna. Chciałabym raz zrobić coś innego. Coś czuję, że już taka sekretarka ma ciekawsze zajęcia. Szybko uwinęłam się z moim zadaniem i wszystkie literki wylądowały w systemie. Matt wręczył mi plik kartek, które miały zostać skserowane i znów przyniesonie tu. Ruszyłam szybkim krokiem i dopiero przed wejściem przypomniało mi się, kto tu pracuje. Może to dobra okazja, żeby spróbować go przegadać?
-Mam parę kartek do skserowania...- uchyliłam drzwi- Mogę wejść?
-Wejdź...- uslyszałam cichą odpowiedź, jednak nie widziałam go nigdzie
    Weszłam nie pewnie, czując lekkie przerażenie. W końcu ktoś mnie wpuszcza do środka, a ja tutaj żywej duszy nie widzę. Stanęłam przy biurku i zauważyłam go, jak stał przy ekspresie do kawy.
-Jak chcesz mi coś wygadać to śmiało...- odłożyłam wszystko na blat- Ale nie udawaj, że wszystko w porządku.
    Westchnął cicho, jednak dźwięk ten doszedł do mnie. Odwrócił się w moją strone, patrząc przeszywającym spojrzeniem.
-Nie mam ci nic do powiedzenia. Poprostu...- zaciął się- Chce z tobą porozmawiać. Dasz się zaprosić dzisiaj?
    Miał nadzieję w oczach, ale dzisiaj muszę iść do Michaela, porozmawiać na temat mojego planu. Obejrzałam chyba całą podłogę z dwa razy, zanim mój wzrok znów spoczął na nim.
-Przepraszam, ale dziś poważnie nie mogę. Muszę wyjść... To ważne.
-Gdzie musisz tak pilnie wyjść?- zapytał, a ja poczułam jak robi mi się gorąco
   Zastanawiałam się co powiedzieć, przez dłuższą chwilę, jednak wciąż nie mogłam dobrać słów.
-Jasne...- wyczułam ironię w jego głosie
-Naprawdę. Muszę iść do znajomego, porozmawiać z nim.
    Wiedziałam, że mi nie wierzy. Nie minęłam się z prawdą. Czułam się zupełnie nie winna i nie musiałam mu się ze wszystkiego tłumaczyć.
-Nie wierz, twój wybór. Nie mam zamiaru ci się tłumaczyć.- wyszłam, trzaskając drzwiami
     Świetnie. Pracuje tu kilka dni, a już narobiłam sobie problemów z innymi. Mam nieprzyjne uczucie, że to dopiero początek większych problemów. Mój brat dawno się nie odzywał. To mnie martwi. Wróciłam do swojego biurka, mając zupełnie popsuty humor. Nie miałam już ochoty na nic. Vanessa i Matt próbowali się do mnie odzywać, jednsk nie angażowałam się w jakąś rozmowę. Wiedziałam, że od nich też się oddaliłam. Poczułam niepokój, gdy uświadomiłam sobie, co się właśnie dzieje wokół mnie. Scott się nie odzywa, Zack jest wściekły, a z Mattem i Van prawie straciłam ten dobry kontakt. Nie rozumiem tego.
     Skończyłam szybko pracę. Gdzieś pomiędzy bezsensownymi zajęciami Van kazała mi segregować papiery i bawili się mną, byle mi znaleźć jakieś zajęcie. Gdy wybiła godzina, kończąca pracę, uświadomiłam sobie, jaki kierunek obieram. Mimowolnie uśmiechnęłam się i Wybiegłam z biura, żegnając się ze wszystkimi. Złpałam taksówkę i kazałam zawieźć siebie, niedaleko Neverlandu. Ostrzegał mnie, abym nigdy nie podjeżdżaała czymś pod bramę, tak więc resztę drogi przeszłam na pieszo. Miałam przy okazji pogadać widoki. Piękna pogoda idealnie ukazywała niezwykłość gór.
-Jest może Michael? Jestem Rachael Morgan.- zadzwoniłam do domofonu
-Jest, ale nie będzie z nikim rozmawiał...- dźwięk był tak nie wyraźny, że nie mogłam poznać kto mówi
-To bardzo ważne...
    Błagałam w duszy, aby mnie wpuścili. Uslyszałam tylko ciche ,,Wpuść ją.'' i brama otwarła się. Weszłam i pobiegłam wprost do drzwi. Zapukałam, a po paru sekundach pojawił się przedemną Mike.
-Mam dla ciebie propozycję, nie do odrzucenia.- zaprosił mnie do środka
     Udałam się do salonu i zajęłam miejsce na kanapie. Zaraz obok mnie zjawił się i on, lecz... Nie umiem tego określić. To, w jakim był stanie, poprostu mnie przybiło...
-Stało się coś?- zapytałam z troską w głosie
     Przykrwione oczy, ukazywały jeszcze większy, ukryty w nich ból. Nie wiem dokładnie czy był zły, czy może bardziej smutny... Wiem, że gdy spojrzałam na niego, poprostu odebrało mi mowę.
-Nie będę na ten temat z tobą rozmawiać...- jego głos załamywał się- Lepiej mów szybko, czego chcesz.
     Nie chciałam się z nim kłócić, bo widziałam, że jest trochę podburzony. Nie pytałam już o to więcej.
-Rozmawiałam dzisiaj z szefem i uzgodniłam, że jeżeli wyrazisz zgodę do jutra, to załatwi w telewizji krótki wywiad.- otworzył szerzej oczy, jakby ze zdziwienia- Nagralibyśmy to, najlepiej chwilę przed twoją rozprawą.
-Czekaj, czekaj...- zezłościł się- Ty chcesz, aby ja wrócił do telewizji, rok po wypuszczeniu wywiadu z Bashirem?
Chyba sobie żartujesz...
      Trochę wystraszyła mnie jego reakcja. Był wściekły. Spuściłam głowę, unikając jego wzroku. Poczułam jak gwałtownie wstaje z siedzenia. Chodził po pokoju, bez celu.
-Unikam kamer, kiedy tylko mogę. Nie mówię,  praktycznie w ogóle. Jedyne nagrania jakie widać to z monitoringu. Wszyscy każą mi uciekać, bo znajduję się w tak gównianej sytuacji...- uderzył pięścią w stół
     Spojrzałam na niego z przerażeniem w oczach. Nigdy nie krzyczał. Naprawdę- nigdy.
-Nie mam zamiaru znów robić sobie problemów...- zszedł z tonu- A teraz wyjdź, jeżeli to wszystko. Nie mam ochoty z nikim rozmawiać.
     Moje serce waliło z wielką siłą. Wstałam i doslownie wybiegłam z jego rezydencji. Po drodze usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Zatrzymałam się przed bramą, bojąc się powrotu tutaj. Spojrzałam ostatni raz za siebie. Chciałam wrócić do domu. Najzwyklej stąd uciec.
                                 ***

    

   Wściekłość, nienawiść, zawód to aktualnie wszystko, co potrafię czuć. Oni mnie niszczą. Burzą mnie i moje idee od środka. Ludzie, którym dałem wszystko, teraz chcą mnie okraść i wykorzystać. Zaraz po powrocie do domu, zamknąłem się w sypialni. Rozniosłem pół pokoju, szukając w tym jakiegoś ukojenia. Jednak złość narastała, bo wspomnienia, nie dawały spokoju mojej głowie. Każda chwila, z pozoru szczera, godna niezapomnienia, była przesiąknięta kłamstwem... Z każdą chwilą emocje rozsadzały mnie coraz bardziej. Nadszedł ten moment, gdy złość zamienia się na łzy. To wszystko spowolniło moje myśli i czyny. Siedziałem i patrzyłem przez okno, licząc na cud. Z oczu ciekły łzy, jedna za drugą. Nawet nie starałem się uspokoić. Poprostu dawałem ujść wszystkiemu co czułem. 
     Gdy usłyszałem, że ktoś się do mnie dobija, szybko zszedłem na dół. Nie miałam ochoty na rozmowę, bo wiedziałem, że nie dam rady ukryć wszystkiego. Wpuściłem ją jednak, czując jak bardzo źle robię. Była podekscytowana, szczęśliwa. Zupełne przeciwieństwo mnie, w tym momencie. Gdy powiedziała mi wszystko, poczułem, że nie daję rady. To wszystko mnie przytłaczało i męczyło. Gdy usłyszałem o telewizji, znów wróciły wspomnienia. Te wszystkie komentarze, nienawiść ludzi i za co? Za to, że jestem sobą? Nie słucham tego co mówią o mnie, jednak nie sposób, żeby to do mnie w jakiś sposób nie doszło. Gdy tylko dostrzegłem jej przerażenie, szybko postarałem się uspokoić. Wybiegła z mojego domu, a ja zrezygnowany znów usiadłem. Mając pod ręką pustą szklankę rzuciłem nią o ścianę, tłucząc ją na większe i mniejsze kawałki. Podobnie teraz wyglądam ja... jak i moje serce.
_________________________________________

Tak, tak, naprawdę nie mam już o jakiej godzinie wstawiać rozdziału xD Dziś troszku mało opisów, ale wena mi nie dopisuje za bardzo. Takie życie. Poza tym, jestem w sumie z tego zadowolona...

~Dreamer